Psionika (w parapsychologii wspólne określenie wszystkich zjawisk paranormalnych) wciąż jest tematem w sporze o to, czy jest to nauka, pseudonauka, paranauka, czy może protonauka. Nie mają wątpliwości, tylko ci, którzy przeżyli spotkania z nieznanym, a nawet przeżyli w dosłownym tego słowa znaczeniu.
Naoczni świadkowie zjawisk paranormalnych zazwyczaj milczą na temat tego, czego byli świadkami. Nie ma co się dziwić, bowiem ogólnie uznajemy, że co niewyjaśnione to nie ma prawa istnieć. Nic bardziej mylnego, choć często nadal naoczni świadkowie są wyśmiewani, to trzeba podkreślić, iż tylko ten z blizn się śmieje, kto ran nie odnosił. Tym bardziej, kiedy naoczni świadkowie znaleźli się w sytuacji skrajnie zagrażającej ich życiu i są pewni, że żyją tylko i wyłącznie dzięki interwencji nieżyjących już ludzi. Oczywiście sceptycy zazwyczaj argumentują, że takie przypadki można wytłumaczyć złudzeniami optycznymi, halucynacjami lub całkowicie odrzucają taką możliwość tylko dlatego, że jest to po prostu niemożliwe. Zastanowić się jednak trzeba, czy aby na pewno wszystko wiemy o otaczającej nas rzeczywistości i mamy prawo twierdzić, że coś jest niemożliwe tylko dlatego, że wydaje nam się niemożliwe? Cuda nie są sprzeczne z prawami natury, lecz z tym, co wiemy na temat tych praw.
Tuż przed świtem Nowego Roku 1993, na parterze domu państwa Dugginów w Basildon wybuchł pożar. Sheila i Larry Dugginowie w panice zabrali swoje troje dzieci z piętra, po czym udało im się pokonać opanowane już przez gęsty i duszący dym schody i wyjść na zewnątrz. Wiedząc już, że żona i dzieci są bezpieczne, Larry wiedział, że w swojej sypialni na górze została jeszcze uwięziona ośmioletnia córka Michelle. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, czym prędzej chciał wrócić po czwarte dziecko. Niestety ogień na parterze rozprzestrzenił się do tego stopnia, że okazało się to niemożliwe. Zrozpaczony wiedział, że sąsiedzi, którzy już ustawiali się coraz liczniej przed płonącym domem, wezwali na pomoc straż pożarną, ale był też świadomy, iż dopiero wezwana pomoc nie dotrze na czas. Liczyła się każda sekunda, która mogła kosztować życie dziecka. Oczy licznej już grupy gapiów skierowane były na okno sypialni Michelle, które było zamknięte, a dziecko zbył małe, by je otworzyć i wyskoczyć, nawet jeśli zdałaby sobie sprawę ze śmiertelnego niebezpieczeństwa i zdecydowała się wyskoczyć. Świadkowie z przerażeniem dostrzegali jedynie rączki Michelle, która próbowała sięgnąć klamki. Okazało się to niemożliwe. Nagle tłum gapiów usłyszał głośny dźwięk rozbitej szyby i ujrzeli jakiś przedmiot wylatujący przez rozbite okno. Była to porcelanowa figurka, która zdobiła pokój dziecka na regale w jej pokoju. Naoczni świadkowie wszyscy zgodnie zeznali, że tuż po figurce przez rozbitą szybę wyleciała z dużym rozmachem Michelle. Nikt nie zastawiał się wówczas, w jaki sposób mogła dokonać tego ośmioletnia dziewczynka, która była zbyt mała, aby wspiąć się na okno, ale wyskoczył z taką siłą, jakby była wypchnięta. Świadków było wiele i każdy z nich potwierdził, że Michelle nie tyle wyskoczyła z okna, ile z niego wystrzeliła jak pocisk. Dziecko upadło na asfalt i o dziwo nie miała żadnych obrażeń poza lekkimi stłuczeniami. Przybyli na miejsce strażacy i już po ugaszeniu pożaru stwierdzili, że pod oknem nie znaleziono żadnego krzesła ani taboretu, po którym dziecko mogłoby się wspiąć. Przybyła na miejsce medycy również nie mieli zbyt wiele pracy. Dziecko ze szpitala wypisano następnego dnia i dopiero wtedy wszyscy poznali scenariusz zdarzeń, który przedstawiła Michelle.
Okazało się, że dziecko obudziło się, kiedy gęsty dym zaczął przedzierać się do jej pokoju przez szczeliny w drzwiach. Zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale nie mogła nic z tym zrobić. Próbowała sięgnąć klamki okna i doznała kolejnej klęski. Rozpłakana nagle usłyszała przy drzwiach spokojny męski głos, który zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze i żeby się nie bała. Rozpoznała sylwetkę człowieka, który ją uspokajał. Był to jej pradziadek, który umarł kilka lat wcześniej. Pamiętała go doskonale z młodszych lat dzieciństwa. Pradziadek z anielskim spokojem podszedł do dziewczynki, chcąc ją przytulić. To była ostania chwilą, którą zapamiętała Michelle ze swojego pokoju. Ocknęła się, dopiero kiedy leżała już bezpieczna na asfalcie przed domem.
Czy Michelle miała halucynacje? Jeśli tak, to od kiedy halucynacje lub dziecinna fantazja ratują życie? Pytanie retoryczne rzecz jasna.
Kolejny udokumentowany przypadek wydarzył się w pewnej fabryce w Detroit. Udokumentowany?! Jak najbardziej, gdyż do dziś w protokołach istnieją zeznania naocznych świadków, którzy widzieli dokładnie to samo, co opisali.
Pewien pracownik niechcący uruchomił mechanizm nad swoją głową w miejscu, gdzie nie miał prawa się znaleźć żaden człowiek. Mechanizm bowiem działał na zasadzie prasy, która miażdżyła detale pod nią. Niedoświadczony pracownik w jednej sekundzie zorientował się, że jest w sytuacji bez wyjścia i wiedział, że zginie. Tak się jednak nie stało. Każdy zaistniały wypadek, nawet jeśli nie ma ofiar śmiertelnych, musi być szczegółowo skontrolowany, by uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości. Tym bardziej że ta sytuacja była wyjątkowa. Pracownik zeznał inspektorom BHP, że będąc w krytycznej chwili, nagle ujrzał przy maszynie czarną, wysoką postać, która z nienaturalną siłą poderwała go, odpychając ze strefy zagrożenia. Zainteresowani opowieścią pracownika inspektorzy za wszelką cenę chcieli się dowiedzieć, który z jego kolegów go uratował. Odpowiedział, że nie zna postaci, choć znał wszystkich pracowników, z którymi pracował. Postać ta była mu całkiem obca. Tajemniczą czarną postać rozpoznali jednak bez trudu inni świadkowie zdarzenia, którzy w fabryce pracowali wiele lat dłużej, niż niedoszła ofiara. Wszyscy jednoznacznie i z całą pewnością stwierdzili, że młodszego kolegę uratował człowiek, który kilkanaście lat wcześniej zginął w podobnym wypadku.
Zbiorowa halucynacja? W porządku, ale halucynacja nie jest materialna i nie ingeruje w materialne przedmioty. halucynacja to tylko widmowe złudzenie, a złudzenia nie ratują ludzkiego życia.
Wielka Brytania i Stany Zjednoczone przesiąknięte są opowieściami o nawiedzonych domach i duchach tak złych (Poltergeist — właściwie nie tyle zły, ile hałaśliwy), jak i dobrych, które czasem wracają, aby pomóc swoim bliskim. Podobnymi relacjami można śmiało zapełnić kilka tomów obszernej dokumentacji. Najistotniejsze jest to, czy wiemy wszystko o rzeczywistości, która nas otacza, czy raczej tylko łudzimy się nadzieją, iż wiemy już wszystko. Powyższe historie są tylko unaocznieniem problemu i absolutnie nie ma charakteru wywołania taniej sensacji. Mam pewność, że wielu czytających wyżej opisaną historię potwierdzi, że sam spotkał się w życiu z podobnymi scenariuszami, a być może nawet sam był ich świadkiem lub uczestnikiem niewytłumaczalnych zdarzeń.
Odbiegając od historii z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych sprawdźmy, czy tuż obok nas w Polsce nie dzieją się podobne „cuda”, że to tak określę. Znam osobiście kogoś, komu paranormalne zjawiska uratowały życie, aczkolwiek osoba ta nie widziała żadnej postaci. Był późny wieczór, kiedy pewna kobieta (dla uszanowania prywatności nie podam danych osobowych) kładła się spać, a zostało jej niewiele czasu na wypoczynek, gdyż do pracy musiała wstać o piątej godzinie. Tuż po wyłączeniu lampki usłyszała głośny huk dobiegający z kuchni. Wstała, aby sprawdzić, co się stało. Na podłodze leżał wazon, którego stałym miejscem jest półka na regale w jej pokoju. Zaniepokojona tym incydentem położyła się ponownie, wyłączając lampkę. Nie upłynęło kilka sekund, kiedy usłyszała ponowny huk. Tym razem w przedpokoju, gdzie na podłodze znalazła dokładnie ten sam wazon, który i tym razem nie uległ uszkodzeniu. Wystraszona kobieta próbowała sama siebie uspokajać, choć wiedziała, że racjonalnie tego wyjaśnić się nie da. Ponowna próba wypoczynku przed pracą, światło gaśnie i w tej samej chwili pojawia się kolejny huk. Tego było za wiele. Noc bezsenna do rana, ale siła zmęczenia zamuliła ją na pół godziny przed dzwonkiem budzika. Do pracy zaspała. Kiedy zadzwoniła do swego przełożonego, aby usprawiedliwić swą nieobecność w pracy, usłyszała głos swego szefa: całe szczęście, że nie przyjechała pani do pracy. Autobus rano miał wypadek. Wszyscy cali i zdrowi, ale... miejsce, które zawsze pani zajmowała w zakładowym autobusie zmiażdżone! Gdyby pani tam siedziała... Całe szczęście, że postanowiła pani wziąć dziś wolne.
Czy wszystko wiemy o otaczającej nas rzeczywistości? Halucynacje nie rzucają przedmiotami i ludźmi. Jak zatem wyjaśnić powyższe historie? Istnieje coś po drugiej stronie, o czym nie mamy pojęcia, a nauka niezbyt jest przychylna, aby to wyjaśnić. Jest nadzieja w fizyce kwantowej, ale czy to wystarczy? Człowiek zdobył Księżyc, bada Marsa i inne planety, sięga potężnymi teleskopami w otchłań Wszechświata, a jednocześnie boimy się przyznać, że istnieje coś tuż obok nas, co ogólnie uznajemy za niemożliwe, by istniało. Śmierć nie jest końcem życia, a jedynie końcem pewnego rozdziału obszernej księgi istnienia. Tak naprawdę nigdy nie wiemy, co jest tuż obok nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz