25.08.2019

Śmierć nie jest końcem życia

Żyjemy z dnia na dzień pochłonięci sprawami dnia codziennego, wmawiając sobie, że robimy to dla lepszego jutra. Zatopieni w mętnych wodach trudów życia nie dostrzegamy, że życie nie trwa wiecznie. Dopiero dowiadując się o śmierci kogoś bliskiego, zaczynamy zastanawiać się nad sensem życia i stawiamy sobie pytanie – co jest po drugiej stronie? Uświadamiamy sobie bowiem, że kiedyś sami będziemy musieli przejść przez granicę życia, by wejść w nieznane nam strefy życia po śmierci.


Dzieło J. E. Ridingera
Fot: Wikimedia Commons
Na temat początku życia powstało wiele teorii, które na zawsze pozostaną teoriami. Bez zbędnego oszukiwania się – nikt nie jest w stanie udowodnić narodzin Wszechświata za sprawą Wielkiego Wybuchu, życia w tymże Wszechświecie za sprawą Boga Stwórcy czy teorii ewolucji według Darwina, która jest tak dziurawa jak sito. Historia pochodzenia człowieka tym bardziej jest zagadką obojętnie, czy spojrzymy na nią z punktu widzenia wiary, czy nauki: i tak pozostanie nam jedynie wiara ubrana w inne ciuchy. Rodzimy się, dorastamy, nasiąkamy czystą i brudną wiedzą akademicką niczym gąbka wodą, starzejemy się z czasem i obserwujemy na żywo wokół siebie proces życia, który zawsze kończy się śmiercią.

Od kiedy homo sapiens nauczył się myśleć, nabywając świadomości swego istnienia i uświadomił sobie, że to istnienie nie trwa wiecznie – boi się śmierci. Jest świadkiem umierania swych wrogów, ludzi mu obojętnych, a co najistotniejsze swoich przyjaciół i ludzi mu najbliższych. Obserwuje także narodziny nowego życia tak w przyrodzie, jak i ludzi w swym otoczeniu. Zaczyna zastanawiać się, co leży między życiem a śmiercią? Nowo narodzone życie nie jest wszakże tym samym życiem, które umarło. Przeświadczenie o dalszym życiu daje człowiekowi siłę, by patrzeć śmierci prosto w oczy. A jednak lęk przed śmiercią nie znika, ponieważ życie każdego z nas jest jedynie mgiełką, a nadzieja ulotną iluzją podsycaną religijnymi zapewnieniami. Religia jednak to jedynie pusta wiara, a wiara to nie fakty. Naturalną rzeczą jest, że człowiek boi się nieznanego, a istnienie po śmierci jest największą zagadką, która zagadką pozostanie na wieki, bowiem przecież każdy z nas już kiedyś nie żył. Tak – każdy z nas już nie żył wtedy, zanim zaczął żyć. Wydaje się to trochę skomplikowane, ale zastanawiając się nad tym głębiej, to czemu bać się śmierci, skoro już kiedyś nie żyliśmy? A gdzieś przecież musieliśmy istnieć z tym jedynie, że nikt z nas nie jest w stanie pamiętać życia przed życiem.

Katolicka, nie tylko zresztą, wizja piekła, czyśćca i nieba niezbyt już przekonuje nawet zatwardziałych wiernych. Nie tylko świadczyć o tym może styl życia wiernych żyjących w krajach katolickich, co sadystyczny, zbrodniczy charakter przedstawicieli Kościoła katolickiego. Przesadzam? Nie sądzę. Proszę przeczytać notkę „Piąte – Nie zabijaj”, w której szerzej opisałem szatana ukrywającego się pod znakiem katolickiego krzyża. Nie odbiegając od tematu, uważam, że religie niewiele wnoszą, by przekazać nam wiedzę, co jest tam po drugiej stronie życia, zwłaszcza że przynależąc do danej grupy religijnej zawsze mamy narzucony NAKAZ wiary w poszczególne elementy z góry ustalone przez kapłanów tejże religii. Zakaz myślenia, wyrażania własnego zdania, wątpienia, nie tylko dotyczy podwładnych Watykanowi. O siedmiu dziewicach otrzymanych w nagrodę za wiarę w innej grupie religijnej, również możemy zapomnieć. Reklama podobnie jak fanatyczna wiara, niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

Człowiek poważnie myślący, gdzie obecnie znajduje się osoba mu bliska, która niedawno zmarła, potrzebuje faktów, niezaprzeczalnych dowodów, a tych niestety w religiach brakuje. Tu nie chodzi nawet o to, co nas czeka po śmierci, ale o rzecz ważniejszą – kochając kogoś za jego życia, pragniemy pewności, że osoba ta jest szczęśliwa po śmierci ciała.

Bardziej sprawiedliwa i zarazem resocjalizacyjna wydawać się może wiara w reinkarnację. „Co człowiek posieje, to i żąć będzie”. Wielokrotny cykl narodzin i śmierci, gdzie w nowych wcieleniach odbieramy nagrody i doświadczamy kar za dobre i złe czyny w życiach poprzednich. Tyle tylko, że tu również mamy do czynienia z wiarą, gdzie faktów i dowodów wciąż brakuje. Bardziej sprawiedliwą, bowiem niby wszyscy rodzimy się równi, tak dziecko urodzone w bogatej rodzinie, jak i biednej. Gdzie tu zatem sprawiedliwość? Odpowiedź może tkwić właśnie w czynach istnień poprzednich. Co prawda zdarzają się przypadki, kiedy dziecko opowiada ze szczegółami swoje poprzednie życie, a o szczegółach tych wiedzieć nie mógł, to czy można uznać to za dowód? Być może tak, a być może jest inne tego wyjaśnienie. Tak czy inaczej, wiara w reinkarnację jest nadal tylko wiarą, ale w tym przypadku skłania do myślenia. Jest także pewne, że ludzie wierzący w reinkarnację z egoistycznych pobudek zmienią swe życie na lepsze tylko dlatego, by nie odbierać kar w życiach przyszłych. To już bardzo dużo, chociażby dla otoczenia złego człowieka. Nam jednak chodzi o pewność, że bliska nam osoba po śmierci jest szczęśliwa, a tej pewności wciąż nie mamy.

Naukowe badania nad Duszą możemy wrzucić na tę samą półkę, co wierzenia religijne. Tu sprawa jest bardziej skomplikowana. Uznając człowieka za coś w rodzaju maszyny, można uznać Duszę za coś w rodzaju energii, która podobnie jak prąd elektryczny sprawia, że człowiek (maszyna) funkcjonuje i żyje. Nie ma energii, nie ma życia człowieka i nie ma sprawności maszyny. Człowiek zamienia się w proch, jak i maszyna zaczyna rdzewieć. To jednak całkiem inny temat wymagający dłuższego opisu. Faktem jedynie jest, że nauka absolutnie niczego nam nie wyjaśnia i nie udzieli odpowiedzi na nasze pytanie.

Nadzieję mogą dawać relacje ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Scenariusz bardzo podobny – światłość, spotkania z bliskimi wcześniej zmarłymi, uczucie ciepła i miłości oraz niechęć powrotu do ciała materialnego. I wszystko pięknie, gdyby nie mały szczegół. Czy śmierć kliniczną możemy uznać za śmierć w pełnym brzmieniu tego słowa? Skoro ludzie wracają do życia, oznacza to, że ciało wcale w pełni nie umarło ostatecznie. Nie podważa osiągnięć obecnej medycyny, ale z drugiej strony wszyscy wiemy, iż to za mało i daleko jej do doskonałości. Wiele przypadków błędnej diagnozy utrzymuje się w tajemnicy. Sam byłem świadkiem, kiedy to lekarz stwierdził zgon jedynie po oględzinach. Niestety to zdecydowanie za mało, by uznać ciało za martwe, zwłaszcza że ludzie, którzy przeżyli śmierć kliniczną, także przez długi nawet okres nie wykazywali oznak życia. A jednak powracali i powracają nadal.

Wreszcie czy można uznać za dowód życia po śmierci relacje ludzi, którzy twierdzą, iż mieli wizje, aczkolwiek wizjami tego nie nazywają, ale spotkaniami na jawie z bliskimi im zmarłymi. Wbrew powszechnemu przekonaniu, jak się okazuje, badania tego zjawiska wykazują, iż takich spotkań doświadcza więcej osób, niż mogłoby nam się wydawać. Badania przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych dowodzą, że co czwarty obywatel tego kraju widział choć raz w życiu kogoś bliskiego zmarłego. Jednocześnie też większość tych ludzi wyznaje, że nie rozpowiadają o tym znajomym, bojąc się ich reakcji. I wcale im się nie dziwię.

A co z odpowiedzią na pytanie, czy istnieje życie po śmierci? Osobiście uważam, że istnieje i ukształtowane jest czymś w rodzaju istnień poprzednich doświadczeń, kształtując własny byt przyszły. Spekulować możemy w nieskończoność, przy czym jedno jest pewne... Warto przeżyć życie uczciwie i zawsze być pomocnym bliźniemu, bowiem nigdy nie wiadomo, czy nie spotkamy go na kolejnych poziomach wielkiej gry w hiperprzestrzeni istnienia, i nie będziemy potrzebowali od niego pomocy w życiu po śmierci.

Nie stawiajmy materializmu ponad śmierć i życie.


7 komentarzy:

  1. "Warto przeżyć życie uczciwie i zawsze być pomocnym bliźniemu, bowiem nigdy nie wiadomo, czy nie spotkamy ich i nie będziemy potrzebowali od nich pomocy w życiu po śmierci." --- no i niby brzmi dobrze,mówi o dobroci, a jednak nie bezinteresownej! :)

    Ja wierzę Jezusowi - w to, co powiedział, żyję tą obietnicą o życiu razem z Nim; udało się to już teraz; na mnie wypełnił Swoje słowa o "narodzeniu na nowo" i "wodzie życia" - to daje mi podstawę nadziei w prawdziwość Jego słów dotyczących życia wiecznego.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W cytowanym fragmencie użyłem parafrazy powiedzenia "Bądź miły dla ludzi, kiedy pniesz się w górę,
      bo możesz ich spotkać kiedy będziesz spadał w dół". Oczywiście takie podejście ma jak najbardziej egoistyczny charakter. Podobnie jak wiara w reinkarnacje, gdzie wierzący przeświadczony o systemie kar i nagród za złe i dobre uczynki w przyszłym wcieleniu, woli przeszłe (obecne) wcielenie poświęcić inwestycji w dobro. Śmiem nawet twierdzić, że czynienie dobra dla uniknięcia piekła nie jest bezinteresowne, zwłaszcza że wierzący w tym przypadku ma lekką nadzieję na przepustkę do nieba. Przyczyna zmiany charakteru ze złego na dobry jest mało istotna, ważniejsze, że zły człowiek staje się lepszym człowiekiem. Nie krytykuję żadnej religii, która przyczynia się do rozwoju w ludziach dobra, miłości i szczęścia. Żadna jednak religia nie daje gwarancji szczęścia w życiu po śmierci, a jedynie daje podstawę nadziei.

      Pozdrawiam bardzo gorąco!

      Usuń
  2. W medycynie nie istnieje pojęcie śmierci klinicznej, przynajmniej przez część medyków. Śmierć to śmierć, ale ... są przypadki prawdziwej śmierci klinicznej. Osoby, które teoretycznie są w stanie śmierci klinicznej wracają jako żywe, coś nie tak - może to tylko letarg. Na czym opieram moje tezy, na własnym doświadczeniu. Przeszłam ją dwukrotnie. Pierwszy raz przy operacji wyrostka gdy podano mi narkozę. Tak to prawda, duszny parny tunel z jakimś blaskiem światła gdzieś w oddali niekończący się, wypełniony iskierkami, które mnie prawdopodobnie prowadziły do nieżyjącego już dziadka. Po tym doznaniu już nic. Wiele lat żyłam w przekonaniu o tym, że przeszłam śmierć kliniczną aż do następnego razu, niedawno, kilka lat temu. Po zawale, później przy kontrolnej koronarografii w ICKA po podaniu kontrastu, oczywiście na stole zabiegowym (dlatego żyję). W sekundy utrata wszelkich funkcji życiowych, tzn. brak jakichkolwiek doznań, żadnego bólu, żadnych tuneli a niebyt, nieistnienie. Nie czułam ręcznej reanimacji, nie czułam prądu, nic - kompletnie nic. Jak długo to trwało, nie wiem, pozostały tylko ślady, połamane żebra, ślad jak po oparzeniu żelazkiem. Później przeprowadzono ze mną rozmowę do celów badań naukowych Instytutu. Prof. powiedziała, że wszystkie przypadki są u nich spisywane chociaż ich nie publikują. I wtedy rozmowa wyjaśniła mi wiele moich wątpliwości. Ten pierwszy raz to prawdopodobnie było tylko zatrzymanie akcji serca, mózg nadal pracował, tworzył sobie projekcje co tak często ludzie opisują po rzekomej śk. Zatrzymanie akcji serca to nie jest jeszcze śmierć kliniczna, bo tak jak wiadomo, stwierdza się ją dopiero gdy mózg przestaje pracować. W instytucie nie było już żadnej pracy mózgu, żadnych tuneli, niebyt. Podobno byłam drugim przypadkiem, który udało się lekarzom uratować. Tak się dowiedziałam na innych oddziałach gdzie robiono mi później wiele badań. Po wszystkim coś do mnie dotarło, silne przekonanie, że nie ma żadnego drugiego życia. Ale też wiem, że w naturze nic się nie marnuje, natura wszystko wykorzystuje, co - tego nie wiemy. A może nie?
    Miała w tym swoją rolę również religia. Kiedy przewieziono mnie na OIOM pojawił się księżulek - kapelan, który zaczął mnie kropić kropidłem. Mój odruch był niekontrolowany, wybuchnęłam płaczem, dlaczego nie wiem, chyba poczułam się upokorzona, lekarz natychmiast kazał mu wyjść. I chociaż wychowana w rodzinie katolickiej uważam, że religia to bajka dla łatwowiernych. Moja podświadomość całkowicie neguje ją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego właśnie podkreśliłem, by nie mylić pojęć, co według mnie bardzo często się zdarza. Absolutnie nie neguję stanu śmierci klinicznej, jednak spory procent przypadków to tylko złudzenia. To, że ludzie wracają ze stanu śmierci oznacza, że śmierci nie było.

      Religia... Ludzie zbyt łatwo połykają przynętę nie chcąc nawet wiedzieć, że smakowity kąsek nadziany jest na bardzo ostry haczyk.

      Wyrazy szacunku z powodu głębokich przeżyć.
      Pozdrawiam bardzo gorąco.

      Usuń
    2. ella,
      Piszesz, że jesteś pewna, że "nic nie ma po śmierci" --- a co, jeśli nie jesteś (może jeszcze?) zbawiona i dla Ciebie nic nie ma? A dla innych jest. .....

      Usuń
  3. poważnie 1/4 ludzi w Ameryce spotkała bliskiego, ktory odszedł? I to były rozmowy? jak długie, i czy tylko raz takie spotkanie się zdarzało? Masz jakies materiały o tym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widział choć raz w życiu, co nie znaczy, że rozmawiał. Wyniki badań przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych opublikował Raymond Moody, i o ile pamiętam przytoczył je także w książce pt. "Odwiedziny z zaświatów". Ludzie boją się oficjalnie mówić o własnych przeżyciach i wcale im się nie dziwię. Dlatego też wolę pominąć i własne doświadczenia. Żyjemy w świecie sceptyków, a nauka trzyma się zasady, że nie istnieje nic, co istnieć nie powinno. Nie pomaga to nam poznać prawdy. Dlatego lepiej do niej dochodzić samemu, a o własnych doświadczeniach mówić tylko ludziom zaufanym.

      Usuń