Historie o opętanych ludziach można wyjaśnić stanem chorobowym ciała, a nie duszy, gdyż ciało jest żywą istotą. Ale co z maszynami, które duszy nie posiadają i nie są żywymi istotami, a jednak ich zachowanie wskazuje na zgoła co innego? Auto jest tylko sztucznym mechanizmem stworzonym przez człowieka i nie ma prawa zachowywać się jak żywa istota. A jednak istnieją udokumentowane doniesienia o tym, że samochody czasem łamią znane nam prawa natury i zaczynają żyć swoim życiem.
Człowiek wie, że to miłość, kiedy chce przebywać z drugą osobą i czuje, że ta druga osoba chce tego samego, pisał Nicholas Sparks. Bezwzględnie miał rację, ale czy miłość można odczuwać tylko do drugiej osoby i wzajemnie, co istotne, również? Oszukać można każdego, tylko nie samego siebie. Istnieje miłość nie tylko do drugiej osoby, lecz także... do własnego samochodu. Mamy dość przykładów nawet na naszych polskich drogach, kiedy to za zwykłe, zazwyczaj przypadkowe zadrapanie lakieru właściciel auta jest w stanie zabić sprawcę. Absurd? W rzeczy samej. Pamiętajmy jednak, że prawdziwa miłość istnieje wtedy, kiedy jest odwzajemniona. Dość! Według ogólnie przyjętych zasad nie może istnieć coś, co istnieć nie powinno. A jednak istnieje i przed prawdą nie uciekniemy, gdyż istnieją udokumentowane przypadki zjawiska, które można określić mianem...
Opętane auta
Powieść amerykańskiego pisarza Stephena Kinga z 1983 roku Christine, sfilmowana zresztą przez mistrza gatunku Johna Carpentera, znana jest na całym świecie. Arnie Cunningham, zakompleksiony chłopak z amerykańskiego high-school nie ma lekkiego życia. Wszystko się zmienia, gdy pojawia się Christine – stary samochód marki Plymouth, który okazuje się żyć i kierować ludzkimi uczuciami. Jak wiemy na tym nie koniec, gdyż okazuje się, że Christine również ma uczucia – zazdrość, która powoduje, że zaczyna mordować. Ale przecież to tylko fantazja Stephena Kinga stworzyła samochód zabójcę! W tym przypadku tak. Nie ma jednak nic bardziej fantastycznego od prawdy.
W 1984 roku Jack Oates zaparkował swój samochód przy budce telefonicznej w Yorkshire. Trzymając słuchawkę w ręku, Oates spostrzegł z przerażeniem, że jego samochód sam ruszył z miejsca, by na wstecznym biegu uderzyć w grupę zaparkowanych aut. Można powiedzieć, że nic nadzwyczajnego i obwinić kierowcę. Ale nie zamykajmy pochopnie sprawy zbyt prędko. Samochód zaklinował się z ciągle włączonym silnikiem, a wszelkie próby jego zgaszenia okazały się nieskuteczne, pomimo że Oates kręcił kluczykiem w stacyjne dość długo i nerwowo. Zrezygnowany wezwał mechaników, których spotkało coś jeszcze dziwniejszego. Gdy tylko mechanik zbliżył się do auta, silnik jakby kpiąc ze świadków zdarzenia, natychmiast zgasł. Kiedy mechanicy się wycofali, uznając, że sprawa załatwiona, silnik znów zapalił. Paranormalna zabawa w kotka i myszkę ciągnęła się do czasu, aż skończyła się benzyna. Po skończonej zabawie mechanicy zgodnie oświadczyli, że w całej ich długoletniej pracy jeszcze nigdy w życiu nie zdarzyło się coś podobnego.
Jeszcze dziwniejszy przypadek miał miejsce w 1977 roku. Kevin Kelly zaparkował swój nowy samochód przed domem przyjaciółki w Staffordshire, zgasił silnik, wyjął kluczyk ze stacyjki i wszedł do domu. Nie zdążył zamknąć za sobą drzwi wejściowych do domu przyjaciółki, kiedy usłyszał za plecami dźwięk zapłonu silnika swego samochodu. Wszelkie próby zgaszenia silnika okazały się bezskuteczne jak w wyżej opisywanym przypadku. Kelly nie dał jednak za wygraną. Kevin podniósł maskę i wyrwał przewody z rozdzielacza zapłonu. Pudło! Wbrew logice silnik pracował nadal, śmiejąc się w twarz nowemu właścicielowi. Wezwano serwisanta z British Automobile Association, który zaczął przecinać poszczególne przewody, co w zasadzie powinno wymusić zgaszenie wciąż działającego silnika. Nic z tego! Mechanizm niczym opętany wciąż działał, pomimo że nie powinien. Zabawa trwała ponad godzinę, co sprawiło, że na miejscu zebrała się grupka zainteresowanych gapiów, którzy w późniejszych zeznaniach stwierdzili to, co widzieli. Mówimy o całkiem nowym samochodzie. Nie znaleziono skutecznego sposobu, by wyłączyć silnik. Po pewnym czasie zabawa w kotka i myszkę najwyraźniej komuś się znudziła, i nie był to zapewne człowiek. Silnik zgasł sam. Kelly odesłał auto do producenta, gdzie zajęto się nim szczegółowo. Rzecznik prasowy producenta oświadczył, że nie znaleziono żadnej usterki i auto jest w pełni sprawne. Na dodatkowe pytania stwierdził tylko raz: nic więcej nie możemy powiedzieć.
No dobrze. Pewne przypadki można jakoś wyjaśnić racjonalnie, pomimo że tak się nie zdarzyło. Gorzej jest, kiedy samochód zachowuje się jak wcześniej wspomniany Christine, który... zabijał! Ale to tylko fantazja autora powieści grozy! Czyżby tylko?
W 1978 roku pewna kobieta z Florydy zaparkowała swój samochód przed supermarketem. Po zrobieniu zakupów, kiedy zbliżyła się do auta, ten samoczynnie uruchomił silnik i ruszył na wstecznym biegu wprost na swoją właścicielkę. Co niesamowite po jej przejechaniu zmienił samoczynnie bieg, by przejechać po niej ponownie. Świadków zdarzenia było sporo i każdy chciał pomóc ciężko rannej kobiecie. Jednak auto musiało jej bardzo nienawidzić, skoro uniemożliwiło udzielenia jej pomocy. Auto dało za wygraną dopiero wtedy, kiedy dla krwawiącej i zmasakrowanej właścicielki auta było już za późno. W tym przypadku zeznania świadków są również jednoznaczne i każdy z przesłuchiwanych świadków zeznał, że w samochodzie nie było żywej duszy, która mogłaby kierować samochodem. Kobietę z premedytacją zabił jej własny samochód!
Arcyksiążę Ferdynand zginął 28 czerwca 1914 roku w Sarajewie. Skonał zastrzelony w aucie marki Gräf & Stift przez serbskiego nacjonalistę Gavrilo Principa, należącego do organizacji „Czarna ręka". Jak się później okazało, nie tylko arcyksiążę Ferdynand zapisał się tłustym drukiem w historii świata, ale auto, w którym jechał, kiedy dokonano zamachu także. Po śmierci Ferdynanda samochodem jeździł jego adiutant tylko przez 8 dni – rozbił się, uderzając w drzewo. Po zakończeniu wojny samochód udzielał swych mrocznych usług gubernatorowi Jugosławii. Po czterech miesiącach szofer, który go wiózł zginął, a gubernator w wyniku wypadku stracił rękę i ....powiedzmy, że nie tylko rękę. Gubernator kazał zniszczyć pojazd, ale chirurg, który operował go, zapłacił komu trzeba i został nowym właścicielem pechowego auta, nie wierząc w jakiekolwiek klątwy i zabobony. Dostrzegł okazję i ją wykorzystał... na własną zgubę. Po pół roku znaleziono zwłoki lekarza w rozbitym wozie. Wdowa po lekarzu sprzedała auto jubilerowi, który kilka miesięcy po zakupie mrocznego auta... powiesił się. Śmierć szybko dopadała każdego kolejnego właściciela. Później nikt już nie chciał samochodu mordercy. Dzisiaj stoi w Muzeum Historii Wojskowości w Wiedniu (Heeresgeschichtliches Museum).
Dosyć przykładów, których można przytaczać wiele. Czas zastanowić się, czy rzeczywistość, jaką znamy, jest rzeczywistą rzeczywistością. Nauka twardo trzyma się zasady mówiącej, że nie może istnieć coś, co istnieć nie powinno. Ale czy mamy prawo decydować o tym, co istnieć powinno, wiedząc, że istnieje coś, co istnieć nie powinno? Idziemy na łatwiznę, uznając, że znamy wszelkie prawa fizyki i natury. Nic bardziej mylnego. Zachowujemy się jedynie tak, jak ryba w wodzie, która zapewne też sądzi, że stoi na szczycie ewolucji, a poza jej środowiskiem wodnym nie ma prawa istnieć nic, czego ona nie zna. Rzeczywistość widzimy tylko taką, jaką potrafimy dostrzec z naszego punktu widzenia. Być może nawet nie jesteśmy gospodarzami na ziemi, a jedynie pionkami w czyjejś grze. Nie widzimy granic ani tego, co jest za ukrytą kurtyną. Istnienie czegoś, co często nazywamy cudem lub niemożliwym fenomenem wcale nie jest zaprzeczeniem praw natury, lecz zaprzeczeniem naszej wiedzy o tych prawach. Gdzie są ludzie, którzy nagle znikają bez wieści i często na oczach świadków? Przecież to niemożliwe, a jednak takie przypadki się zdarzają.
Źródło: Lyall Watson – The Nature of Things / Viktor Farkas – Poza granicami wyobraźni