4.05.2021

Życie poza ciałem

Czym jest Życie? Z pozoru bardzo proste pytanie, ale czy to nie pozory najczęściej mylą!? Wiemy, czym jest ciało, czym świadomość i wydaje się, że wiemy, czym jest dusza. Z pozoru połączenie tych elementów wskazuje nam, czym jest życie, a rozłączenie ich śmierć. Ciało ulega rozkładowi, a co się dzieje ze świadomością?

Podróż ciała astralnego
Eksterioryzacja Fot. YouTube

Viktor Farkas w swej książce pt. „Ukryte rzeczywistości” przytoczył pewną krótką historię, która więcej obrazuje, niż setki tomów podręczników naukowych. John Quincy Adams, osiemdziesięcioletni były prezydent Stanów Zjednoczonych w 1848 r. spotkał na ulicy w Bostonie przyjaciela.

Dzień dobry — powiedział przyjaciel — jak dziś się miewa szanowny Quincy Adams?
Dzień dobry — odrzekł były prezydent — Quincy Adams ma się doskonale. Ale dom, który obecnie zamieszkuje, chyli się ku upadkowi. Fundamenty się kruszą, a ząb czasu zdołał go już niemal całkiem zniszczyć. Dach przecieka, ściany się walą i lada podmuch wiatru może go przewrócić. Stare domostwo już niemal nie nadaje się do zamieszkania i obawiam się, że John Adams będzie musiał wkrótce się z niego wyprowadzić. Ale sam John Quincy Adams ma się świetnie.

John Quincy Adams zmarł 23 lutego 1848 r. Szósty prezydent USA wyprowadził się tego dnia ze swojego, zniszczonego przez czas domu. Czy Adams wierzył, że ciało jest tylko tymczasowym miejscem zamieszkania świadomości lub duszy, jak kto woli? Oficjalnie nic nam nie wiadomo, czy Adams wierzył w wędrówkę dusz, ale czytając między wierszami mamy prawo tak sądzić.

Żyjemy w fantastycznym świecie, gdzie to, co niesłychane wydaje się na porządku dziennym, a to, co nie do wiary wydaje się możliwe. Czy się mylę? Cofnijmy się w czasie do początku grudnia zeszłego roku. Gdyby wówczas ktoś stwierdził, że nie dalej jak za kwartał świat się zmieni nie do poznania, to ktoś uwierzyłby wówczas autorowi tych słów? Pytanie retoryczne, ale teorie spiskowe, które okazują się być faktami, nie jest tematem tej notki.

W 1954 r. Jasbir Lal Jat trzyletni hinduski chłopiec pochodzący z biednej rodziny umiera na ospę. Jak wiemy, ospa prawdziwa była prawdziwą pandemią w przeciwieństwie do niektórych i które pominę tu milczeniem, mających znamiona mistyfikacji. Po kilkudniowej chorobie ciało chłopca zastygło, przestało oddychać, a miejscowy lekarz orzekł zgon. Jednakże następnego ranka, w dniu wyznaczonym na pogrzeb ciało Jasbira się poruszyło. Cud, zmartwychwstanie, czy błąd lekarza, który stwierdził zgon? Odpowiedzi na te pytania nikt nie szukał, bowiem zostały daleko we mgle wobec zagadki, która dopiero się pojawiła.

Chłopiec szybko odzyskiwał zdrowie i szybko też zaczął rozmawiać z najbliższymi. Jednak jego akcent i słownictwo absolutnie nie odpowiadało temu, do jakiego przywykli jego rodzice. Jasbir odzyskał życie, ale twierdził, że Jasbirem nie jest. Język, którym zaczął mówić, niczym nie przypominał języka dziecka z biednej rodziny, ale kogoś starszego i bardziej doświadczonego życiem nie w biedzie, lecz kogoś, kto żył w bardziej komfortowych warunkach. Chłopiec twierdził, że nazywa się Sobha Ram Tyagi i pochodzi z bramińskiej rodziny, która, jak sam twierdził, pogrążyła się w żałobie w tym samym momencie, kiedy umarł Jasbir. Oficjalnie uznano, że chłopiec po przebytej chorobie i cudownym ozdrowieniu doświadcza skutków ubocznych natury umysłowej. Mówiąc bardziej zrozumiale uznano go za wariata. Jednakże pewnego dnia chłopiec przypadkowo trafił na ulicy na kobietę, którą rozpoznał jako ciotkę Sobha Rama Tyagiego. Kobieta pomimo różnicy kast wysłuchała chłopca i potwierdziła każde jego słowo. Przyznała, że faktem jest, iż jej siostrzeniec umarł tego dnia z powodu urazu głowy oraz potwierdziła wszystkie szczegóły z opowieści chłopca, których znać nie miał prawa. Poza tym kobieta zgodziła się zabrać chłopca ze sobą w otoczenie, gdzie miał mieszkać Sobha. Ku zdumieniu wszystkich rozpoznał z imienia każdego spotkanego człowieka.

Powyższa historia może brzmi fantastycznie, ale niczego nie ma bardziej fantastycznego od prawdy. Hindusi od wieków wierzą w reinkarnację, wieczną (choć nie wszyscy to potwierdzają) wędrówkę dusz. Ciało jest jedynie tymczasowym schronieniem, domem według Adamsa dla czegoś, co nazywamy duszą, świadomością, wyższą jaźnią, nadświadomością czy jakkolwiek inaczej to nazwiemy, nazewnictwo jest tu najmniej istotne. Najważniejsze jest, że życie poza ciałem jest faktem, którego jeszcze nie potwierdzono naukowo. Ale to, że czegoś nie udowodniono, wcale nie oznacza, że to nie istnieje. Po prostu nie jesteśmy w stanie czegoś zobaczyć, choć wiemy, że to istnieje. Nawet nauka napotyka wiele takich przypadków dziś. Czyż nie wiemy, że istnieje masywna planeta za Neptunem? Każdy astronom to potwierdzi, ale nikt jej nigdy nie widział. O istnieniu fal grawitacyjnych wiedzieliśmy od dawna, ale zaobserwowano je dopiero w 2015 r. Nie istnieje żadne prawo fizyczne, z którego wynikałoby, iż wykrycie grawitonu jest niemożliwe, jednak jest to niemożliwe w praktyce. Być może podobnie jest z duszą!?

Eksterioryzacja (OBE lub OOBE, doświadczenie poza ciałem), to postrzeganie świata spoza własnego ciała fizycznego. Według współczesnej nauki OBE jest niemożliwe, a doświadczenia tego typu odbywają się tylko w obrębie ludzkiego mózgu. Ale czy współczesna nauka zajmuje się na poważnie takimi zjawiskami? Jak wcześniej wspomniałem na przykładzie grawitonu, tak też może być z ciałem zamieszkującym ciało fizyczne. Relacje ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną, równie dobrze można uznać za niemożliwe w praktyce, ale tylko istniejące w obrębie ludzkiego mózgu.  Robert A. Monroe, założyciel Instytutu Monroe, opisał własne przeżycia poza ciałem i nigdy nie twierdził, że odbywały się one tylko w obrębie jego mózgu. Widział rzeczy, o których wiedzieć nie mógł, a jednak okazywało się, że widział fakty, które skrupulatnie sprawdzał. Wielu ludzi dziś doznaje podróży poza własne ciała świadomie lub spontanicznie nieświadomie. Ci, którzy tego doznali, mają całkiem inne wyobrażenie otaczającego nas wszechświata. I nie jest sprawą najważniejszą, aby udowodnić coś, czego być może udowodnić się nie da, ale istotne, aby poznać prawdę. Wtedy bowiem nie musimy wierzyć w życie po śmierci, ale wiemy, że ono istnieje.

10.04.2021

Ocaleni przez duchy zmarłych

Psionika (w parapsychologii wspólne określenie wszystkich zjawisk paranormalnych) wciąż jest tematem w sporze o to, czy jest to nauka, pseudonauka, paranauka, czy może protonauka. Nie mają wątpliwości, tylko ci, którzy przeżyli spotkania z nieznanym, a nawet przeżyli w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Duch dziewczynki na cmentarzu
Duch na cmentarzu Fot. Flickr



Naoczni świadkowie zjawisk paranormalnych zazwyczaj milczą na temat tego, czego byli świadkami. Nie ma co się dziwić, bowiem ogólnie uznajemy, że co niewyjaśnione to nie ma prawa istnieć. Nic bardziej mylnego, choć często nadal naoczni świadkowie są wyśmiewani, to trzeba podkreślić, iż tylko ten z blizn się śmieje, kto ran nie odnosił. Tym bardziej, kiedy naoczni świadkowie znaleźli się w sytuacji skrajnie zagrażającej ich życiu i są pewni, że żyją tylko i wyłącznie dzięki interwencji nieżyjących już ludzi. Oczywiście sceptycy zazwyczaj argumentują, że takie przypadki można wytłumaczyć złudzeniami optycznymi, halucynacjami lub całkowicie odrzucają taką możliwość tylko dlatego, że jest to po prostu niemożliwe. Zastanowić się jednak trzeba, czy aby na pewno wszystko wiemy o otaczającej nas rzeczywistości i mamy prawo twierdzić, że coś jest niemożliwe tylko dlatego, że wydaje nam się niemożliwe? Cuda nie są sprzeczne z prawami natury, lecz z tym, co wiemy na temat tych praw.

Tuż przed świtem Nowego Roku 1993, na parterze domu państwa Dugginów w Basildon wybuchł pożar. Sheila i Larry Dugginowie w panice zabrali swoje troje dzieci z piętra, po czym udało im się pokonać opanowane już przez gęsty i duszący dym schody i wyjść na zewnątrz. Wiedząc już, że żona i dzieci są bezpieczne, Larry wiedział, że w swojej sypialni na górze została jeszcze uwięziona ośmioletnia córka Michelle. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, czym prędzej chciał wrócić po czwarte dziecko. Niestety ogień na parterze rozprzestrzenił się do tego stopnia, że okazało się to niemożliwe. Zrozpaczony wiedział, że sąsiedzi, którzy już ustawiali się coraz liczniej przed płonącym domem, wezwali na pomoc straż pożarną, ale był też świadomy, iż dopiero wezwana pomoc nie dotrze na czas. Liczyła się każda sekunda, która mogła kosztować życie dziecka. Oczy licznej już grupy gapiów skierowane były na okno sypialni Michelle, które było zamknięte, a dziecko zbył małe, by je otworzyć i wyskoczyć, nawet jeśli zdałaby sobie sprawę ze śmiertelnego niebezpieczeństwa i zdecydowała się wyskoczyć. Świadkowie z przerażeniem dostrzegali jedynie rączki Michelle, która próbowała sięgnąć klamki. Okazało się to niemożliwe. Nagle tłum gapiów usłyszał głośny dźwięk rozbitej szyby i ujrzeli jakiś przedmiot wylatujący przez rozbite okno. Była to porcelanowa figurka, która zdobiła pokój dziecka na regale w jej pokoju. Naoczni świadkowie wszyscy zgodnie zeznali, że tuż po figurce przez rozbitą szybę wyleciała z dużym rozmachem Michelle. Nikt nie zastawiał się wówczas, w jaki sposób mogła dokonać tego ośmioletnia dziewczynka, która była zbyt mała, aby wspiąć się na okno, ale wyskoczył z taką siłą, jakby była wypchnięta. Świadków było wiele i każdy z nich potwierdził, że Michelle nie tyle wyskoczyła z okna, ile z niego wystrzeliła jak pocisk. Dziecko upadło na asfalt i o dziwo nie miała żadnych obrażeń poza lekkimi stłuczeniami. Przybyli na miejsce strażacy i już po ugaszeniu pożaru stwierdzili, że pod oknem nie znaleziono żadnego krzesła ani taboretu, po którym dziecko mogłoby się wspiąć. Przybyła na miejsce medycy również nie mieli zbyt wiele pracy. Dziecko ze szpitala wypisano następnego dnia i dopiero wtedy wszyscy poznali scenariusz zdarzeń, który przedstawiła Michelle.

Okazało się, że dziecko obudziło się, kiedy gęsty dym zaczął przedzierać się do jej pokoju przez szczeliny w drzwiach. Zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale nie mogła nic z tym zrobić. Próbowała sięgnąć klamki okna i doznała kolejnej klęski. Rozpłakana nagle usłyszała przy drzwiach spokojny męski głos, który zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze i żeby się nie bała. Rozpoznała sylwetkę człowieka, który ją uspokajał. Był to jej pradziadek, który umarł kilka lat wcześniej. Pamiętała go doskonale z młodszych lat dzieciństwa. Pradziadek z anielskim spokojem podszedł do dziewczynki, chcąc ją przytulić. To była ostania chwilą, którą zapamiętała Michelle ze swojego pokoju. Ocknęła się, dopiero kiedy leżała już bezpieczna na asfalcie przed domem.

Czy Michelle miała halucynacje? Jeśli tak, to od kiedy halucynacje lub dziecinna fantazja ratują życie? Pytanie retoryczne rzecz jasna.

Kolejny udokumentowany przypadek wydarzył się w pewnej fabryce w Detroit. Udokumentowany?! Jak najbardziej, gdyż do dziś w protokołach istnieją zeznania naocznych świadków, którzy widzieli dokładnie to samo, co opisali.

Pewien pracownik niechcący uruchomił mechanizm nad swoją głową w miejscu, gdzie nie miał prawa się znaleźć żaden człowiek. Mechanizm bowiem działał na zasadzie prasy, która miażdżyła detale pod nią. Niedoświadczony pracownik w jednej sekundzie zorientował się, że jest w sytuacji bez wyjścia i wiedział, że zginie. Tak się jednak nie stało. Każdy zaistniały wypadek, nawet jeśli nie ma ofiar śmiertelnych, musi być szczegółowo skontrolowany, by uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości. Tym bardziej że ta sytuacja była wyjątkowa. Pracownik zeznał inspektorom BHP, że będąc w krytycznej chwili, nagle ujrzał przy maszynie czarną, wysoką postać, która z nienaturalną siłą poderwała go, odpychając ze strefy zagrożenia. Zainteresowani opowieścią pracownika inspektorzy za wszelką cenę chcieli się dowiedzieć, który z jego kolegów go uratował. Odpowiedział, że nie zna postaci, choć znał wszystkich pracowników, z którymi pracował. Postać ta była mu całkiem obca. Tajemniczą czarną postać rozpoznali jednak bez trudu inni świadkowie zdarzenia, którzy w fabryce pracowali wiele lat dłużej, niż niedoszła ofiara. Wszyscy jednoznacznie i z całą pewnością stwierdzili, że młodszego kolegę uratował człowiek, który kilkanaście lat wcześniej zginął w podobnym wypadku.

Zbiorowa halucynacja? W porządku, ale halucynacja nie jest materialna i nie ingeruje w materialne przedmioty. halucynacja to tylko widmowe złudzenie, a złudzenia nie ratują ludzkiego życia.

Wielka Brytania i Stany Zjednoczone przesiąknięte są opowieściami o nawiedzonych domach i duchach tak złych (Poltergeist — właściwie nie tyle zły, ile hałaśliwy), jak i dobrych, które czasem wracają, aby pomóc swoim bliskim. Podobnymi relacjami można śmiało zapełnić kilka tomów obszernej dokumentacji. Najistotniejsze jest to, czy wiemy wszystko o rzeczywistości, która nas otacza, czy raczej tylko łudzimy się nadzieją, iż wiemy już wszystko. Powyższe historie są tylko unaocznieniem problemu i absolutnie nie ma charakteru wywołania taniej sensacji. Mam pewność, że wielu czytających wyżej opisaną historię potwierdzi, że sam spotkał się w życiu z podobnymi scenariuszami, a być może nawet sam był ich świadkiem lub uczestnikiem niewytłumaczalnych zdarzeń.

Odbiegając od historii z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych sprawdźmy, czy tuż obok nas w Polsce nie dzieją się podobne „cuda”, że to tak określę. Znam osobiście kogoś, komu paranormalne zjawiska uratowały życie, aczkolwiek osoba ta nie widziała żadnej postaci. Był późny wieczór, kiedy pewna kobieta (dla uszanowania prywatności nie podam danych osobowych) kładła się spać, a zostało jej niewiele czasu na wypoczynek, gdyż do pracy musiała wstać o piątej godzinie. Tuż po wyłączeniu lampki usłyszała głośny huk dobiegający z kuchni. Wstała, aby sprawdzić, co się stało. Na podłodze leżał wazon, którego stałym miejscem jest półka na regale w jej pokoju. Zaniepokojona tym incydentem położyła się ponownie, wyłączając lampkę. Nie upłynęło kilka sekund, kiedy usłyszała ponowny huk. Tym razem w przedpokoju, gdzie na podłodze znalazła dokładnie ten sam wazon, który i tym razem nie uległ uszkodzeniu. Wystraszona kobieta próbowała sama siebie uspokajać, choć wiedziała, że racjonalnie tego wyjaśnić się nie da. Ponowna próba wypoczynku przed pracą, światło gaśnie i w tej samej chwili pojawia się kolejny huk. Tego było za wiele. Noc bezsenna do rana, ale siła zmęczenia zamuliła ją na pół godziny przed dzwonkiem budzika. Do pracy zaspała. Kiedy zadzwoniła do swego przełożonego, aby usprawiedliwić swą nieobecność w pracy, usłyszała głos swego szefa: całe szczęście, że nie przyjechała pani do pracy. Autobus rano miał wypadek. Wszyscy cali i zdrowi, ale... miejsce, które zawsze pani zajmowała w zakładowym autobusie zmiażdżone! Gdyby pani tam siedziała... Całe szczęście, że postanowiła pani wziąć dziś wolne.

Czy wszystko wiemy o otaczającej nas rzeczywistości? Halucynacje nie rzucają przedmiotami i ludźmi. Jak zatem wyjaśnić powyższe historie? Istnieje coś po drugiej stronie, o czym nie mamy pojęcia, a nauka niezbyt jest przychylna, aby to wyjaśnić. Jest nadzieja w fizyce kwantowej, ale czy to wystarczy? Człowiek zdobył Księżyc, bada Marsa i inne planety, sięga potężnymi teleskopami w otchłań Wszechświata, a jednocześnie boimy się przyznać, że istnieje coś tuż obok nas, co ogólnie uznajemy za niemożliwe, by istniało. Śmierć nie jest końcem życia, a jedynie końcem pewnego rozdziału obszernej księgi istnienia. Tak naprawdę nigdy nie wiemy, co jest tuż obok nas.

29.03.2021

Klątwa Trójkąta Bridgewater

Jednym z najbardziej tajemniczych i przerażających miejsc na świecie jest rejon Trójkąta Bridgewater, gdzie różność nadprzyrodzonych zjawisk jest tak ogromna, jakby relacje naocznych światków nie przypominały prawdziwych wydarzeń, ale opowieści z literatury fantasy. Klątwa Indian Wampanoag trwa po dziś dzień.

Bagna Bridgewater
Bagna Bridgewater Fot. YouTube

Trójkąt Bridgewater (Bridgewater Triangle) to obszar około 200 mil kwadratowych w obrębie południowo-wschodnim Massachusetts w Stanach Zjednoczonych, który słynie z występowania całej plejady zjawisk paranormalnych, począwszy od licznych obserwacji UFO do zjawisk określanych mianem Poltergeist. Świadkowie od dawna widywać tam mieli widmowe zjawy, ślady stóp sugerujące przebywanie w tym miejscu Wielkiej Stopy, olbrzymie węże, a także legendarnego stwora rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, nazywanego przez nich Thunderbird.

Według jednej z opowieści próbujących wyjaśnić fenomeny występujące w rejonie Trójkąta Bridgewater rdzenni Amerykanie przeklęli bagna wieki temu z powodu złego traktowania ich przez kolonialnych osadników. Jedna z legend głosi, że zostali wygnani z ich świętego miejsca, gdzie znajdować się miało cmentarzysko Indian. Biali osadnicy mieli zbezcześcić to święte od wieków miejsce, co było niewybaczalne nie tylko dla żyjących wówczas Indian Wampanoag, ale przede wszystkim duchów spoczywających tam rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Legenda głosi także, iż miejsce to zostało przeklęte, gdyż podczas konfliktu pomiędzy angielskimi kolonistami a miejscowymi plemionami indiańskimi (wojna króla Filipa 1675 - 1676), zaginąć miał czczony przedmiot ludu Wampanoag (Pas Wampum). Wojna króla Filipa (Metacomet – wódz Wampanoagów z Massachusetts, zwany przez białych Królem Filipem), była jedną z najbardziej krwawych wojen indiańskich, która zakończyła się niemalże unicestwieniem kilku miejscowych plemion. Koloniści mieli stracić 2 500 ludzi, co stanowiło jedną piątą zdolnych do noszenia broni mężczyzn w kolonii. Wojna stanowiła punkt krytyczny dla młodych kolonii, kończąc pokojowe stosunki pomiędzy kolonistami a Indianami. Od tamtej pory tereny Trójkąta Bridgewater zostały przeklęte, a klątwa trwa do dziś.

Artefakty i ludzkie szczątki odkryte na bagnach datuje się na około 9 000 lat. Nie ulega więc wątpliwości, że miejsce to było dla rdzennych Indian niesłychanie ważne, a co za tym idzie, było miejscem świętym. Zbezczeszczenie takiego miejsca musiało zachwiać harmonię między światem materialnym a światem duchowym, który dla Indian od wieków był bardziej realnym światem, niż świat widzialny. Konsekwencje musiały przybrać scenariusz rodem z horrorów, tyle tylko, że w tym miejscu scenariusz powstał na bazie zjawisk nadprzyrodzonych. Nie powinno zatem dziwić, że Wampanoagowie nazywają owe bagniste tereny (Hockomock Swamp) – „miejscem, w którym mieszkają duchy”, a angielscy osadnicy z czasów kolonialnych – „Devil's Swamp”.

Wewnątrz trójkąta znajduje się również Las Stanowy Freetown-Fall River, duży obszar zalesionej ziemi we Freetown i Fall River w stanie Massachusetts. Obszar ten, obejmujący około 5441 akrów, był również miejscem konfliktu między osadnikami kolonialnymi a okolicznymi Indianami. Od 1659 r. Ziemię kupowano od Indian Wampanoag, a później w 1683 r. założono miasto Freetown.

Na początku las był domem dla rasy drobnych humanoidalnych stworzeń znanych jako Pukwudgies. Od dawna znane w indiańskim folklorze Delaware i Wampanoag, te podobne do trolli stworzenia, ogólnie opisywane jako około 3-4 stóp wzrostu z gładką, owłosioną szarą skórą i dużymi uszami, cieszą się złą reputacją istot psotnych i hałasujących. Kiedyś mówiono, że byli przyjaźni dla ludzi, ale później zwrócili się przeciwko nim. Te złe małe istoty obwiniano zazwyczaj za liczne upadki ludzi z wysokich klifów, za niewyjaśnione zniknięcia ludzi lub każdy tajemniczy zgon.

Jednym z najbardziej znanych miejsc jest kamieniołom o głębokości 80 stóp, znany jako Assonet Ledge. Mówiąc prościej jako „The Ledge”, jest to blizna pozostawiona w krajobrazie przez firmę Fall River Granite Company z XIX wieku. Tutaj ludzie często mówią o nieodpartej chęci skoku z klifu na pewną śmierć. Niektóre raporty mówią, że niektórzy ludzie w rzeczywistości skoczyli, popełniając samobójstwo. Inni ludzie mówią o uczuciu lęku podczas zbliżania się do klifu i wcale nie chodzi tu o typowy lęk wysokości. Odwiedzający to miejsce często widywali tutaj duchy. Mówiono także, że było to rzekome ognisko satanistów i dziwnych kultów, a niektórzy widzieli niezidentyfikowane obiekty latające i dziwnie nienaturalne światła nie tylko na niebie.

Było wiele doniesień o kudłatym, podobnym do małpy stworzeniu widzianym na bagnach. To stworzenie, prawdopodobnie Wielka Stopa, zostało opisane jako mające okropny smród. Po jednej z tych obserwacji mieszkańcy Bridgewater zorganizowali wyprawy w poszukiwaniu stworzenia podobnego do Wielkiej Stopy, ale nie znaleźli ani śladu bestii. Inni świadkowie donosili, że widzieli inne tajemnicze stworzenia na bagnach. Niektórzy, w tym funkcjonariusz policji, donoszą, że widzieli gigantyczne, czarne stworzenia podobne do pterodaktyli o rozpiętości skrzydeł od 8 do 12 stóp. Niektórzy twierdzą, że to duże stworzenie to mityczny (opisany wyżej) Thunderbird, ważny w lokalnej mitologii rdzennych Amerykanów. Inni donoszą, że widzieli złośliwe czerwonookie psy i gigantyczne węże. Najczęściej jednak relacje dotyczą widzianych zjaw, postaci we mgle oraz stworzeń, których absolutnie nie da się przypisać do żadnych nam znanych gatunków.

Obszar ten jest głównie siedliskiem obserwacji UFO. Pierwsza obserwacja miała miejsce w 1760 r., a po niej nastąpiło wiele innych. W 1908 r. W lokalnych gazetach udokumentowano obserwację UFO w pobliżu Bridgewater. W 1968 roku pięć osób twierdziło, że widziało dziwną kulę światła unoszącą się wśród drzew w zalesionej części Rehoboth. W 1976 roku widziano dwa obiekty UFO lądujące wzdłuż Trasy 44 w pobliżu Taunton. W 1994 roku funkcjonariusz policji Bridgewater zgłosił, że widział trójkątny statek z czerwonymi i białymi światłami. Latem 1999 roku w pobliżu jeziora Nippenicket zgłoszono szybko poruszające się UFO, któremu towarzyszył głośny hałas. Miejscowi wiedzą, że w te tereny zapuszczać się samotnie lub nawet w grupie po zmierzchu, jest na tyle niebezpieczne, że zdecydować się na taką wyprawę może tylko szaleniec, lub nieświadomy dawnej, ale aktualnej klątwy człowiek.

Nie ma żadnego wyjaśnienia, dlaczego przez tak wiele lat obszar ten był dotknięty dziwnymi zjawiskami. Nigdy zapewne też tajemnica Trójkąta Bridgewater nie zostanie wyjaśniona, podobnie jak nigdy nie wyjaśniono tajemniczych zniknięć w rejonie Trójkąta Jeziora Michigan. Czy za tajemnicze zjawiska może odpowiadać klątwa? Większość racjonalnie myślących ludzi zapewne wykluczy takie tłumaczenia, jako niedorzeczne lub nawet zabobonne. Ale jeśli nie klątwa, to co? Bridgewater nie jest wszakże jedynym miejsce, gdzie ludzie znikali i nadal znikają w niewyjaśnionych okolicznościach, oraz gdzie dzieją się nadprzyrodzone zjawiska.


Źródło: "Mysterious America" - Loren Coleman/"Tales from the Swamp" – Ross A. Muscato/Jean Porrazzo/American Heritage Magazine

10.03.2021

Telefony od zmarłych

Śmierć... a co po niej? Kto się narodził, musi kiedyś umrzeć. Ale czy istnieje życie po śmierci? To pytanie zadajemy sobie najczęściej, kiedy wiemy, że życie dobiega końca lub wtedy, gdy umiera ktoś nam bliski, a nas trapi dylemat, czy osoba ta jest szczęśliwa. Chcemy wierzyć, że tak, ale to tylko wiara. Zbyt mało. Potrzebujemy dowodów. Czy wiadomości z zaświatów mogą być takim dowodem?

Mroczny las
Foto. YouTube

Czasem w domowych gronie, wśród najbliższych przyjaciół lub podczas luźnego wieczoru pojawia się temat śmierci. Zazwyczaj traktujemy wątek z przymrużeniem oka, bowiem nikt z nas o śmierci nie mówi na poważnie. Co innego samotne przemyślenia, a co innego wśród ludzi, kiedy chcemy odgrywać rolę duszy towarzystwa, która w takich sytuacjach jest ważniejsza od duszy wewnątrz ciała. Jakkolwiek byśmy tego nie nazwali, każdy określi to swoim terminem zgodnie z własną osobowością. Istotne jest, że temat się pojawia i wówczas dusza towarzystwa twierdzi z ironicznym uśmiechem, że jeśli umrze, to da znać pozostałym. Scenariusz jest zmienny, ale na pewno każdy potwierdzi, że w takich rozmowach uczestniczył. Co, jednak jeśli są ludzie twierdzący, iż otrzymywali wiadomości od zmarłych?

Karl Uphoff miał 18 lat, kiedy umarła jego babka, z którą przez całe dzieciństwo łączyła go szczególna więź. Nic nadzwyczajnego, bowiem taka więź wnuka z babcią zdarza się bardzo często. Kiedy Karl był nastolatkiem, jego babka zaczęła miewać problemy ze słuchem, a wiek młodzieńczy rządzi się swoimi prawami. Toteż Karl coraz częściej spędzał wieczory poza domem, a troskliwa babka martwiła się o wnuka. Miała wówczas zwyczaj wydzwaniania do znajomych Karla, wybierając numery z notatnika przy aparacie telefonicznym. Zazwyczaj nie czekając na odpowiedź, mówiła do słuchawki: powiedzcie Karlowi, żeby wracał szybko do domu. Nie czekała na odpowiedź, bo zapewne i tak by jej nie usłyszano. Powtarzało się to tak często, że wśród przyjaciół Karla odbierane to było z przymrużeniem oka. Kilka dni po śmierci babki Karl odwiedził swojego przyjaciela w New Jersey, który mieszkał z rodzicami. Obaj siedzieli w pokoju Petera, przyjaciela Karla, kiedy na piętrze zadzwonił telefon. Chwilę później matka przyjaciela Karla zawołała:

- Karl! Dzwoni jakaś starsza kobieta. Mówi, że jest twoją babką i chce z tobą rozmawiać. Porozmawiaj z nią, bo ja nie mogę się z nią dogadać. W ogóle nie reaguje na to, co mówię, tylko kółko powtarza, że jest twoją babką i powinieneś już wracać. Wejdź na górę, jak możesz!

Karl pustym wzrokiem spojrzał na Petera. Obaj chwilę patrzyli na siebie w niepewności, kto ma przerwać tę emocjonującą chwilę.

- Mówiłeś, że...
- Tak, Peter. Dwa dni temu był jej pogrzeb.

Przepełniony mieszanymi emocjami Karl szybko wbiegł po schodach. Kiedy wziął do ręki słuchawkę, połączenie zostało przerwane. Dopiero wtedy wytłumaczył matce kolegi, dlaczego jest taki roztrzęsiony. Peter nic nie mówił w domu o śmierci babki przyjaciela. Kiedy Karl wrócił do domu, wieczorem powtórzył się głuchy telefon, a później cała ich seria. Rodzice tłumaczyli synowi, że głuche telefony zdarzają się często, aczkolwiek sami wiedzieli, iż w dziwny to czas na takie żarty kogoś z zewnątrz. Karl jednak wiedział, że to nie mistyfikacja. Czuł, że babka faktycznie chce się z nim skontaktować, ale czemu w takiej formie?

Znana jest sprawa młodej kobiety, która nie mogła pogodzić się ze śmiercią ojca i bardzo często wysłała mu wiadomości SMS. Kobieta po latach otrzymała odpowiedź, ale... okazało się, że jej wiadomości czytał człowiek, któremu przypadkowo przyznano wolny numer telefonu, którego wcześniej używał jej tata. Ze względu na to, iż sprawa ta była już nagłaśniana przez media, a SMS-y nie pochodziły z zaświatów nie będziemy jej tu bliżej omawiać, ale warto o incydencie wspomnieć z uwagi, iż trzeba szukać racjonalnych wyjaśnień do końca. A jeśli takie znajdziemy, bezwzględnie należy o tym informować.

Nie da się racjonalnie wyjaśnić incydentu z 1977 roku, kiedy to do Mary Meredith z Oklahomy zadzwoniła z Kentucky jej kuzynka Shirley. Niby nic nadzwyczajnego, gdyż kuzynki często rozmawiały przez telefon i niekiedy nawet dość długo. Mary jednak zastygła ze strachu, kiedy tuż po pożegnaniu się z kuzynką podczas luźnej rozmowy telefonicznej, otworzyła jeszcze nieczytaną korespondencję. List z Kentucky był wiadomością opisującą nagłą i niespodziewaną śmierć Shirley. Tej samej Shirley, z którą przed chwilą rozmawiała przez telefon.

Opisane historie nie są wyselekcjonowane pod względem podsycenia atmosfery z dreszczykiem. Takich relacji jest mnóstwo, a ludzie najczęściej przemilczają własne doświadczenia w obawie przed niepewną reakcją znajomych. Nie ma co się dziwić. Być może jeszcze nie dorośliśmy do wiedzy o tym, co się dzieje tuż za ścianą. Nie mam natomiast powodu, by nie wierzyć komuś, komu ufam, że odebrał wiadomość od kogoś bliskiego, który całkiem niedawno przekroczył tajemną granicę życia i śmierci. Sam dotknąłem niewyjaśnionego łącznie z wiadomościami ze świata tuż obok, a zarazem tak odległego, ale o szczegółach tego kiedy indziej. Mało tego, mam bowiem pewność, że wielu z Czytelników doświadczyło choć raz w życiu impulsu ze świata niezbadanego. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że istnieje świat, o którym nic nie wiemy, gdyż jest to tak samo bezsensowne, jak bezskuteczna próba udowodnienia, że coś nie istnieje. Nauka leniwie podchodzi do wyjaśnienia czegoś niewyjaśnionego, bojąc się tematu, jakby był trędowaty. Nie zmienia to jednak faktu, iż śmierć nie jest końcem życia.

3.03.2021

Trójkąt Bennington

Rejon Trójkąta Bermudzkiego jest najbardziej nagłośnionym miejscem, gdzie w tajemniczych okolicznościach znikają bez śladu statki, samoloty i ludzie. Nie jest jednak jedynym takim miejscem, bowiem Trójkąt Bennington, choć mniej nagłośniony przez media, w niczym nie ustępuje swą mroczną tajemnicą.

Wizja lasu Trójkąta Bennington
Trójkąt Bennington Fot. YouTube

Dokładny obszar tajemniczego trójkąta nie jest jednoznacznie określony. Do tajemniczych wydarzeń dochodzi w okolicach góry Glastenbury w Vermont, uwzględniając większość obszaru miast bezpośrednio ją otaczających, zwłaszcza Bennington, Woodford, Shaftsbury i Somerset. Do niewyjaśnionych zdarzeń dochodziło w tym rejonie już w wieku XIX, ale są to przypadki znane głównie z opowieści miejscowej ludności. Nie można ich odrzucić jako fikcyjne, ale skupmy się na wydarzeniach udokumentowanych.

Historia Middie Rivers jest pierwszym udokumentowanym zniknięciem w okolicy. Doświadczony przewodnik górski Middie Rivers 12 listopada 1945 roku, Rivers prowadził grupę czterech myśliwych w górę. W drodze powrotnej Rivers wyprzedził grupę i nigdy więcej go nie widziano. Przeprowadzono szeroko zakrojone poszukiwania, ale jedynym odkrytym dowodem był pojedynczy nabój karabinowy znaleziony w strumieniu. Spekulowano, że Rivers się pochylił i nabój wypadł z kieszeni do wody. Zaginięcie miało miejsce w rejonie Long Trail Road i Vermont Route 9. Rivers był doświadczonym myśliwym i rybakiem, a okolicę znał jak własną kieszeń. Do dziś nie odnaleziono zwłok Rivers'a, jak również żadnego świadka, który widział go żywego lub martwego po dniu zaginięcia.

Paula Jean Welden, studentka drugiego roku w Bennington College, pracowała w szkolnej jadalni. Po skończeniu podwójnej zmiany wróciła do swojego pokoju, gdzie przebrała się w czerwony płaszcz, tenisówki i dżinsy, po czym powiedziała swojej współlokatorce, Elizabeth Johnson, że wybiera się na dłuższy spacer. Welden wyszła około 14:45, a kiedy następnego ranka nadal nie wróciła, rektor college'u zadzwonił do jej rodziców, aby sprawdzić, czy wróciła do domu. Okazało się, że nie. Ojciec Pauli natychmiast wyjechał do Bennington, gdzie lokalna policja wraz z setkami studentów z Bennington, pracowników i okolicznych mieszkańców utworzyła grupy poszukiwawcze. Zawieszono nawet lekcje na czas poszukiwań, aby każdy mógł pomóc, ale poszukiwania, które później krytykowano za słabo zorganizowane, nie przyniosły rezultatów.

Odnalezienie studentki stało się priorytetem. Władze lokalne nie pozostawiły kamienia na kamieniu, wykopały nawet żwirownię w poszukiwaniu szczątków Welden. Korzystając z nowej wówczas technologii, policja poddawała podejrzane osoby testom na wariografie w nadziei na odkrycie prawdy. Kiedy ich wysiłki nie przyniosły żadnych śladów, wezwano policję z innych stanów. Gazety podchwyciły temat i nawet opłacały prywatnych detektywów do poszukiwania wskazówek. Ojciec zaginionej zaoferował nagrodę pieniężną każdemu, kto mógł znaleźć jego córkę żywą lub martwą, a w pewnym momencie nawet skonsultował się z medium co do jej miejsca pobytu. Mimo wszystko Paula Welden nigdy nie została odnaleziona. Z powodu miejsca, w którym zniknęła — w pobliżu Glastonbury Mountain, obszaru, o którym mówi się, że jest przeklętym miejscem — historia Welden stała się nawet folklorem.

James E. Tedford zaginął 1 grudnia 1949 roku, dokładnie trzy lata po zaginięciu Pauli Welden. Tedford był weteranem mieszkającym w Domu Żołnierzy w Bennington. Feralnego dnia był w St. Albans, odwiedzając krewnych, wracał do domu lokalnym autobusem. Według świadków Tedford wsiadł do autobusu i nadal był w nim widziany na ostatnim przystanku przed przybyciem do Bennington. Gdzieś między ostatnim przystankiem a Bennington Tedford zniknął. Jego rzeczy nadal znajdowały się w bagażniku, a otwarty rozkład jazdy autobusu znajdował się na wolnym miejscu obok, gdzie siedział. Nawet gdyby oddalił się niezauważony, co według świadków jest niemożliwe, gdyż nieplanowanych postojów nie było, to na zdrowy rozum zabrałby ze sobą swoje rzeczy. Wiemy tylko jedno – James E. Tedford ostatni raz widziany był w jadącym autobusie i nigdy po tym dniu nigdzie nie był widziany ani żywy, ani też martwy. Tajemnica pozostaje niewyjaśniona do dziś.

Ośmioletni Paul Jephson zaginął bez śladu 12 października 1950 roku. Matka Paula zostawiła syna bez opieki na godzinę, gdy musiała zająć się gospodarstwem. Kiedy wróciła, jej syna nigdzie nie było. Rano zawiadomiła policję o zaginięciu syna, która zorganizowała dość szybko liczną grupę, by szczegółowo przeczesać całą okolicę. Bez skutku. Nic nigdy nie znaleziono, chociaż Jephson miał na sobie jaskrawoczerwoną kurtkę, która powinna była uczynić go bardziej widocznym. Psy tropiące chłopca zgubiły trop na lokalnej autostradzie, gdzie według miejscowej legendy cztery lata wcześniej zaginęła Paula Welden. Jephsona nigdy nie odnaleziono. Pomimo że sprawa była nagłośniona przez prasę, nikt nigdy nie udzielił żadnych informacji o chłopcu.

Piąte i ostatnie zniknięcie miało miejsce szesnaście dni po zniknięciu Jephsona. 28 października 1950 r. 53-letnia Frieda Langer i jej kuzyn Herbert Elsner opuścili rodzinny kemping w pobliżu Somerset, aby wybrać się na wycieczkę. Podczas wędrówki Langer poślizgnęła się i wpadła do strumienia. Powiedziała Elsnerowi, by zaczekał, gdyż musi wrócić, zmienić przemoczone ubranie. Elsner wrócił do obozowiska i odkrył, że Langer nie wróciła i nikt jej nie widział. W ciągu następnych dwóch tygodni przeprowadzono pięć poszukiwań z udziałem samolotów, helikopterów i przeszło 300 ludzi. Przeszukano każdy zakątek – bez rezultatu. Nigdzie nie znaleziono śladu zaginionej. W dniu 12 maja 1951 r. jej ciało zostało znalezione w pobliżu zbiornika Somerset, na obszarze, który był intensywnie przeszukiwany siedem miesięcy wcześniej. Policjanci biorący udział w poszukiwaniach stanowczo twierdzili, że to miejsce było przeszukiwane. Ktoś musiał zatem zwłoki podrzucić w późniejszym czasie, ale sprawcy nigdy nie wykryto. Langer była ostatnią osobą, która zniknęła i jedyną, której ciało zostało znalezione. Nie zidentyfikowano żadnych bezpośrednich powiązań, które łączą te przypadki, poza ogólnym obszarem geograficznym i okresem.

Przez dziesięciolecia powstało wiele przerażających teorii na temat tego, co stało się z tymi wszystkimi zaginionymi ludźmi. O tajemniczych światłach na niebie nad okolicą donoszono już w połowie XIX wieku. Ostatnia obserwacja tych dziwnych świateł miała miejsce w 1984 r., kiedy wielu świadków twierdziło, że widzieli lśniące światła wyrzucane jakby z nieba podczas wędrówki przez górę Glastenbury. Czy nieszczęsne dusze, które na zawsze zaginęły w lasach Trójkąta Bennington, mogły zostać uprowadzone przez istoty pozaziemskie, czy też spotkały swój koniec w jakiś inny tajemniczy sposób? Tajemnica Trójkąta Bennington jest wciąż zagadką podobnie jak zaginięcia w rejonie Trójkąta Bermudzkiego.


Źródło: "Hangsaman" – Shirley Jackson, "Ghost Towns" – Sally Jacobs, morbidpodcast.com,  vitualvermonter.com

18.02.2021

Steven Kubacki – tajemnicze zniknięcie

Jednym z najdziwniejszych przypadków zaginięcia, jakie kiedykolwiek zarejestrowano, jest sprawa Stevena Kubackiego, który niemal dosłownie zniknął na zamarzniętym jeziorze Michigan, by po piętnastu miesiącach pojawić się równie nagle, jak zaginął w odległości 1000 km od miejsca, gdzie urywały się jego ślady na śniegu.


Urwane ślady na śniegu
Fot. YouTube


Historia z pozoru fantastyczna, z tą tylko różnicą, że prawdziwa. W lutym 1978 roku Steven Kubacki, 24-letni wówczas student historii, wyruszył na samotną pieszą wycieczkę przez skute lodem jezioro Michigan. Zbyt długa nieobecność Stevena wywołała niepokój wśród jego bliskich znajomych i przede wszystkim jego najbliższej rodziny, która zgłosiła zaginięcie Stevena. Rozpoczęła się akcja poszukiwawcza. 20 lutego na brzegu jeziora Michigan znaleziono narty zaginionego wraz z kijkami, a następnie plecak. Stevena jednak nie odnaleziono, a jedynie ślady na śniegu, który pokrywał zamarzniętą powierzchnię jeziora. Ze zdumieniem stwierdzono, że ślady nagle urywają się, jakby Kubacki rozpłynął się w powietrzu. Do ekipy ratunkowej dołączono śmigłowce, by zbadać cały rozległy teren. Bez skutku. Śladu zaginionego na przestrzeni setek kilometrów nie dostrzeżono. Uznano zatem najprostsze rozwiązanie, które nawet u niektórych członków ekipy ratunkowej budziły wątpliwości, iż Steven wpadł do jeziora w miejscu, gdzie kończyły się jego ślady. Tu trzeba wspomnieć, iż Steven Kubacki pomimo młodego wieku nie był amatorem podobnych wypraw. Miał za sobą kilka wypadów wspinaczkowych w Europie i potrafił ocenić stopień ryzyka. Poza tym zastanawiano się, dlaczego na brzegu porzucił plecak. Jedynym wytłumaczeniem było samobójstwo, w co rodzina Stevena absolutnie nie wierzyła. Jego bliscy znajomi również stanowczo odrzucali taki pomysł, twierdząc, iż Steven był pełen życia i miał bogate plany na przyszłość.
"Powiedzieli nam, że pod nogami Stevena załamał się lód i nasz syn utopił się w jeziorze. Absolutnie w to nie wierzyliśmy, a tym bardziej w samobójstwo" – mówił ojciec Stevena, John Kubacki
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Steven Kubacki nie dawał znaku życia. Nie było też odzewu po licznych ogłoszeniach w prasie. Nikt Stevena nie widział od czasu jego zaginięcia, co zmusiło do przyjęcia wersji, iż zaginiony nie żyje. Sprawę uznano za zamkniętą, pomimo że ciała nie odnaleziono.

Ale na tym nie koniec tajemnicy zniknięcia Stevena Kubackiego. Wręcz przeciwnie. Tajemnica dopiero zaczęła nabierać barw, kiedy w maju 1979 roku, 15 miesięcy po zaginięciu, Steven pojawia się równie nagle, jak zniknął, tyle tylko, że w Pittsfield w stanie Massachusetts oddalonym od miejsca zaginięcia o 1000 km. Przy sobie w plecaku miał pisma Konfucjusza, stare mapy, buty do biegania oraz koszulkę z maratonu w Wisconsin. Wiedział, że te rzeczy nie należą do niego, ale do kogo i skąd je miał – nie potrafił powiedzieć. Ubrania, które miał na sobie również nie były jego własnością. Nie potrafił odpowiedzieć na pytania, gdzie był i co robił przez 15 miesięcy. Nikt również nie potwierdził nigdzie jego obecności w okresie tychże miesięcy. Jedyne co Steven pamięta z dnia zaginięcia to przenikliwe zimno oraz coś, co sam nazwał „czarną dziurą”, cokolwiek miałoby to znaczyć.

To, gdzie Kubacki był, kiedy go szukano i co robił przez ponad rok swojej nieobecności, pozostanie tajemnicą na zawsze. Przyjmując nawet, że doznał nagłej utraty pamięci, to przecież musiałby trafić choćby do szpitala, gdzie rozpoznano by jego wizerunek. Jeśli żył nie znając własnej tożsamości, to skądś musiał brać pieniądze na życie. Gdzieś musiałby zostać odnotowany i rozpoznany. Ktoś musiał go w tym czasie widzieć. Nic... kompletna pustka tak w głowie Kubackiego, jak i otoczenia.

Dziś Steven Kubacki niechętnie wraca do tamtych wydarzeń. Nie ma co się dziwić, ale w całej tej tajemniczej sprawie jest jeszcze jeden, równie tajemniczy wątek. Zaginięcie Kubackiego na jeziorze Michigan nie jest odosobnionym przypadkiem. Jezioro Michigan bowiem samo w sobie jest jedną tajemnicą, a pewien obszar jeziora nazywany jest drugim Trójkątem Bermudzkim lub Trójkątem Michigan. Tajemnicze zaginięcia statków i ludzi notowano tam od lat, o czym więcej w notce Trójkąt Jeziora Michigan.