26.06.2021

Krucha teoria Wielkiego Wybuchu

Teoria Wielkiego Wybuchu wrosła w ludzką świadomość do tego stopnia, że uznawana jest niemal jak prawda objawiona. Ale czy aby na pewno mamy prawo uznać Wielki Wybuch za fakt, jak tego chce ortodoksyjna nauka, bez analizy wielu ogniw niepasujących do teorii powstania Wszechświata?


Wizja Wielkiego Wybuchu



Rozszerzanie się Wszechświata zapoczątkować miał Wielki Wybuch ok. 13,82 (13,799 ± 0,021) mld lat temu. Teoria ta opiera się na obserwacjach wskazujących na rozszerzanie się przestrzeni zgodnie z metryką Friedmana-Lemaître’a-Robertsona-Walkera. Przemawia za tym przesunięcie ku czerwieni widma promieniowania elektromagnetycznego pochodzącego z odległych galaktyk, zgodne z prawem Hubble’a, w powiązaniu ze słabą zasadą kosmologiczną. Obserwacje te wskazują, że Wszechświat rozszerza się od stanu, w którym cała materia miała bardzo dużą gęstość i temperaturę, który jest identyfikowany z grawitacyjną osobliwością. Co najbardziej istotne teoria o Wielkim Wybuchu powstała na potrzeby wyjaśnienia rozszerzającego się widzialnego, co również jest istotne, Wszechświata. Znając jedno ogniwo łańcucha powstała potrzeba znalezienia ogniwa wstecz, aby uzyskać odpowiedź, dlaczego Wszechświat się rozszerza. A skąd wiemy, że Wszechświat się rozszerza? Na podstawie przesunięcia ku czerwieni widma promieniowania elektromagnetycznego pochodzącego z odległych galaktyk. I tu powstaje pierwszy problem, gdyż przesunięcie ku czerwieni może, ale niekoniecznie musi oznaczać prędkości, jak to powszechnie jest uznane. Jeżeli zaś w pewnych warunkach nie oznacza prędkości a wiek, to cała teoria sypie się jak domek z kart.

Dlaczego przesunięcie ku czerwieni jest tak ważne? Dlatego, że ogólnie uważa się, że jest ono spowodowane efektem Dopplera, a więc jest miarą prędkości. Efekt Dopplera zachodzący dla światła gwiazd i innych obiektów astronomicznych ma znaczące zastosowanie w spektroskopii astronomicznej. Światło gwiazdy charakteryzują linie widmowe, zależne od znajdujących się w nich atomów. Zmianę częstotliwości lub długości fali określa się przez porównanie położenia charakterystycznych linii widmowych w widmie gwiazdy z obrazem tych linii otrzymanym w laboratorium na Ziemi. Jeżeli gwiazda oddala się od obserwatora, to wszystkie jej linie widmowe będą przesunięte w kierunku czerwieni. Gdy na początku XX w. astronomowie zaczęli badać widma innych galaktyk, okazało się, że większość z nich, co istotne, gdyż nie wszystkie, ma linie widmowe przesunięte ku czerwieni. Oznacza to, że obiekty te oddalają się od nas (uciekają). Na dodatek, im dalej galaktyka się znajduje, tym szybciej oddala się od Ziemi, a jej światło jest bardziej przesunięte w kierunku większych długości fali. Pomiary te doprowadziły do sformułowania prawa Hubble’a oraz teorii rozszerzającego się wszechświata.

Widzimy tu bardzo istotną zależność wszystkich ogniw łańcucha od efektu Dopplera, czyli przesunięcia ku czerwieni. Jeśli to jedno ogniwo rozpadnie się, rozsypie się także cały łańcuch powiązanych ze sobą ogniw. Nie trzeba zatem podkreślać, że ten jeden czynnik jest pod ścisłą ochroną, gdyż stanowi fundament dosłownie wszystkiego, co wiemy o Wszechświecie. Podważenie go oznacza koniec Wszechświata, jaki znamy. Wszechświat się nie zmieni, ale upadną wszystkie kosmologiczne teorie, a na to ortodoksyjna nauka nikomu nie pozwoli.

Astronom Halton Arp odkrył, że galaktyki nieustannie się rozwijają w grupy rodzinne, a nawet musi dochodzić do czegoś w rodzaju narodzin galaktyk. Obserwując niektóre galaktyki, był w stanie prześledzić ich genealogię nawet do czwartego pokolenia. Odkrycie takie powinno być uznane za jedno z najważniejszych odkryć w dzisiejszym świecie astronomii, o ile nie najważniejsze z punktu widzenia tego, co wiemy o Wszechświecie. Stało się jednak inaczej, bowiem odkrycie Arpa groziło zburzeniem wszystkich teorii kosmologicznych, a przede wszystkim stanowiło mocną podstawę do zburzenia teorii Wielkiego Wybuchu. Konsekwencje byłyby porównywalne do zjawiska, gdyby nagle papież ogłosił, że Boga nie ma, a trzeba tu zaznaczyć, że Halton Arp był w tym czasie uznawany za jednego z liderów w dziedzinie astronomii, o czym świadczy przyznana mu w 1960 r. nagroda naukowa Helen B. Warner Prize for Astronomy, więc porównanie jest jak najbardziej na miejscu.
Kwazary sfotografowano już w XIX wieku, jednak wtedy nikt nie przypuszczał, że obiekty te mogą być czymś innym niż zwykłą gwiazdą. Dopiero w roku 1963 otrzymano pierwsze widmo kwazara. Okazało się, że linie emisyjne w jego widmie są silnie przesunięte ku czerwieni. Według prawa Hubble’a oznacza to, że kwazary są obiektami niezmiernie oddalonymi od naszej Galaktyki. Zgodnie z metodą pomiaru odległości opartą na przesunięciu ku czerwieni kwazary powinny znajdować się znacznie dalej niż znane nam wówczas galaktyki. Jeśli tak jest, to powstała kolejna zagadka dotycząca niewyobrażalnej ich jasności. Astronomowie otrzymali twardy orzech do zgryzienia.
"Musi istnieć jakiś nieznany nam mechanizm przemiany energii, umożliwiający istnienie obiektów o tak ogromnej jasności, obserwowanych z tak wielkich odległości. Mówimy o energii, która odpowiada tysiącom supernowych na rok". – Stwierdził astronom Tom Van Flander
Astronomowie wiedzieli, że łatwiej byłoby wyjaśnić istnienie kwazarów, gdyby przyjąć, że znajdują się bliżej. Na to jednak nie zezwalała twardo przyjęta zasada pomiaru odległości oparta na przesunięciu ku czerwieni. Przyjęto więc, że kwazary znajdują się w odległościach, jakie wynikają z metody pomiaru.

Halton Arp pracował wówczas nad katalogiem osobliwych galaktyk, które wyglądem odbiegały od ogólnie nam znanych. Podczas pracy nad katalogiem jako pierwszy zauważył, że wiele nowo odkrytych kwazarów wykazujących duże przesunięcie ku czerwieni znajduje się zaskakująco blisko galaktyk Seyferta (rodzaj galaktyki, spiralnej bądź nieregularnej charakteryzującej się jądrem o dużej jasności) oraz galaktyk aktywnie gwiazdotwórczych. Arp odkrył, że wiele kwazarów znajduje się na jednej linii lub łuku ze znajdującą się dość blisko galaktyką Seyferta. Sugerowało to, że kwazary w pobliżu galaktyki rodzaju Seyferta były jakby wyrzucane z obu końców osi obrotu galaktyki. Strumienie promieniowania rentgenowskiego i radiowego emitowane przez galaktykę, są skierowane prosto w linii kwazarów, często je obejmując. Problem w tym, że jest to niemożliwe, jeśli uwzględnimy odległości przyjęte metodą przesunięcia ku czerwieni z powodu zbyt ogromnych odległości.
"Astronomowie zastąpili jedną błędną koncepcję inną, równie błędną. Gdy przywrócimy właściwą odległość, okaże się, że kwazary są wyrzucane z galaktyk i są jaśniejsze od gwiazd, ale słabsze od większości galaktyk. Kwazary są zatem skupiskami nowo utworzonej materii, która ostatecznie stanie się pełnowymiarową galaktyką" – Twierdził Halton Arp
Odkrycie Arpa polegało na tym, że galaktyki są ściśle powiązane z kwazarami, które są wyrzucane, co prowadzi do narodzin nowych galaktyk. Mimo że ich przesunięcia ku czerwieni są różne, znajdują się w tej samej odległości. A skoro metoda pomiaru odległości jest błędna, błędny jest także cały łańcuch teorii powiązanych, w tym przede wszystkim teoria Wielkiego Wybuchu oraz rozszerzającego się Wszechświata. Arp zdał sobie sprawę z wagi swego odkrycia, gdyż uznając, że metoda przesunięcia ku czerwieni jest błędna, wszystkie teorie na niej zbudowane sypią się jednego dnia. Skierował wówczas teleskop na inne obiekty, których odległość została wyznaczona na podstawie przesunięcia ku czerwieni. Odkrył, że odległości galaktyk i gromad galaktyk są także zniekształcone w specyficzny sposób, na skutek użycia błędnej metody pomiaru odległości.

Z teorii Wielkiego Wybuchu astronomowie "wróżą" jak powstał wszechświat, jaki ma kształt i wielkość, snują kolejne teorie na temat powstawania każdego ciała niebieskiego, wieku, odległości, a także prorocze wizje na przyszłość, a wszystko to ubierają w formę faktów tylko dlatego, gdyż to jedno ogniwo spaja cały łańcuch powiązanych teorii. Zapominamy przy tym, że znamy jedynie około 5% obserwowanego Wszechświata, nie mając pojęcia o jego granicach, o ile w ogóle cały Wszechświat granice ma. Skala naszej wiedzy o Wszechświecie jest porównywalna do ziarnka piasku na pustyni, a mając to ziarnko wiedzy i tylko na jego podstawie próbujemy snuć teorie o tym, jak powstała Ziemia, której rozmiarów nie mamy pojęcia. Z punktu widzenia tego jedynego ziarnka piasku nie znamy nawet granicy pustyni, ale nawet gdybyśmy znali to i tak jest to wciąż za mało, gdyż musimy znać pełny rozmiar badanego obiektu, którym jest użyta tylko dla skali porównania Ziemia, a dopiero później snuć teorie na temat narodzin badanego obiektu.. Na podstawie tylko porównania skali ziarnka piasku do Ziemi wyobraźmy sobie nasze położenie z rybą, która nie zna innego świata poza swoim wodnym, ale na jej logikę cały jej wszechświat to tylko i wyłącznie woda. Jesteśmy dokładnie w tym samym punkcie wiedzy, co ryba i żadne teorie tego nie zmienią. Oczywiście nie można wykluczyć możliwości zaistnienia zjawiska zwanym Wielkim Wybuchem, ale trzeba podkreślać, że jest to tylko jedna z wielu teorii, tyle tylko, że przedstawiana już niemal jak fakt dokonany. Dlaczego jest to tak ważne? Otóż dlatego, że tak przedstawiana teoria jest blokadą nie do przebicia do poznania prawdy. A przecież dla nas wszystkich prawda jest najważniejsza. No może niekoniecznie dla wszystkich. Jeśli bowiem okaże się, że wybuchu nie było, to wybuchnie kompromitacja całej ortodoksyjnej nauki na temat Wszechświata.

Zgodnie z kosmologią Arpa przesunięcie ku czerwieni zależy od wieku, a nie prędkości. Im większe przesunięcie ku czerwieni, tym młodsza jest galaktyka. Galaktyki niewykazujące przesunięcia w podczerwieni są w tym samym wieku, co nasza Droga Mleczna. Zgodnie z teorią Wielkiego Wybuchu Wszechświat i czas powstał w wyniku eksplozji dosłownie niczego z niczego około 13,82 mld lat temu. Według Arpa te same dane wskazują na inne zdarzenie, które miało miejsce jakieś 12-15 mld lat temu – narodziny, czyli wyrzucenie Drogi Mlecznej.


Źródło: Halton Arp Quasars, Redshifts and Controversies / Amy Acheson Artykuły prasowe

10.06.2021

Wojna bogów opisana w Mahabharacie

Wydaje nam się, że stworzyliśmy cywilizację, której nigdy wcześniej świat nie widział. Wiemy, że na Ziemi istniały cywilizacje, które zaginęły, ale ogólnie uznajemy je za prymitywne. Nic bardziej mylnego. Okazuje się bowiem, że to nasza cywilizacja jest prymitywna w porównaniu z zaawansowanym rozwojem cywilizacji minionych.


Bitwa pod Kurkushetrą
Bitwa pod Kurkuszetra Foto: Wikimedia

Wedy to święte księgi hinduizmu – najstarsza grupa religijnych tekstów sanskryckich, które stanowiły całość ówczesnej wiedzy człowieka o świecie ludzi i bogów. Objętością Wedy przewyższają Biblię kilkakrotnie, ale nie sama objętość jest najważniejsza. Jak wiemy z notki Kłamstwa Kościoła, Biblia na potrzeby imperializmu Kościoła modyfikowana była niezliczoną ilość razy do tego stopnia, że dziś zwykłemu śmiertelnikowi trudno dotrzeć do oryginalnego źródła. Wedy pod tym względem są wyjątkowe – na początku przekazywano informacje ustnie z pokolenia na pokolenie, a od czasu, kiedy Wedy zapisano w archaicznej formie sanskrytu, istnieje kategoryczny wręcz zakaz modyfikowania tekstów wedyjskich. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, dlaczego to takie istotne. Wszystkie starożytne pisma z każdego zakątka świata należy traktować nie jako świętość religijną, ale jako zapis wydarzeń rozgrywających się na danym etapie dziejów. Co nam przedstawiają Wedy pod tym względem, wiedząc, że opisywane w nich wydarzenia sięgają tysięcy lat wstecz? Koncentrując się na wydarzeniach opisanych tylko w kilku częściach, nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu...

Nuklearna wojna bogów

Przesada? W rzeczy samej, ale w innym kierunku. Znamy efekty użycia broni jądrowej. Broni używanych przez zwaśnione strony tysiące lat temu są dla nas jeszcze nieosiągalne, gdyż w pismach wedyjskich znajdujemy wzmianki nie tylko o samej broni, lecz także technologii, która pozwalała prowadzić gwiezdne wojny, w dosłownym tego słowa znaczeniu.

"Drona przywołał Arjunę i rzekł: Przyjmij ode mnie tę niezwyciężoną broń zwaną Brahmasira. Ale musisz przyrzec, że nigdy nie użyjesz jej przeciw człowiekowi, gdyż jeślibyś tak uczynił, mógłbyś zniszczyć świat. Jeśli jakikolwiek wróg, który nie jest człowiekiem zaatakuje cię, możesz użyć tej broni do walki z nim".

Zastanawiający tu jest fakt, kim był wróg, który nie był człowiekiem? Czyżby człowiek był tylko naocznym świadkiem wydarzeń bliżej nieokreślonej wojny międzyplanetarnej? Ogólnie wszystkie religie nadużywają słowa Bóg lub bogowie, ale trzeba tu zaznaczyć wyraźnie, iż każda religia i każdy człowiek tak naprawdę inaczej interpretuje owe słowa. Dla jednych Bóg jest stworzycielem świata, dla innych stworzycielem człowieka. Według eposu o Atra-hasisie rasa ludzka została stworzona po to, aby służyć bogom i uwolnić ich od pracy. Może więc bogowie byli istotami z krwi i kości jak dzieło ich stworzenia – człowiek? Temat równie ciekawy, ale i wymagający oddzielnej notki. 

W Mahabharacie czytamy dalej:

Adwattan dokładnie wycelował, po czym wypuścił lśniący pocisk, buchający ogniem. Grad ognistych strzał spadł na wrogich Pandawów. Zapadł zmrok, a z nieba posypał się deszcz meteorów. Zerwały się ryczące wichry. Chmury spiętrzyły się aż do nieba i zesłały deszcz pyłu i kamieni. Słońce zawirowało na firmamencie, a ziemia zadrżała pod żarem boskiej broni.  Słonie stanęły w płomieniach, woda w rzece zawrzała, zabijając wszelkie żywe istoty. Wiele z nich zamieniało się w popiół. Zwierzęta padały na ziemię w agonii. Niebo miotało ogniste błyskawice. Żołnierzy wroga ogarnęły płomienie. Po obu stronach spadały na ziemię tysiące latających maszyn wojennych. Gurkha wystrzelił ze swojej latającej vimana jeden pocisk o sile wszechświata, niszcząc trzy miasta Wrisznich i Andaków. Wtedy wzbił się ogromny słup dymu i ognia, promieniejąc jak tysiące słońc. Ten jeden posłaniec śmierci spopielił całą rasę Wrisznich i Andaków. Spalone ciała ludzi były nie do poznania. Wypadały im włosy i paznokcie. Zbielałe ptaki spadały z nieba. Wojownicy, którzy zdołali przeżyć, wskakiwali do rzek, aby się obmyć z niewidzialnej trucizny niosącej śmierć.

Czy powyższy opis możemy uznać za fantazję starożytnych mieszkańców Ziemi? Zapewne tak, gdybyśmy treść Mahabharaty rozważali przed rokiem 1945. Wówczas nie znaliśmy skutków użycia broni jądrowej, skażenia radioaktywnego, bólu i cierpienia po użyciu takiej broni, co nas mogło wtedy usprawiedliwiać. Ludzie, którzy przeżyli zniszczenie Hiroszimy i Nagasaki opisywali tamtejszą scenerię identycznie znaczeniowo, lecz z użyciem innego słownictwa. Starożytni nazywali rzeczy po imieniu, ale tak, jak to rozumieli. Wzorem Boga nie gram w kości i nie wierzę w przypadki. Podobieństwa widzi każdy, ale za wszelką cenę bronimy się uznać, że tysiące lat przed nami istniała cywilizacja, która sięgnęła szczytu cywilizacji do tego stopnia, że zgromadzony arsenał wojenny posłużył do samozagłady.

W Indiach, gdzie miała odbywać się opisana w Mahabharacie nuklearna wojna bogów, można znaleźć zgliszcza budowli, które dosłownie uległy stopieniu. Znane jest dziś starożytne miasto Mohendżo Daro (Wzgórze Umarłych), które również w dużej części uległo nie tyle spaleniu, ile stopnieniu. Liczniki Geigera wskazały, że teren wokół Mohendżo Daro jest bardziej napromieniowany, niż Hiroszima. Znajdowane szczątki ludzkie świadczą o tym, że zwłoki nie zostały pochowane w tradycyjny sposób, ale śmierć dosięgła ich nagle. David W. Davenport, współautor książki "Atomowa zagłada 2000 lat p.n.e.", na podstawie stopionej na szkło gliny stwierdził, że większość budynków została spalona w temperaturze powyżej 5 tys. stopni Celsjusza. Czy potrzeba nam więcej dowodów? Być może...

"Indie oczywiście od dawna mają bombę atomową oraz różne środki do jej przenoszenia. Indyjski projekt jest bardziej zaawansowany, niż była swego czasu amerykańska budowy broni nuklearnej, gdyż obejmuje antygrawitację, techniki niewidzialności i inne technologie, przy czym najbardziej zdumiewające jest źródło tej wiedzy. Są nimi bowiem hinduskie poematy religijne i opowieści, takie jak Mahabharata, Ramajana i ogólnie Wedy. Dane zaś są pozyskiwane przez uczonych biegłych w sanskrycie i duchownych hinduistycznych, którzy wspomagają zespół ekspertów wojskowo-technicznych". Dr John Kettler

Może jednak Sodoma również została zniszczona bronią nuklearną? Ślady są, ale udajemy, że ich nie widzimy. J. Robert Oppenheimerojciec bomby atomowej nigdy nie udawał, że inspiracje czerpał z pism wedyjskich. A czego dokonał? Po przeprowadzeniu udanego testu jądrowego Oppenheimer wypowiedział zdanie, zaczerpnięte ze świętej księgi hinduskiej Bhagawadgita:

Jasność tysiąca słońc, rozbłysłych na niebie, oddaje moc Jego potęgi. Teraz stałem się Śmiercią, niszczycielem światów.


3.06.2021

Iluzja czasu

Czym jest czas? Pytanie z pozoru banalnie proste, a jednak jedno z najbardziej skomplikowanych. Dokładne zdefiniowanie czasu przysparza problemów nawet najtęższym umysłom tego świata.


Czas
Foto: YouTube

Ludzie tacy jak my, którzy wierzą w fizykę, wiedzą, że różnica między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością jest niczym innym niż natarczywą, uporczywą iluzją — twierdził Albert Einstein.

Teleportacja w czasie 


W apokryfie „4 Księga Barucha” znanym też jako „Apokalipsa Barucha” znajdujemy opis dość osobliwej historii. Abimelek, wracając górską ścieżką z koszem świeżo zerwanych fig, zasnął pod drzewem. Było to w okolicach Jerozolimy tuż przed jej zagładą w roku 587 p.n.e. Ale kiedy się obudził, zobaczył już Jerozolimę zburzoną i nie znalazł w niej nikogo ze znajomych mu ludzi, którzy wysłali go po owoce. Od pewnego starca dowiedział się, że minęło 66 lat. Napotykani ludzie dziwili się, skąd ma w koszu świeżo zerwane figi, bowiem nie była to pora zbioru tych owoców. Dzięki temu właśnie starzec, jak i inni ludzie uwierzyli, że Abimelek mówi prawdę, twierdząc że to sam Jeremiasz go wysłał, który faktycznie od lat przebywał w niewoli. Abimelek sądził, że zdrzemnął się tylko na kilka godzin. Jak to możliwe, że obudził się w czasie odległym o 66 lat, przy czym sam się nie zestarzał, a figi zachowały świeżość?
1. Abimelek zaś niósł figi w czas upału; przyszedłszy pod drzewo usiadł w jego cieniu, aby nieco odpocząć.
2. Pochyliwszy głowę nad koszem fig zasnął i spał nieprzerwanie przez okres sześćdziesięciu sześciu lat.
3. Potem przebudziwszy się ze snu powiedział: Zasnąłem słodko przez chwilę, ale głowę mam ciężką, ponieważ spałem zbyt krótko.
4. Następnie odkrywszy kosz fig stwierdził, że ociekają sokiem.
5. I rzekł: Spałbym jeszcze trochę, bo głowę mam ciężką, ale obawiam się, że zasnę i obudzę się za późno, a ojciec mój, Jeremiasz, skarci mnie. Gdyby bowiem nie było mu śpieszno, byłby mnie nie posyłał dzisiaj.
6. Wstanę i pójdę podczas tego upału, wszak upał i zmęczenie nie będą trwały przez cały dzień.
7. Powstawszy więc, wziął kosz z figami i zarzucił sobie na ramiona. Wszedł do Jerozolimy i nie rozpoznał miasta: ani swego domu, ani miejsca, w którym mieszkał, ani rodziny, ani kogokolwiek spośród znajomych.
8. I rzekł: Niech będzie błogosławiony Pan, wielkie omamienie padło na mnie dzisiaj.
9. To nie jest miasto Jeruzalem, zgubiłem drogę, bo obudziwszy się ze snu poszedłem przez górę, a głowę miałem ciężką, ponieważ spałem krótko. Zabłądziłem.
10. Trudno będzie wytłumaczyć Jeremiaszowi, że zgubiłem drogę.
11. I znowu wyszedł z miasta i rozglądnąwszy się zobaczył znaki miasta i rzekł: To właśnie jest miasto, zgubiłem drogę.
12. I znowu powrócił do miasta. Szukał i nikogo nie znalazł spośród swoich. I rzekł: Błogosławiony niech będzie Pan, bo rzeczywiście wielkie omamienie przypadło na mnie.
13. Znowu wyszedł poza miasto i stanął zmartwiony nie wiedząc, dokąd ma się udać.
14. Postawił kosz na ziemi i powiedział: Posiedzę tutaj, dopóki Pan nie zdejmie ze mnie omamienia.
15. Kiedy tak siedział, zobaczył jakiegoś starca idącego z pola.
16. I rzekł do niego: Proszę cię, ojcze, co to za miasto? Odpowiedział mu: To jest Jerozolima.
17. Mówi do niego Abimelek: Gdzie jest kapłan Jeremiasz i Baruch, sekretarz oraz mieszkańcy tego miasta? Nie znalazłem ich wcale.
18. Odpowiedział mu starzec: Z pewnością nie jesteś z tego miasta, skoro wspominasz dziś Jeremiasza. Pytasz o niego po tak długim czasie!
19. Jeremiasz jest w Babilonie wraz z ludem. Zostali zabrani w niewolę przez króla Nabuchodonozora. Jest z nimi Jeremiasz, aby ich pocieszać i głosić słowo.
20. Usłyszawszy to z ust starca Abimelek zaraz powiedział: Gdybyś nie był starcem i gdyby nic to, że nie przystoi wy nosić się nad starszego od siebie, wyśmiałbym cię i powiedziałbym, że nie jesteś przy zdrowych zmysłach. Powiedziałeś bowiem: Zabrany został lud do Babilonu.
21. Nawet gdyby potoki popłynęły na nich z nieba, za mało mieliby czasu na dotarcie do Babilonu.
22. Ileż to bowiem czasu upłynęło, kiedy ojciec mój, Jeremiasz, posłał mnie do majątku Agryppy, żeby przynieść nieco fig do rozdania tym, co chorują.
23. Poszedłem więc i przyniosłem. A kiedy podczas upału podszedłem do pewnego drzewa i usiadłem wypocząć nieco, oparłem głowę o kosz i zasnąłem.
24. Kiedy obudziłem się i odkryłem kosz fig sądząc, że upłynęło już sporo czasu, znalazłem figi ociekające sokiem, takie jak je zerwałem.
25. Ty zaś powiadasz, że lud został wzięty w niewolę do Babilonu.
26. Otóż, abyś wiedział, weź, zobacz figi.
27. I odkrył kosz z figami przed starcem, ten zaś zobaczył je ociekające sokiem.
28. Zobaczywszy to stary człowiek powiedział: Synu mój, jesteś człowiekiem sprawiedliwym, dlatego Bóg nie chciał, abyś oglądał spustoszenie miasta. Z tego powodu sprowadził na ciebie owo oszołomienie.
29. Oto sześćdziesiąt i sześć lat upływa dzisiaj, od kiedy lud został uprowadzony do niewoli do Babilonu.
30. Abyś zaś wiedział, synu, że prawdą jest, co ci mówię, popatrz na pola i zobacz, że nie pojawiły się nowe pędy.
31. Zobacz, że nie jest to czas na figi, i przekonaj się.4 Księga Barucha 5

Znana jest japońska legenda, opisująca historię Shimako, który pewnego razu wypłynął łodzią na pełne morze łowić ryby. Po trzech bezowocnych dobach usnął. Miał bardzo dziwne sny, ale zarazem miał wrażenie, jakby senne zdarzenia działy się na jawie w jakiejś innej rzeczywistości. Kiedy się obudził, znalazł się przy brzegu swojej wioski Tsutsukawa. Jednak jej obraz i mieszkańcy były zupełnie inne niż przed podróżą. Od spotkanego wieśniaka dowiedział się, że ponad trzysta lat temu żył tutaj pewien Shimako, który wypłynął na morze, ale morze go pochłonęła i nigdy nie powrócił.

Oba przypadki wskazują na to, że sam czas i wydarzenia wcale się nie zatrzymały w miejscu, ale przebiegały swoim rytmem. Jedynie dla głównych postaci opisanych historii coś uległo zmianie. Coś, czego nie rozumiemy, uznając za niemożliwe tylko dlatego, że tak uznajemy. Ale czy mamy prawo uznawać za niemożliwe istnienie czegoś, czego żadne prawa fizyki nie wykluczają? No dobrze, wszak to tylko dwie opowieści bezapelacyjnie niewiarygodne; jedna z nich to apokryf Starego Testamentu, a druga fantastyczna japońska legenda. Każdy to podważy a nam potrzeba czegoś współczesnego. Najlepiej z relacjami świadków lub w jakimś stopniu udokumentowanego.

Mogłoby się wydawać, że mieszkańcy Nowego Jorku przywykli do różnych dziwactw. Jednak widok jakby oszołomionego mężczyzny w cylindrze, starodawnym żakiecie, spodniach w kratę angielskiego kroju i zapinanych butach z getrami wzbudził niemałe zainteresowanie w 1950 roku. Ciężko powiedzieć, co sprawiało większą ciekawość gapiów, czy sam strój odbiegający od normy połowy XX wieku, czy też dziwne zachowanie człowieka ubranego w tenże strój, który patrząc na świecące reklamy w biały dzień wśród drapaczy chmur, pierwszy raz widział tętniącą życiom metropolię USA. Najwyraźniej i jedno i drugie, gdyż mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby sam nie wiedział co się z nim dzieje, zwłaszcza że nie pomagały mu w zrozumieniu sytuacji głośne dźwięki przejeżdżających samochodów, kiedy przekraczał granicę ulic, co w konsekwencji okazało się dla niego zgubne. Zamiast uciec na chodnik w bezpieczne miejsce, niczym człowiek sparaliżowany strachem odskoczył wprost pod koła przejeżdżającej z drugiej strony taksówki. Zginął na miejscu. Znaleziono przy nim 70 dolarów w banknotach, które dawno wyszły z obiegu, a jednak były całkiem nowe, oraz rachunek za wynajmowanie stajni przy Lexington Avenue i paszę dla konia. Najdziwniejsze jednak było to, że rachunek wystawiony był z datą na rok 1874. Ciężko było ustalić tożsamość dziwnego gościa, ale jednak ustalono. Zmarły nazywał się Rudolph Frentz, mieszkaniec Florydy i tam też żonaty. Jak później ustalony z żoną nie układało mu się najlepiej i po kolejnej sprzeczne wyszedł poza dom zapalić. Nigdy więcej go nie widziano. Żona zgłosiła jego zaginięcie, myśląc, że ją całkiem porzucił.. W pożółkłych aktach odnaleziono dowód zgłoszenia... z datą z roku 1874. Wnikliwe śledztwo wykazało, że nie ma mowy o pomyłce. W śmiertelnym wypadku na ulicy Nowego Jorku w 1950 roku zginął właśnie ten konkretny Rudolph Frentz, którego ostatni raz widziano żywego w 1874 roku.

Eh, ta Ameryka – ktoś powie. W Ameryce wszystko może się wydarzyć. To może jakiś przykład z Polski? Chociaż w tym przypadku można wydarzenie podpiąć pod zjawisko OBE lub OOBE, doświadczenie poza ciałem to relacja pewnej kobiety, która chce zachować anonimowość, jest bardzo interesująca:

To się wydarzyło parę razy w moim życiu, w tym samym miejscu i w podobnych okolicznościach. Byłam na urlopie, zrelaksowana, nad jeziorem w domku campingowym. Zawsze było to samo miejsce i zawsze byłam wtedy sama, odpoczywałam, leżałam i coś czytałam, podczas gdy znajomi korzystali z plażowania i innych atrakcji. I nic wielkiego się nie działo, dopóki nie podniosłam wzroku od lektury na przestrzeń, która mnie otacza. I straszne, ogromne przerażenie, że gdzie ja jestem. Niby ściany te same, ale to nie to samo. Inna pościel, inny obiad stoi na kuchence, inne napoje chłodzą się w lodówce, inne rzeczy mam na sobie...wszystko inne. I nic i tylko strach trudny do opisania, kiedy zrozumiałam, że to nie jest teraz, że to już było. Za każdym razem mózg mi podpowiadał, nic się nie stanie, tylko musisz nie panikować i musisz, co wydaje mi się dziwne i mało racjonalne, trzymać się jednej ze ścian oddzielającej kuchnię od sypialni. Tak też zawsze robiłam. Kiedy wydarzyło się to po raz ostatni w moim życiu, to tak spanikowałam, że krzyczałam na cały głos ratunku i pomocy. Zauważyłam mój telefon komórkowy leżący na kuchennym blacie, chciałam do kogokolwiek zadzwonić, żeby ktoś mi pomógł. To był oczywiście mój telefon, ale Sony Ericsson, którego miałam kupionego parę lat wcześniej i wtedy go używałam. Stary poczciwy model. Wybrałam numer do najbliżej mi osoby, chaotycznie wszystko opowiedziałam i w momencie, kiedy ta osoba otworzyła drzwi domku i weszła do środka, żeby mnie ratować, wszystko powróciło do teraźniejszości. Tak po prostu w sekundę wszystko się zmieniło. Tylko ja stałam jak ta sierota zapłakana na dowód tego, co się działo.

Żadne prawa fizyki nie wyklucza możliwości podróży w czasie, ale teoretycy są zdania, że taka podróż możliwa jest tylko w przyszłość. A co z przeszłością w odniesieniu do znanych nam praw? Rozważmy ruch planet dokoła Słońca. Ziemia jak każda planeta w naszym Układzie Słonecznym porusza się zgodnie z prawami odkrytymi przez Johannesa Keplera, a czas odliczamy według ruchu planety do przodu (jeden pełny obrót wokół Słońca = jeden rok dla danej planety). Jeśli jednak odwrócimy kierunek upływu czasu, to planeta będzie poruszać się po tej samej orbicie, ale w przeciwnym kierunku. Liczony przez nas czas nie będzie odliczał przyszłości, ale zaczniemy wyczekiwać roku ubiegłego. Choć przyzwyczajeni jesteśmy odliczać czas w przyszłość, to sam czas staje się wtedy jedynie iluzją. A co z prawem Keplera? Prawa Keplera absolutnie nie naruszyliśmy, gdyż wszystko jest zgodne z prawami Keplera. Wydaje nam się, że wiemy czym jest czas dlatego, że stworzyliśmy narzędzia rejestrujące czas. Nie znaczy to jednak, że wiemy czym czas jest, i czy w ogóle istnieje. Wszytko wszak, co widzimy na niebie jest przeszłością. Gdy patrzymy na Słońce, to widzimy jego obraz sprzed 8 minut. Syriusza widzimy takiego, jakim był 8 lat temu, a galaktykę Andromedy taką, jak wyglądała aż 2,5 miliona lat temu. Możliwe jest zatem, że na nocnym niebie widzimy obiekty, które już dawno nie istnieją, co nie zmienia faktu, że jeszcze długo będziemy je obserwowali nie zdając sprawy z tego, że widzimy przeszłość w czasie teraźniejszym. Czym zatem tak naprawdę jest czas, jeśli nie iluzją, postrzeganą z naszego punktu widzenia rzeczywistości?

A co z teleportacją w czasie? Cała wydajność wszystkich systemów komputerowych na świecie wykorzystywana przez czas nieograniczony nie wystarczyłaby do przetworzenia tej ilości informacji, która zawiera tylko jeden ludzki organizm. A byłoby to podstawowym warunkiem, aby móc kogoś takiego jak człowiek zakodować, rozbić na cząsteczki molekularne lub przetworzyć na fale elektromagnetyczne, wyemitować przez będący jeszcze w sferze fantazji nadajnik telepatyczny i prawidłowo złożyć w odbiorniku umieszczonym w innym miejscu i czasie. Telepatia w ogólnym pojęciu należy do najbardziej egzotycznych zdolności paranormalnych ze wszystkich właściwych człowiekowi, a my tu mówimy nie tylko o teleportacji w przestrzeni, ale głównie w czasie. Zjawiska takie nie budziłyby zdziwienia, gdyby osadzić je w scenariuszu filmu science fiction, gdzie możliwe jest wszystko. Mamy zatem do wyboru dwa wyjścia: uznać, że o prawdziwych prawach natury panujących w całym wszechświecie tak naprawdę nie wiemy nic, a jedynie wydaje nam się, że coś wiemy, lub uznać, że żyjemy we wszechświecie holograficznym, gdzie portale w czasie są naturalnym zjawiskiem, a rzeczywistość bardziej fantastyczna niż nam się wydaje. Czy żyjemy zatem w Matrixie? Niczego nie można wykluczyć, ale nawet gdyby tak było, to zrobimy wszystko, aby w to nie uwierzyć.



20.05.2021

Nawiedzone samochody

Historie o  opętanych ludziach można wyjaśnić stanem chorobowym ciała, a nie duszy, gdyż ciało jest żywą istotą. Ale co z maszynami, które duszy nie posiadają i nie są żywymi istotami, a jednak ich zachowanie wskazuje na zgoła co innego? Auto jest tylko sztucznym mechanizmem stworzonym przez człowieka i nie ma prawa zachowywać się jak żywa istota. A jednak istnieją udokumentowane doniesienia o tym, że samochody czasem łamią znane nam prawa natury i zaczynają żyć swoim życiem.


Nawiedzone auto
Opętane auta


Człowiek wie, że to miłość, kiedy chce przebywać z drugą osobą i czuje, że ta druga osoba chce tego samego, pisał Nicholas Sparks. Bezwzględnie miał rację, ale czy miłość można odczuwać tylko do drugiej osoby i wzajemnie, co istotne, również? Oszukać można każdego, tylko nie samego siebie. Istnieje miłość nie tylko do drugiej osoby, lecz także... do własnego samochodu. Mamy dość przykładów nawet na naszych polskich drogach, kiedy to za zwykłe, zazwyczaj przypadkowe zadrapanie lakieru właściciel auta jest w stanie zabić sprawcę. Absurd? W rzeczy samej. Pamiętajmy jednak, że prawdziwa miłość istnieje wtedy, kiedy jest odwzajemniona. Dość! Według ogólnie przyjętych zasad nie może istnieć coś, co istnieć nie powinno. A jednak istnieje i przed prawdą nie uciekniemy, gdyż istnieją udokumentowane przypadki zjawiska, które można określić mianem...

Opętane auta


Powieść amerykańskiego pisarza Stephena Kinga z 1983 roku Christine, sfilmowana zresztą przez mistrza gatunku Johna Carpentera, znana jest na całym świecie. Arnie Cunningham, zakompleksiony chłopak z amerykańskiego high-school nie ma lekkiego życia. Wszystko się zmienia, gdy pojawia się Christine – stary samochód marki Plymouth, który okazuje się żyć i kierować ludzkimi uczuciami. Jak wiemy na tym nie koniec, gdyż okazuje się, że Christine również ma uczucia – zazdrość, która powoduje, że zaczyna mordować. Ale przecież to tylko fantazja Stephena Kinga stworzyła samochód zabójcę! W tym przypadku tak. Nie ma jednak nic bardziej fantastycznego od prawdy.

W 1984 roku Jack Oates zaparkował swój samochód przy budce telefonicznej w Yorkshire. Trzymając słuchawkę w ręku, Oates spostrzegł z przerażeniem, że jego samochód sam ruszył z miejsca, by na wstecznym biegu uderzyć w grupę zaparkowanych aut. Można powiedzieć, że nic nadzwyczajnego i obwinić kierowcę. Ale nie zamykajmy pochopnie sprawy zbyt prędko. Samochód zaklinował się z ciągle włączonym silnikiem, a wszelkie próby jego zgaszenia okazały się nieskuteczne, pomimo że Oates kręcił kluczykiem w stacyjne dość długo i nerwowo. Zrezygnowany wezwał mechaników, których spotkało coś jeszcze dziwniejszego. Gdy tylko mechanik zbliżył się do auta, silnik jakby kpiąc ze świadków zdarzenia, natychmiast zgasł. Kiedy mechanicy się wycofali, uznając, że sprawa załatwiona, silnik znów zapalił. Paranormalna zabawa w kotka i myszkę ciągnęła się do czasu, aż skończyła się benzyna. Po skończonej zabawie mechanicy zgodnie oświadczyli, że w całej ich długoletniej pracy jeszcze nigdy w życiu nie zdarzyło się coś podobnego.

Jeszcze dziwniejszy przypadek miał miejsce w 1977 roku. Kevin Kelly zaparkował swój nowy samochód przed domem przyjaciółki w Staffordshire, zgasił silnik, wyjął kluczyk ze stacyjki i wszedł do domu. Nie zdążył zamknąć za sobą drzwi wejściowych do domu przyjaciółki, kiedy usłyszał za plecami dźwięk zapłonu silnika swego samochodu. Wszelkie próby zgaszenia silnika okazały się bezskuteczne jak w wyżej opisywanym przypadku. Kelly nie dał jednak za wygraną. Kevin podniósł maskę i wyrwał przewody z rozdzielacza zapłonu. Pudło! Wbrew logice silnik pracował nadal, śmiejąc się w twarz nowemu właścicielowi. Wezwano serwisanta z British Automobile Association, który zaczął przecinać poszczególne przewody, co w zasadzie powinno wymusić zgaszenie wciąż działającego silnika. Nic z tego! Mechanizm niczym opętany wciąż działał, pomimo że nie powinien. Zabawa trwała ponad godzinę, co sprawiło, że na miejscu zebrała się grupka zainteresowanych gapiów, którzy w późniejszych zeznaniach stwierdzili to, co widzieli. Mówimy o całkiem nowym samochodzie. Nie znaleziono skutecznego sposobu, by wyłączyć silnik. Po pewnym czasie zabawa w kotka i myszkę najwyraźniej komuś się znudziła, i nie był to zapewne człowiek. Silnik zgasł sam. Kelly odesłał auto do producenta, gdzie zajęto się nim szczegółowo. Rzecznik prasowy producenta oświadczył, że nie znaleziono żadnej usterki i auto jest w pełni sprawne. Na dodatkowe pytania stwierdził tylko raz: nic więcej nie możemy powiedzieć.

No dobrze. Pewne przypadki można jakoś  wyjaśnić racjonalnie, pomimo że tak się nie zdarzyło. Gorzej jest, kiedy samochód zachowuje się jak wcześniej wspomniany Christine, który... zabijał! Ale to tylko fantazja autora powieści grozy! Czyżby tylko?

W 1978 roku pewna kobieta z Florydy zaparkowała swój samochód przed supermarketem. Po zrobieniu zakupów, kiedy zbliżyła się do auta, ten samoczynnie uruchomił silnik i ruszył na wstecznym biegu wprost na swoją właścicielkę. Co niesamowite po jej przejechaniu zmienił samoczynnie bieg, by przejechać po niej ponownie. Świadków zdarzenia było sporo i każdy chciał pomóc ciężko rannej kobiecie. Jednak auto musiało jej bardzo nienawidzić, skoro uniemożliwiło udzielenia jej pomocy. Auto dało za wygraną dopiero wtedy, kiedy dla krwawiącej i zmasakrowanej właścicielki auta było już za późno. W tym przypadku zeznania świadków są również jednoznaczne i każdy z przesłuchiwanych świadków zeznał, że w samochodzie nie było żywej duszy, która mogłaby kierować samochodem. Kobietę z premedytacją zabił jej własny samochód!

Arcyksiążę Ferdynand zginął 28 czerwca 1914 roku w Sarajewie. Skonał zastrzelony w aucie marki Gräf & Stift przez serbskiego nacjonalistę Gavrilo Principa, należącego do organizacji „Czarna ręka". Jak się później okazało, nie tylko arcyksiążę Ferdynand zapisał się tłustym drukiem w historii świata, ale auto, w którym jechał, kiedy dokonano zamachu także. Po śmierci Ferdynanda samochodem jeździł jego adiutant tylko przez 8 dni – rozbił się, uderzając w drzewo. Po zakończeniu wojny samochód udzielał swych mrocznych usług gubernatorowi Jugosławii. Po czterech miesiącach szofer, który go wiózł zginął, a gubernator w wyniku wypadku stracił rękę i ....powiedzmy, że nie tylko rękę. Gubernator kazał zniszczyć pojazd, ale chirurg, który operował go, zapłacił komu trzeba i został nowym właścicielem pechowego auta, nie wierząc w jakiekolwiek klątwy i zabobony. Dostrzegł okazję i ją wykorzystał... na własną zgubę. Po pół roku znaleziono zwłoki lekarza w rozbitym wozie. Wdowa po lekarzu sprzedała auto jubilerowi, który kilka miesięcy po zakupie mrocznego auta... powiesił się. Śmierć szybko dopadała każdego kolejnego właściciela. Później nikt już nie chciał samochodu mordercy. Dzisiaj stoi w Muzeum Historii Wojskowości w Wiedniu (Heeresgeschichtliches Museum).

Dosyć przykładów, których można przytaczać wiele. Czas zastanowić się, czy rzeczywistość, jaką znamy, jest rzeczywistą rzeczywistością. Nauka twardo trzyma się zasady mówiącej, że nie może istnieć coś, co istnieć nie powinno. Ale czy mamy prawo decydować o tym, co istnieć powinno, wiedząc, że istnieje coś, co istnieć nie powinno? Idziemy na łatwiznę, uznając, że znamy wszelkie prawa fizyki i natury. Nic bardziej mylnego. Zachowujemy się jedynie tak, jak ryba w wodzie, która zapewne też sądzi, że stoi na szczycie ewolucji, a poza jej środowiskiem wodnym nie ma prawa istnieć nic, czego ona nie zna. Rzeczywistość widzimy tylko taką, jaką potrafimy dostrzec z naszego punktu widzenia. Być może nawet nie jesteśmy gospodarzami na ziemi, a jedynie pionkami w czyjejś grze. Nie widzimy granic ani tego, co jest za ukrytą kurtyną. Istnienie czegoś, co często nazywamy cudem lub niemożliwym fenomenem wcale nie jest zaprzeczeniem praw natury, lecz zaprzeczeniem naszej wiedzy o tych prawach. Gdzie są ludzie, którzy nagle znikają bez wieści i często na oczach świadków? Przecież to niemożliwe, a jednak takie przypadki się zdarzają.


Źródło: Lyall Watson – The Nature of Things / Viktor Farkas – Poza granicami wyobraźni

4.05.2021

Życie poza ciałem

Czym jest Życie? Z pozoru bardzo proste pytanie, ale czy to nie pozory najczęściej mylą!? Wiemy, czym jest ciało, czym świadomość i wydaje się, że wiemy, czym jest dusza. Z pozoru połączenie tych elementów wskazuje nam, czym jest życie, a rozłączenie ich śmierć. Ciało ulega rozkładowi, a co się dzieje ze świadomością?

Podróż ciała astralnego
Eksterioryzacja Fot. YouTube

Viktor Farkas w swej książce pt. „Ukryte rzeczywistości” przytoczył pewną krótką historię, która więcej obrazuje, niż setki tomów podręczników naukowych. John Quincy Adams, osiemdziesięcioletni były prezydent Stanów Zjednoczonych w 1848 r. spotkał na ulicy w Bostonie przyjaciela.

Dzień dobry — powiedział przyjaciel — jak dziś się miewa szanowny Quincy Adams?
Dzień dobry — odrzekł były prezydent — Quincy Adams ma się doskonale. Ale dom, który obecnie zamieszkuje, chyli się ku upadkowi. Fundamenty się kruszą, a ząb czasu zdołał go już niemal całkiem zniszczyć. Dach przecieka, ściany się walą i lada podmuch wiatru może go przewrócić. Stare domostwo już niemal nie nadaje się do zamieszkania i obawiam się, że John Adams będzie musiał wkrótce się z niego wyprowadzić. Ale sam John Quincy Adams ma się świetnie.

John Quincy Adams zmarł 23 lutego 1848 r. Szósty prezydent USA wyprowadził się tego dnia ze swojego, zniszczonego przez czas domu. Czy Adams wierzył, że ciało jest tylko tymczasowym miejscem zamieszkania świadomości lub duszy, jak kto woli? Oficjalnie nic nam nie wiadomo, czy Adams wierzył w wędrówkę dusz, ale czytając między wierszami mamy prawo tak sądzić.

Żyjemy w fantastycznym świecie, gdzie to, co niesłychane wydaje się na porządku dziennym, a to, co nie do wiary wydaje się możliwe. Czy się mylę? Cofnijmy się w czasie do początku grudnia zeszłego roku. Gdyby wówczas ktoś stwierdził, że nie dalej jak za kwartał świat się zmieni nie do poznania, to ktoś uwierzyłby wówczas autorowi tych słów? Pytanie retoryczne, ale teorie spiskowe, które okazują się być faktami, nie jest tematem tej notki.

W 1954 r. Jasbir Lal Jat trzyletni hinduski chłopiec pochodzący z biednej rodziny umiera na ospę. Jak wiemy, ospa prawdziwa była prawdziwą pandemią w przeciwieństwie do niektórych i które pominę tu milczeniem, mających znamiona mistyfikacji. Po kilkudniowej chorobie ciało chłopca zastygło, przestało oddychać, a miejscowy lekarz orzekł zgon. Jednakże następnego ranka, w dniu wyznaczonym na pogrzeb ciało Jasbira się poruszyło. Cud, zmartwychwstanie, czy błąd lekarza, który stwierdził zgon? Odpowiedzi na te pytania nikt nie szukał, bowiem zostały daleko we mgle wobec zagadki, która dopiero się pojawiła.

Chłopiec szybko odzyskiwał zdrowie i szybko też zaczął rozmawiać z najbliższymi. Jednak jego akcent i słownictwo absolutnie nie odpowiadało temu, do jakiego przywykli jego rodzice. Jasbir odzyskał życie, ale twierdził, że Jasbirem nie jest. Język, którym zaczął mówić, niczym nie przypominał języka dziecka z biednej rodziny, ale kogoś starszego i bardziej doświadczonego życiem nie w biedzie, lecz kogoś, kto żył w bardziej komfortowych warunkach. Chłopiec twierdził, że nazywa się Sobha Ram Tyagi i pochodzi z bramińskiej rodziny, która, jak sam twierdził, pogrążyła się w żałobie w tym samym momencie, kiedy umarł Jasbir. Oficjalnie uznano, że chłopiec po przebytej chorobie i cudownym ozdrowieniu doświadcza skutków ubocznych natury umysłowej. Mówiąc bardziej zrozumiale uznano go za wariata. Jednakże pewnego dnia chłopiec przypadkowo trafił na ulicy na kobietę, którą rozpoznał jako ciotkę Sobha Rama Tyagiego. Kobieta pomimo różnicy kast wysłuchała chłopca i potwierdziła każde jego słowo. Przyznała, że faktem jest, iż jej siostrzeniec umarł tego dnia z powodu urazu głowy oraz potwierdziła wszystkie szczegóły z opowieści chłopca, których znać nie miał prawa. Poza tym kobieta zgodziła się zabrać chłopca ze sobą w otoczenie, gdzie miał mieszkać Sobha. Ku zdumieniu wszystkich rozpoznał z imienia każdego spotkanego człowieka.

Powyższa historia może brzmi fantastycznie, ale niczego nie ma bardziej fantastycznego od prawdy. Hindusi od wieków wierzą w reinkarnację, wieczną (choć nie wszyscy to potwierdzają) wędrówkę dusz. Ciało jest jedynie tymczasowym schronieniem, domem według Adamsa dla czegoś, co nazywamy duszą, świadomością, wyższą jaźnią, nadświadomością czy jakkolwiek inaczej to nazwiemy, nazewnictwo jest tu najmniej istotne. Najważniejsze jest, że życie poza ciałem jest faktem, którego jeszcze nie potwierdzono naukowo. Ale to, że czegoś nie udowodniono, wcale nie oznacza, że to nie istnieje. Po prostu nie jesteśmy w stanie czegoś zobaczyć, choć wiemy, że to istnieje. Nawet nauka napotyka wiele takich przypadków dziś. Czyż nie wiemy, że istnieje masywna planeta za Neptunem? Każdy astronom to potwierdzi, ale nikt jej nigdy nie widział. O istnieniu fal grawitacyjnych wiedzieliśmy od dawna, ale zaobserwowano je dopiero w 2015 r. Nie istnieje żadne prawo fizyczne, z którego wynikałoby, iż wykrycie grawitonu jest niemożliwe, jednak jest to niemożliwe w praktyce. Być może podobnie jest z duszą!?

Eksterioryzacja (OBE lub OOBE, doświadczenie poza ciałem), to postrzeganie świata spoza własnego ciała fizycznego. Według współczesnej nauki OBE jest niemożliwe, a doświadczenia tego typu odbywają się tylko w obrębie ludzkiego mózgu. Ale czy współczesna nauka zajmuje się na poważnie takimi zjawiskami? Jak wcześniej wspomniałem na przykładzie grawitonu, tak też może być z ciałem zamieszkującym ciało fizyczne. Relacje ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną, równie dobrze można uznać za niemożliwe w praktyce, ale tylko istniejące w obrębie ludzkiego mózgu.  Robert A. Monroe, założyciel Instytutu Monroe, opisał własne przeżycia poza ciałem i nigdy nie twierdził, że odbywały się one tylko w obrębie jego mózgu. Widział rzeczy, o których wiedzieć nie mógł, a jednak okazywało się, że widział fakty, które skrupulatnie sprawdzał. Wielu ludzi dziś doznaje podróży poza własne ciała świadomie lub spontanicznie nieświadomie. Ci, którzy tego doznali, mają całkiem inne wyobrażenie otaczającego nas wszechświata. I nie jest sprawą najważniejszą, aby udowodnić coś, czego być może udowodnić się nie da, ale istotne, aby poznać prawdę. Wtedy bowiem nie musimy wierzyć w życie po śmierci, ale wiemy, że ono istnieje.

10.04.2021

Ocaleni przez duchy zmarłych

Psionika (w parapsychologii wspólne określenie wszystkich zjawisk paranormalnych) wciąż jest tematem w sporze o to, czy jest to nauka, pseudonauka, paranauka, czy może protonauka. Nie mają wątpliwości, tylko ci, którzy przeżyli spotkania z nieznanym, a nawet przeżyli w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Duch dziewczynki na cmentarzu
Duch na cmentarzu Fot. Flickr



Naoczni świadkowie zjawisk paranormalnych zazwyczaj milczą na temat tego, czego byli świadkami. Nie ma co się dziwić, bowiem ogólnie uznajemy, że co niewyjaśnione to nie ma prawa istnieć. Nic bardziej mylnego, choć często nadal naoczni świadkowie są wyśmiewani, to trzeba podkreślić, iż tylko ten z blizn się śmieje, kto ran nie odnosił. Tym bardziej, kiedy naoczni świadkowie znaleźli się w sytuacji skrajnie zagrażającej ich życiu i są pewni, że żyją tylko i wyłącznie dzięki interwencji nieżyjących już ludzi. Oczywiście sceptycy zazwyczaj argumentują, że takie przypadki można wytłumaczyć złudzeniami optycznymi, halucynacjami lub całkowicie odrzucają taką możliwość tylko dlatego, że jest to po prostu niemożliwe. Zastanowić się jednak trzeba, czy aby na pewno wszystko wiemy o otaczającej nas rzeczywistości i mamy prawo twierdzić, że coś jest niemożliwe tylko dlatego, że wydaje nam się niemożliwe? Cuda nie są sprzeczne z prawami natury, lecz z tym, co wiemy na temat tych praw.

Tuż przed świtem Nowego Roku 1993, na parterze domu państwa Dugginów w Basildon wybuchł pożar. Sheila i Larry Dugginowie w panice zabrali swoje troje dzieci z piętra, po czym udało im się pokonać opanowane już przez gęsty i duszący dym schody i wyjść na zewnątrz. Wiedząc już, że żona i dzieci są bezpieczne, Larry wiedział, że w swojej sypialni na górze została jeszcze uwięziona ośmioletnia córka Michelle. Nie bacząc na niebezpieczeństwo, czym prędzej chciał wrócić po czwarte dziecko. Niestety ogień na parterze rozprzestrzenił się do tego stopnia, że okazało się to niemożliwe. Zrozpaczony wiedział, że sąsiedzi, którzy już ustawiali się coraz liczniej przed płonącym domem, wezwali na pomoc straż pożarną, ale był też świadomy, iż dopiero wezwana pomoc nie dotrze na czas. Liczyła się każda sekunda, która mogła kosztować życie dziecka. Oczy licznej już grupy gapiów skierowane były na okno sypialni Michelle, które było zamknięte, a dziecko zbył małe, by je otworzyć i wyskoczyć, nawet jeśli zdałaby sobie sprawę ze śmiertelnego niebezpieczeństwa i zdecydowała się wyskoczyć. Świadkowie z przerażeniem dostrzegali jedynie rączki Michelle, która próbowała sięgnąć klamki. Okazało się to niemożliwe. Nagle tłum gapiów usłyszał głośny dźwięk rozbitej szyby i ujrzeli jakiś przedmiot wylatujący przez rozbite okno. Była to porcelanowa figurka, która zdobiła pokój dziecka na regale w jej pokoju. Naoczni świadkowie wszyscy zgodnie zeznali, że tuż po figurce przez rozbitą szybę wyleciała z dużym rozmachem Michelle. Nikt nie zastawiał się wówczas, w jaki sposób mogła dokonać tego ośmioletnia dziewczynka, która była zbyt mała, aby wspiąć się na okno, ale wyskoczył z taką siłą, jakby była wypchnięta. Świadków było wiele i każdy z nich potwierdził, że Michelle nie tyle wyskoczyła z okna, ile z niego wystrzeliła jak pocisk. Dziecko upadło na asfalt i o dziwo nie miała żadnych obrażeń poza lekkimi stłuczeniami. Przybyli na miejsce strażacy i już po ugaszeniu pożaru stwierdzili, że pod oknem nie znaleziono żadnego krzesła ani taboretu, po którym dziecko mogłoby się wspiąć. Przybyła na miejsce medycy również nie mieli zbyt wiele pracy. Dziecko ze szpitala wypisano następnego dnia i dopiero wtedy wszyscy poznali scenariusz zdarzeń, który przedstawiła Michelle.

Okazało się, że dziecko obudziło się, kiedy gęsty dym zaczął przedzierać się do jej pokoju przez szczeliny w drzwiach. Zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale nie mogła nic z tym zrobić. Próbowała sięgnąć klamki okna i doznała kolejnej klęski. Rozpłakana nagle usłyszała przy drzwiach spokojny męski głos, który zapewniał ją, że wszystko będzie dobrze i żeby się nie bała. Rozpoznała sylwetkę człowieka, który ją uspokajał. Był to jej pradziadek, który umarł kilka lat wcześniej. Pamiętała go doskonale z młodszych lat dzieciństwa. Pradziadek z anielskim spokojem podszedł do dziewczynki, chcąc ją przytulić. To była ostania chwilą, którą zapamiętała Michelle ze swojego pokoju. Ocknęła się, dopiero kiedy leżała już bezpieczna na asfalcie przed domem.

Czy Michelle miała halucynacje? Jeśli tak, to od kiedy halucynacje lub dziecinna fantazja ratują życie? Pytanie retoryczne rzecz jasna.

Kolejny udokumentowany przypadek wydarzył się w pewnej fabryce w Detroit. Udokumentowany?! Jak najbardziej, gdyż do dziś w protokołach istnieją zeznania naocznych świadków, którzy widzieli dokładnie to samo, co opisali.

Pewien pracownik niechcący uruchomił mechanizm nad swoją głową w miejscu, gdzie nie miał prawa się znaleźć żaden człowiek. Mechanizm bowiem działał na zasadzie prasy, która miażdżyła detale pod nią. Niedoświadczony pracownik w jednej sekundzie zorientował się, że jest w sytuacji bez wyjścia i wiedział, że zginie. Tak się jednak nie stało. Każdy zaistniały wypadek, nawet jeśli nie ma ofiar śmiertelnych, musi być szczegółowo skontrolowany, by uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości. Tym bardziej że ta sytuacja była wyjątkowa. Pracownik zeznał inspektorom BHP, że będąc w krytycznej chwili, nagle ujrzał przy maszynie czarną, wysoką postać, która z nienaturalną siłą poderwała go, odpychając ze strefy zagrożenia. Zainteresowani opowieścią pracownika inspektorzy za wszelką cenę chcieli się dowiedzieć, który z jego kolegów go uratował. Odpowiedział, że nie zna postaci, choć znał wszystkich pracowników, z którymi pracował. Postać ta była mu całkiem obca. Tajemniczą czarną postać rozpoznali jednak bez trudu inni świadkowie zdarzenia, którzy w fabryce pracowali wiele lat dłużej, niż niedoszła ofiara. Wszyscy jednoznacznie i z całą pewnością stwierdzili, że młodszego kolegę uratował człowiek, który kilkanaście lat wcześniej zginął w podobnym wypadku.

Zbiorowa halucynacja? W porządku, ale halucynacja nie jest materialna i nie ingeruje w materialne przedmioty. halucynacja to tylko widmowe złudzenie, a złudzenia nie ratują ludzkiego życia.

Wielka Brytania i Stany Zjednoczone przesiąknięte są opowieściami o nawiedzonych domach i duchach tak złych (Poltergeist — właściwie nie tyle zły, ile hałaśliwy), jak i dobrych, które czasem wracają, aby pomóc swoim bliskim. Podobnymi relacjami można śmiało zapełnić kilka tomów obszernej dokumentacji. Najistotniejsze jest to, czy wiemy wszystko o rzeczywistości, która nas otacza, czy raczej tylko łudzimy się nadzieją, iż wiemy już wszystko. Powyższe historie są tylko unaocznieniem problemu i absolutnie nie ma charakteru wywołania taniej sensacji. Mam pewność, że wielu czytających wyżej opisaną historię potwierdzi, że sam spotkał się w życiu z podobnymi scenariuszami, a być może nawet sam był ich świadkiem lub uczestnikiem niewytłumaczalnych zdarzeń.

Odbiegając od historii z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych sprawdźmy, czy tuż obok nas w Polsce nie dzieją się podobne „cuda”, że to tak określę. Znam osobiście kogoś, komu paranormalne zjawiska uratowały życie, aczkolwiek osoba ta nie widziała żadnej postaci. Był późny wieczór, kiedy pewna kobieta (dla uszanowania prywatności nie podam danych osobowych) kładła się spać, a zostało jej niewiele czasu na wypoczynek, gdyż do pracy musiała wstać o piątej godzinie. Tuż po wyłączeniu lampki usłyszała głośny huk dobiegający z kuchni. Wstała, aby sprawdzić, co się stało. Na podłodze leżał wazon, którego stałym miejscem jest półka na regale w jej pokoju. Zaniepokojona tym incydentem położyła się ponownie, wyłączając lampkę. Nie upłynęło kilka sekund, kiedy usłyszała ponowny huk. Tym razem w przedpokoju, gdzie na podłodze znalazła dokładnie ten sam wazon, który i tym razem nie uległ uszkodzeniu. Wystraszona kobieta próbowała sama siebie uspokajać, choć wiedziała, że racjonalnie tego wyjaśnić się nie da. Ponowna próba wypoczynku przed pracą, światło gaśnie i w tej samej chwili pojawia się kolejny huk. Tego było za wiele. Noc bezsenna do rana, ale siła zmęczenia zamuliła ją na pół godziny przed dzwonkiem budzika. Do pracy zaspała. Kiedy zadzwoniła do swego przełożonego, aby usprawiedliwić swą nieobecność w pracy, usłyszała głos swego szefa: całe szczęście, że nie przyjechała pani do pracy. Autobus rano miał wypadek. Wszyscy cali i zdrowi, ale... miejsce, które zawsze pani zajmowała w zakładowym autobusie zmiażdżone! Gdyby pani tam siedziała... Całe szczęście, że postanowiła pani wziąć dziś wolne.

Czy wszystko wiemy o otaczającej nas rzeczywistości? Halucynacje nie rzucają przedmiotami i ludźmi. Jak zatem wyjaśnić powyższe historie? Istnieje coś po drugiej stronie, o czym nie mamy pojęcia, a nauka niezbyt jest przychylna, aby to wyjaśnić. Jest nadzieja w fizyce kwantowej, ale czy to wystarczy? Człowiek zdobył Księżyc, bada Marsa i inne planety, sięga potężnymi teleskopami w otchłań Wszechświata, a jednocześnie boimy się przyznać, że istnieje coś tuż obok nas, co ogólnie uznajemy za niemożliwe, by istniało. Śmierć nie jest końcem życia, a jedynie końcem pewnego rozdziału obszernej księgi istnienia. Tak naprawdę nigdy nie wiemy, co jest tuż obok nas.