6.02.2019

Żydowski sposób na władzę

Wielu ludzi uważa, że nowy porządek świata (NWO), grupa Bilderberga czy światowy rząd, to tylko teorie spiskowe. Nie ulega jednak wątpliwości, że od kiedy człowiek pojawił się na arenie dziejów, zawsze pewne grupy społeczne dążyły do podboju innych grup, rozszerzając swoje wpływy w miarę sukcesów na zdobycie władzy i zniewolenie kolejnych państw.


Oko na piramidzie, jako masoński symbol
Symbol masoński Foto: YouTube
Kiedyś teorią spiskową były pogłoski, że setki nazistów, zamiast stanąć przed wymiarem sprawiedliwości, zaczęli pracować dla Stanów Zjednoczonych. Dziś wiemy, że w ramach operacji Spinacz przemycono do USA grupę utalentowanych naukowców z dziedzin nazistowskiego przemysłu rakietowego, medycyny i oddziałów ds. broni chemicznej. Kiedyś teorią spiskową były pogłoski, że władze chcą przejąć kontrolę nad ludzkimi umysłami. Dziś wiemy, dzięki częściowemu odtajnieniu projektu MK-Ultra, program miał badać możliwości wpływania na ludzki umysł za pomocą odpowiednich środków chemicznych, wiadomości podprogowych, impulsów elektrycznych i substancji psychoaktywnych. Kiedyś teorią spiskową były wieści o tym, że CIA na Mazurach przetrzymuje i torturuje więźniów podejrzanych o terroryzm. Dziś wiemy, że autor owych wieści zginął w tajemniczych okolicznościach, a w Klewkach jednak "coś" się działo. Kiedyś teorią spiskową były wieści o klubie Bilderberga, który miał nieoficjalnie stanowić rząd światowy. Dziś wiemy, że grupa Bilderberga jest faktem. Kiedyś teorią spiskową były wieści o zbrodniczej, wręcz sadystycznej działalności Kościoła katolickiego. Dziś wiemy, że Kościół w niczym nie ustępował nazizmowi, co szerzej opisałem w notce Piąte – Nie Zabijaj. I tak z wolna dochodzimy do punktu, w którym teorią spiskową są wieści o tym, że naród żydowski od dawna dążył do władzy nad światem, i nadal realizuje owe zamiary.

"Będziemy mieli rząd światowy obojętnie czy wam się podoba czy nie, albo za zgodą albo na drodze podboju". – Paul Warburg, założyciel amerykańskiej Rezerwy Federalnej, przemówienie w amerykańskim senacie.

Kolejna teoria spiskowa, czy ukryta rzeczywistość?

W 1880 roku w „Revue des Etudes Juives” opublikowano dwa listy adresowane Żydom żyjącym w XV wieku. Żydzi z Arles proszą o pomoc Żydów z Konstantynopola z powodu jak to sami ujmują, ich prześladowaniu. Atrybut dobrze nam znany i często towarzyszący tej grupie społecznej od wieków. Żydzi z Konstantynopola zaś, odpisują im w formie doradztwa, co mają uczynić w ramach, nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu, zemsty, która ma przynieść dwie korzyści. Pozytywny aspekt tej zemsty może ma nie być odczuwany natychmiast, ale w przyszłości zaowocować ma korzyścią niemal globalną, aczkolwiek sam plan ma być iście cwaniacki, a nawet dość wredny.

Zagrożeni Żydzi w Arles piszą w języku prowansalskim do Żydów w Konstantynopolu:

"Czcigodni Żydzi pozdrowienie Wam i łaska. Powinniście wiedzieć, że król Francji, zmusza nas nakazem publicznym do przyjęcia wiary chrześcijańskiej, albo opuszczenia kraju. Mieszkańcy Arles, Ais i Marsylii chcą zabrać nasze majętności, grożąc naszemu życiu, burzą nasze synagogi i gnębią nas w rozmaitszy sposób; nie wiemy, jak mamy sobie postąpić według praw Mojżesza. Oto dlaczego Was prosimy zatem, abyście nam mądrze wskazali, co mamy robić". – Chamorre rabin Żydów w Arles 13 grudnia sabatu 1489 rok.

A oto treść listu Żydów z Konstantynopola w odpowiedzi na żale Żydów z Arles:


"Umiłowani Bracia w Mojżeszu, skoro król Francji zmusza was, byście stali się chrześcijanami, uczyńcie tak, bo inaczej postąpić nie możecie, ale zachowajcie prawo Mojżeszowe w waszych sercach. Jeśli wyzuwają was z waszych dóbr, niechaj wasi synowie staną się kupcami, by mogli krok po kroku wyzuwać chrześcijan z ich dóbr. Jeśli są zamachy na wasze życie, niechaj wasi synowie zostaną medykami i farmaceutami, aby mogli odbierać życie chrześcijanom. Jeśli burzą wasze synagogi, niech wasi synowie zostaną kanonikami i klerykami, by mogli zniszczyć ich kościoły. Jeśli prześladują was inaczej, niechaj wasi synowie zostaną adwokatami i rejentami i mieszają się do spraw wszystkich państw, aby chrześcijanie znaleźli się w waszym jarzmie, a zapanujecie nad światem i weźmiecie na nich odwet". – V.S.S.V.F.F. Książę Żydów w Konstantynopolu 21 kasleu 1489 rok.

Ostatnie zdanie jest dość znamienne i brzmi jak teoria spiskowa, ale wiedzieć trzeba, że listy są oryginalne. A czy sama treść nie odzwierciedla rzeczywistości? Nie stwierdzam, ale pytam, nie oczekując odpowiedzi. Odpowiedź bowiem powinna zabrzmieć wewnątrz każdego z nas tak, jak to każdy z nas widzi. Jeśli odpowiedź będzie twierdząca, teoria spiskowa wyblaknie, przenosząc swe kolorowe barwy na rzecz ukrytych rzeczywistości. Te jednak już nie są teorią spiskową, ale faktami, które nigdy nie powinny wyjść zza kulis tajemnic tego, co powinno być zawsze zakamuflowane. Żydzi byli i są narodem, żyjącym życiem odrębnym, podatnym do konspiracji lub też najzupełniej konspiracyjnym, ale to już brzmi jak teoria spiskowa, która jest rodzoną siostrą ukrytej rzeczywistości.

Innym dość osobliwym dokumentem, który stawia przed nami problem panowania nad światem przez naród żydowski jako teorię spiskową, jest pismo uznawane oficjalnie za fałszywkę, jak na teorię spiskową przystało – Protokoły mędrców Syjonu. Skoro oficjalnie uznano dokument za fałszywkę, w porządku, nie sprzeciwiam się, czytając treść dokumentu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że skądś już to znam:

Kiedy król izraelski wdzieje na swoje święte czoło koronę, zaofiarowaną mu przez Europe, z tą chwilą stanie się patriarchą świata".

Teoria spiskowa, czy ukryta rzeczywistość? Ponowne pytanie skierowane do wewnątrz, bez oczekiwanej odpowiedzi na zewnątrz. Obserwujmy zawsze z większą uwagą to, co dzieje się na drugim i trzecim planie, zamiast tego, czym karmią nas media jako najważniejsze, pamiętając, że media nie są po to, by podawać ważne informacje, ale żeby je tuszować informacjami nieistotnymi, ale odzianymi w oryginalne ciuszki.
"Wielka siła naszego Zakonu leży w jego ukryciu. Niech nigdy nie pojawia się pod swoją własną nazwą, ale zawsze niech będzie objęty innym szyldem i inną funkcją". – Adam Weishaupt, założyciel Zakonu Iluminatów Bawarskich.

4.02.2019

Bombowiec Boeing B-17 widmo

Czasami słyszymy historie o dryfujących statkach widmo, na których wszystko jest na swoim miejscu, oprócz załogi. Opuszczony statek ma prawo dryfować nawet bez załogi przez długi okres, ale co, jeśli znamy udokumentowane historie o dryfujących w przestrzeni powietrznej samolotach, które po wylądowaniu okazują się opuszczone?


Bombowiec Boeing B-17 Flying Fortress
Boeing B-17 Flying Fortress Foto: USAF
Najsłynniejsze relacje o statkach widmo pochodzą z rejonu osławionego Trójkąta Bermudzkiego, o którym dość obszernie napisałem w notce Ofiary Trójkąta Bermudzkiego. Okręty nawet bez załogi, która zazwyczaj znika bezpowrotnie i nagle, mogą spokojnie dryfować po wodach mórz i oceanów przez długi okres. Odnajdywane okręty bez załogi budzą strach i przerażenie, gdyż los zaginionej załogi zawsze stanowi ogromną zagadkę. Rzecz inaczej się ma z samolotami, które w rejonie Trójkąta Bermudzkiego także znikają bez wieści, to jednak tu mamy problem tego typu, że samolot sam bez kontroli doświadczonej załogi prawidłowo funkcjonować nie może. Oczywiście istnieje coś takiego jak autopilot, który w pewnych aspektach zastępuje działania człowieka, tyle tylko, że przypadek opisany poniżej nie dotyczy samolotu z nowoczesnym sprzętem na pokładzie, ale miał miejsce w roku 1944. Samolot ten okazał się samolotem widmo dopiero wtedy, gdy wylądował na lotnisku, a jego pokładu nie opuścił ani jeden człowiek. Wszystko jednak w swoim czasie.

Zagadka Boeinga B-17 Flying Fortress — widmo.


Boeing B-17 Flying Fortress to amerykański czterosilnikowy bombowiec zaprojektowany i wyprodukowany w latach 30. XX wieku przez koncern lotniczy Boeing Airplane Company. Odporność konstrukcji na uszkodzenia w boju, silne uzbrojenie obronne (13 karabinów maszynowych M2 kal. 12,7 mm), daleki zasięg do 2900 km zapewniły B-17 status legendy lotnictwa, a bombowiec zyskał miano Latającej Fortecy (Flying Fortress).

23 listopada 1944 roku jednostka przeciwlotnicza Royal Air Force (RAF), stacjonująca w pobliżu Cortonburg w Belgii, dostrzegła niepewnie zbliżający się z dużą prędkością bombowiec B-17 Flying Fortress. Dowództwo RAF nie miało żadnej informacji o planowanym lądowaniu, jednak widoczne opuszczone podwozie, niestały tor lotu podejścia do lądowania oraz defekt jednego silnika sugerowało, że B-17 podchodzi do lądowania awaryjnego. Obrona przeciwlotnicza przygotowana na kolizję uszkodzonego bombowca zareagowała bardzo szybko, przygotowując odpowiedni sprzęt przeciwpożarowy w razie katastrofy bombowca. B-17 z trudem, ale jednak wylądował bezpiecznie. Wyhamował, wprawiając w radość ekipę ratunkową, lecz trzy sprawne silniki nie gasły przez kolejnych 15 minut, a żołnierze sił przeciwlotniczych wyczekiwali z niecierpliwością na opuszczającą pokład załogę bombowca. Po dwudziestu minutach zaniepokojeni żołnierze RAF postanowili wkroczyć na pokład, by sprawdzić, czy w środku nikt z załogi nie potrzebuje pomocy. Ku ogromnemu zdziwieniu majora Johna V. Crispa, na pokładzie nie było ani jednego człowieka. Spadochrony wisiały na swoim miejscu, co wykluczyło opuszczenie pokładu z uszkodzonego samolotu, a bombowiec przecież bez załogi wylądować nie mógł. Mimo zaawansowanych rozwiązań technicznych zastosowanych w konstrukcji autopilota, start oraz lądowanie samolotu są nadal wykonywane ręcznie przez pilotów. Autopilot włączany jest zwykle dopiero na wysokości około 3500 m. W nowoczesnych samolotach pasażerskich autopilot jest w stanie wylądować samodzielnie na odpowiednio wyposażonych lotniskach dzięki systemowi ILS (Instrument landing system). Pamiętajmy jednak, że opisywany przypadek miał miejsce w roku 1944.
"Przeszukaliśmy dokładnie cały pokład, każdy zakątek, znaleźliśmy starannie poukładane spadochrony, co jeszcze bardziej pogłębiło tajemnicę zniknięcia załogi. W kadłubie leżały skórzane kurtki z napoczętymi batonami w kieszeniach. Wszystko było na swoim miejscu, jakby lot przebiegał normalnie, ale bez załogi" - relacjonował major John V. Crisp.
Podczas gdy łamano sobie głowy nad wyjaśnieniem bezpiecznego wylądowania bombowca B-17, niespodziewanie pojawiają się kojne zagadki.

Wiedząc, z jaką jednostką żołnierze RAF mają do czynienia, szybko ustalono, że ostatnią misją bombowca widmo, było zniszczenie rafinerii w Merseburgu w Niemczech, podczas której został trafiony w jeden z silników i musiał szybko zawracać. Ustalono także, że misję wykonywała 91. Grupa Bombowa, co pozwoliło na identyfikację zaginionych członków załogi. Po zgłoszeniu incydentu do właściwej bazy, żołnierze RAF stanęli wobec kolejnej zagadki. Otóż okazało się, że załoga tajemniczego Boeinga B-17 Flying Fortress jest cała i zdrowa.

Według relacji lotników podczas misji doszło do wymiany ognia, co spowodowało uszkodzenie silnika, i jak wcześniej przypuszczano, B-17 musiał misję przerwać. Oceniając tragicznie stan uszkodzenia, załoga zdecydowała się zmienić kurs do Belgii, uznając, że maszyna nie doleci do Anglii. Znalezione na pokładzie spadochrony należały do ekwipunku zapasowego, a załoga ewakuowała się z uszkodzonego samolotu, używając spadochronów osobistych. Według załogi uszkodzenia bombowca były tak duże, iż mieli pewność, że bombowiec rozbije się razem z nimi. Wielką tajemnicą dla nich była zatem informacja, iż ich B-17 wylądował sam bezpiecznie w Belgii. Można nawet powiedzieć, że zagadką podwójną — jakim cudem bombowiec przetrwał aż takie uszkodzenia, które załoga opisała, a drugą tajemnicą, jakim cudem uszkodzony samolot sam bezpiecznie wylądował. Nawet gdyby był sprawny bez żadnego uszczerbku, nawet po włączeniu autopilota, nie miał prawa sam wylądować.

Co dziwne późniejsze śledztwo w tej sprawie wykazało, że raport załogi nie zgadzał się z uszkodzeniami B-17. Nie znaleziono jednak żadnego logicznego wyjaśnienia, żadnej sensownej przyczyny, dlaczego załoga miałaby w raporcie kłamać. To było bez sensu, a członkowie załogi byli doświadczonymi lotnikami, którzy mieli za sobą wiele misji bojowych.

Ostatecznie zagadka bezzałogowego lądowania nie została wyjaśniona, chociaż na siłę chciano przepchnąć najprostsze wytłumaczenie, czyli splot następujących po sobie zbiegów okoliczności. Samolot dziwnym trafem miał przez przypadek tracić wysokość akurat w miejscu, gdzie można było bezpiecznie wylądować, jego ciężka konstrukcja sprawiła, że bezpiecznie osiadł na podłożu, i wreszcie ostatnim zbiegiem okoliczności miało być samoczynne wyhamowanie samolotu. Prawdę mówiąc, nawet sami autorzy tej teorii, raczej w nią nie wierzyli.

Zagadka pozostaje zagadką do dzisiaj z tym pozytywnym aspektem, że zaginiona załoga szybko się odnalazła cała i zdrowa. Są jednak przypadki zaginięć bardziej dramatyczne, gdyż zdarza się, że ludzie znikają bez wieści i wszelki ślad po nich nagle się urywa, co opisałem w notce Niewyjaśnione Zniknięcia Ludzi.

30.01.2019

Skamieniały młotek z Teksasu

W czerwcu 1934 roku Emma Hahn wraz z rodziną wybrała się do Llano Uplift w pobliżu miejscowości London w stanie Teksas w USA. Nie wiedziała, że podczas wędrówki znajdzie coś, co do dzisiaj stanowi jedną z największych zagadek archeologii — skamieniały, cały pokryty kamieniem wapiennym młotek, który może pochodzić nawet sprzed 140 milionów lat.


Młotek znaleziony w skale w London w Teksasie
Młotek z London w Teksasie Foto: YouTube
Młotek z Teksasu znajduje się obecnie w Muzeum Dowodów Kreacji w Glen Rose w stanie Teksas w Stanach Zjednoczonych pod nazwą „The London Artefakt” i stanowi jedną z największych zagadek dla współczesnej nauki z kilku powodów, które niczym ogniwa łańcucha są ze sobą ściśle związane i zależne jeden od drugiego.

Charakterystyka artefaktu właściwie nie wzbudza żadnej sensacji. Obuch młotka składa się niemal z czystego żelaza i mierzy 15 cm długości, a drewniany trzon na środku jest lekko zwęglony, zaś na dolnym końcu ma ślady upiłowania. Ot zwykły młotek niemal taki sam, jakich używa się nawet dzisiaj. Gdzie więc tkwi sensacja? Otóż niezwykłe jest to, że w chwili odkrycia ów przedmiot niemal w całości pokryty był kamieniem wapiennym, a to już jest o tyle niezwykłe, że wiek młotka może liczyć nawet 140 milionów lat. Sceptycy ze świata akademickiej nauki, którzy do upadłego będą stawać w obronie teorii Darwina, zaniżają wiek pochodzenia artefaktu do 10 000 lat, a nawet 200 lat twierdząc, iż w XIX wieku narzędzie zgubił jakiś górnik. Przedstawiciele kreacjonizmu jednak w żaden sposób nie potrafią wyjaśnić jak to możliwe, że w tak krótkim czasie młotek zdążył się pokryć skałą osadową. Dla uczonych akademickich takie znaleziska nie powinny być w ogóle odnajdywane, a jeśli są, to nie powinny być ujawniane, a raczej niszczone jak to miało miejsce na początku XX wieku, kiedy to pseudouczeni ze Smithsonian Institute zatopili cały ładunek niewygodnych artefaktów w Atlantyku tylko dlatego, że ich istnienie podkopywało fundamenty napisanej już i zapieczętowanej historii ludzkości. Jak głosi akademicki pogląd, Homo Sapiens pojawił się około 150 000 lat temu w Afryce, a swą wędrówkę rozpoczął około 100 000 lat temu. Każdy, kto twierdzi inaczej, jest kancerem i szarlatanem osiągnięć akademickiej nauki i musi się liczyć z ostrą krytyką za to, że śmie podważać z tak wielkim trudem ustalenia historii ludzkości. W porządku, ale skoro przyjąć ustalenia ortodoksyjnej nauki za fakt, to co z narzędziami takimi jak Młotek z Teksasu? Jeśli faktycznie pochodzi sprzed 140 milionów lat, oznacza to, że nie mógł należeć do Homo Sapiens. A zatem do kogo? Skamieliny takie podważają cały ewolucyjny obraz świata, czy ktoś tego chce, czy nie.

"Obiekt odznacza się prostą formą, wygląda niemal tak, jak młotki powszechnie stosowane. Trzon jest mocno skrystalizowany, bardzo twardy i ma nienaruszoną strukturę. Można stwierdzić, że jest częściowo porowaty i zwęglony. Połączenie to jest wprost niezwykłe i bardzo trudno je wytłumaczyć naukowo. Nie spotkałem na całym świecie drugiego takiego znaleziska". - Pisze Hans-Joachim Zillmer na temat Młotka z Teksasu.

Zillmer od wielu lat jest badaczem, który stara się odkrywać niedorzeczności w historii ewolucji, co udowadnia w swych licznych publikacjach. Na temat Młotka z Teksasu dodaje, że na szczególną uwagę zasługuje trzonek, który przypomina skamieniałe pnie drzew znajdujące się w Parku Narodowym Skamieniałego Lasu w Arizonie. Ich wiek ocenia się na 100 - 200 milionów lat, a charakteryzują się one skrystalizowaniem podobnym do trzonka. Znając zjawiska prowadzące do krystalizacji, dla Zillermana jest to dostatecznym dowodem na to, że co najmniej trzonek młotka z London w Teksasie jest autentyczny i bardzo stary. Na poparcie swej tezy pisze także, że jeśli ktoś ze świata akademickiej nauki zaprzecza autentyczności trzonka, niech wyjaśni, jak można wykonać skamieniały trzonek ze zbyt porowatego w środku węgla nawet nowoczesnymi metodami?

Obuch Młotka z London analizowany był w instytucie metalurgicznym Battelle Memorial Institute w Ohio w USA i również zaskoczył badaczy. Okazało się bowiem, że metalowa część młotka zawiera 96,6 procent żelaza, 2,6 procent chloru i 0,74 procent siarki. Analiza wykazała, że metal nie zawiera nawet śladu zanieczyszczeń i niemal w całości składa się z czystego, nierdzewnego żelaza. Skąd zatem aż tak wysoka jakość tak starego materiału? Specjaliści stwierdzili ze zdumieniem, że dzisiaj podobną jakość można osiągnąć jedynie specjalną procedurą przemysłową.

Niestety, ale trzeba w końcu przyznać, że nasza wiedza o rozwoju ludzkości jest co najmniej niedokładna, i jeszcze bardziej błędna niż dotąd sądziliśmy, bowiem odkrycia takie jak opisywany Młotek z Teksasu, to tylko ziarno piasku na pustyni podobnych znalezisk. Odnajdowano już wiele narzędzi i przedmiotów cywilizacyjnej produkcji, które pokryte były osadem kamiennym liczącym wiele milionów lat. Gwoździe, śruby, jak opisany już gwintowany pręt z Lanzhou, figurki, łańcuszki czy inne przedmioty codziennego użytku, których szczegółowo opisać tu nie sposób, a zasługują na oddzielne uwzględnienie, poświęcając każdemu artefaktowi oddzielną notkę. Pytanie, kto tych przedmiotów używał i je wyprodukował, postawić jednak trzeba, skoro mamy wierzyć w niezaprzeczalną teorię Darwina, która wyklucza ich pochodzenie sprzed milionów lat? Pewne jest, że gdzieś tkwi błąd. Albo wiemy, że nic nie wiemy o pochodzeniu ludzkości, albo przyjąć musimy, że przedmioty te nie pochodzą od Homo Sapiens, a teorię Darwina poddać gruntownej reformie.

26.01.2019

Kamień z Lanzhou

W Chinach w regionie Marzong Mountain, Zhilin Wang znalazł kamień, w którym tkwił uwięziony gwintowany pręt. Znalezisko jest o tyle ciekawe, że chińscy naukowcy badający znalezisko nie są pewni pochodzenia kamienia, a uwięziony w środku pręt wyglądający na produkt cywilizacyjny, musiał tkwić w skale miliony lat. Do dziś zagadką jest, skąd pochodzi skała, kto i kiedy wyprodukował gwintowany detal oraz czy artefakt w ogóle pochodzi z Ziemi.


Kamień znaleziony w Chinach, w którym znajduje się gwintowany pręt
Kamień z Lanzhou Foto: YouTube
Czasami ziemia odkrywa przed nami rzeczy, które absolutnie nie pasują do ogólnie przyjętej wiedzy. Uważamy, że wiemy wszystko na temat historii i ciężko nam przychodzi przyjąć do wiadomości, że rzeczywistość i historyczny scenariusz może mieć całkiem odmienną formę od tej, którą przyjmujemy za prawdziwą i słuszną. Na jeden z takich tajemniczych przedmiotów natknął się Zhiling Wang na granicy Gansu i Xijang w Chinach. Znalazł on bowiem kamień, który do dzisiejszego dnia stanowi jedną z największych zagadek nie tylko dla chińskich archeologów, ale także świata nauki. Nie tylko sama skała stanowi nierozwiązaną zagadkę, ale także to, co ulokowane było w środku i ujrzało światło dzienne dopiero po rozbiciu kamienia na pół.

Tajemniczy kamień ma gruszkowaty kształt o wymiarach około 6 × 8 cm. Jest wyjątkowo twardy i waży 466 gramów. Chińscy naukowcy badający kamień skapitulowali, uznając, że skała jest całkowicie nieznana. Nie mogąc jednoznacznie określić pochodzenia skały, nie wykluczają, że ta nie pochodzi z Ziemi. Jeśli przyjąć jednak, że kamień jest meteorytem, to co z metalowym, gwintowanym prętem, który znajduje się w środku? Gdyby jednak przyjąć, że skała jest ziemskiego pochodzenia, to trzeba uznać, iż gwintowany pręt pochodzi sprzed wielu milionów lat. Świat nauki ma ciężki orzech do zgryzienia, gdyż gdyby przyjąć kosmiczne pochodzenie artefaktu trzeba uznać, że nie jesteśmy sami, a gdyby przyjąć ziemskie pochodzenie skały wraz z jej zawartością, trzeba historię pisać od nowa. Tak czy inaczej, pewne jest to, jak bardzo mało wiemy o historii człowieka lub o otaczającym nas wszechświecie. Ewentualnie o jednym, jak i o drugim.
"Ponad dziesięciu geologów i globalnych fizyków z Narodowego Biura Zasobów Lądowych w prowincji Gansu, Biura Badań Metalowych z Prowincji Gansu, Instytutu Geologii i Badań Mineralnych Chińskiej Akademii Oddziału w Lanzhou oraz Szkoły Zasobów i Środowiska w Lanzhou College zebrali się, by zbadać pochodzenie tajemniczego kamienia. Zdania uczonych były podzielone i nie znaleziono jednoznacznego rozwiązania zagadki pochodzenia tajemniczego znaleziska oraz, kiedy i kto wyprodukował gwintowany pręt znajdujący się w skalnej bryle. Jednoznacznie uczeni ustalili, że skała wraz z gwintowanym prętem musi liczyć wiele milionów lat, a kamień uznano za jedną z największych zagadek archeologicznych w dziejach Chin". - Podają Bao Feng i HaiZhu Tian z Lanzhou Morning News na temat tajemniczego znaleziska.
Podczas dyskusji naukowcy zaproponowali wiele hipotez dotyczących powstania tego kamienia, ale żadnej nie uznano za słuszną, gdyż wszystkie okazały się zbyt mało wiarygodne. Metalowy gwintowany pręt jest szczelnie zamknięty w czarnym litycznym materiale. Ani wejście pręta do kamienia, ani odsłonięta czasza nie wydają się być wykonane przez człowieka. A już z pewnością nie chciano oficjalnie uznać, że śruba została wyprodukowana przez człowieka sprzed wielu milionów lat. Gdyby przyznano, że jest to możliwe, wielkie teorie świata ległyby w gruzach. Wystarczy, chociażby wymienić błędną teorię ewolucji Darwina.

Na konferencji na temat znaleziska naukowcy stwierdzili, że bardzo prawdopodobne jest, iż artefakt jest pozaziemskiego pochodzenia, co wskazuje jednoznacznie, że najwyraźniej nie jesteśmy sami. Istnieje możliwość, że kamień wraz z zawartością pochodzi z Ziemi, ale wtedy należy uznać, iż gwintowany pręt jest czymś w rodzaju starożytnego reliktu, a nie użytkową śrubą. Przynajmniej tak brzmi jedna z wersji chińskich naukowców.

Cóż. Świat nauki przyjmie każde wytłumaczenie, byle tylko nie uznać pomyłki w kwestiach, które już są ustalone i zapieczętowane. Kamień z Lanzhou nie jest jedynym, ale jednym z licznych dowodów na to, że przeszłość mogła nie wyglądać tak, jak to opisują podręczniki. Wystarczy wymienić tylko kamień z Labinska znaleziony w Rosji, w którym zachował się tajemniczy artefakt do złudzenia przypominający mikroprocesor, a którego wiek ocenia się na ponad 220 milionów lat.

24.01.2019

Skamieniały mikrochip z Labinska

Historia, jaką wpajano nam od najmłodszych lat, mówi, że nasza obecna cywilizacja stoi na samym szczycie rozwoju, odkąd człowiek pojawił się na arenie dziejów. Sama teoria ewolucji stawia obecnego człowieka na najwyższym szczeblu postępu i choć wiemy, że w dalekiej przeszłości istniały cywilizacje, które nagle zniknęły, to zawsze oficjalnie uważamy je za prymitywne w porównaniu z obecną. Istnieją jednak niewygodne dowody na to, że autorytety mogą się mylić, a historię trzeba napisać od nowa.


Mikrochip wtopiony w kamień
Chip w kamieniu Fot/YouTube
Historia została napisana, zatwierdzona, przypieczętowana, Noble rozdane, a co stwierdzi tak zwany autorytet to niepodważalne i nikt nie ma prawa sprzeciwu, choćby autorytet nie miał racji. Ale w dzisiejszym świecie autorytet nie może nie mieć racji, bo inaczej by nie był autorytetem, a fundamentów napisanej historii podkopywać nie można. Dziewiętnastowieczne teorie czy to Darwina, czy choćby Lyella, pomimo swej ułomności wciąż obowiązują w ogólnie przyjętych formach, gdzie dozwolone są wprowadzane tylko ułamkowe poprawki, które i tak niewiele zmieniają. Ogólnie autorytetom sprzeciwiać się nie można, a kto się ośmieli, ten wystawia się na ostrzał pod pluton egzekucyjny autorytetów i obrońców zaklepanego scenariusza przeszłości. Przyjmujemy zatem, że dawno temu istniały rozwinięte cywilizacje, ale nie na tyle rozwinięte, żeby mogły konkurować z naszą obecną, oraz przyjmujemy ustalony już z góry ich wiek istnienia. Oczywiście przyjmujemy również za światkiem autorytetów, że co najmniej w naszym Układzie Słonecznym jesteśmy jedyną, inteligentną formą życia. Narcystycznie zatem musimy z dumą patrzeć w lustra, widząc odbicia najinteligentniejszej i najbardziej rozwiniętej technologicznie w dziejach formy życia.

Istnieją jednak niewygodne dla autorytetów dowody, które świadczyć mogą o tym, że daleka przeszłość wcale nie musiała wyglądać tak, jak to ogólnie nam się wpaja, a co najmniej należy grubo zweryfikować całą historię tak człowieka, jak i całej, najodleglejszej historii.

Mikrochip w powiększeniu
Fot/YouTube
Wiktor Morozow, mieszkaniec obwodu rostowskiego podczas wyprawy na ryby znalazł dość osobliwy kamień, który bardzo zainteresował go z powodu tajemniczo wyglądającego, wtopionego obiektu, który wyglądem przypominał mikroprocesor. Znalezisko zgłosił i przekazał specjalistom z Politechniki w Nowoczerkasku, gdzie kamień, jak i wtopiony w niego artefakt przeszedł serię testów. Rosyjscy naukowcy stwierdzili, że wtopiony obiekt wyglądem przypominający mikrochip, wykonany został zgodnie z zasadami nanotechnologii tak, jak czyni się to dzisiaj. Jednocześnie rosyjskim światem nauki wstrząsnął fakt, że kamień, a zatem i wtopiony w nim obiekt przypominający mikroprocesor, pochodzi z okresu od 220 do 250 milionów lat. Nie jest możliwe, aby urządzenie zostało sztucznie wtopione w kamień inaczej, niż podczas powstawania skamieliny.

Wobec tak odległego datowania rosyjscy naukowcy zastanawiali się nad ziemskim pochodzeniem znaleziska, nie wykluczając pozaziemskiego pochodzenia skamieniałości. Jeśli jednak kamień wraz z wtopionym chipem pochodzi z Ziemi, to powstaje pytanie, kto zatem używał chipa w tak dalekiej przeszłości? Czy pradawne cywilizacje były aż tak zaawansowane technologicznie, że używały nanotechnologii? Pamiętajmy, że tu nie chodzi o tysiące lat wstecz, ale miliony. Co zatem z historią powstania człowieka? Pradawne przekazy przepełnione są relacjami, których do tego stopnia nie rozumiemy, że uznajemy je za wymyślone mity. Choćby przekazy o bogach, którzy na jakimś etapie pomogli człowiekowi stać się człowiekiem. Żydowskie legendy przekazywane od tysiącleci z pokolenia na pokolenie opisują dość osobliwą szafirową księgę, którą Adam otrzymał od anioła Raziela tuż po wygnaniu z Raju. Z księgi napisanej na szafirze Adam dowiadywać się miał o każdej rzeczy i każdym zjawisku na ziemi, niebie oraz znać miał zjawiska, które dopiero mają się wydarzyć. Czy można inaczej wyobrazić sobie zapisane informacje na szafirze inaczej niż w formie urządzenia technologicznego? W świetle takich przekazów i znalezisk powinniśmy grubo zastanowić się, czy tak naprawdę znamy historię, którą przyjmujemy za przypieczętowaną i pewną.

28.12.2018

Kataklizmy naturalne 2018 roku

Zmiany klimatyczne, anomalie pogodowe, ekstremalne temperatury czy El Niño, to terminy, które ostatnio bardzo często pojawiają się nie tylko w mediach, gdyż coraz częściej doświadczamy ich skutków na własnej skórze.


Cyklon Dean widziany z orbity
Cyklon Dean  Foto: NOAA
Coraz częściej przestają nas dziwić wiadomości o opadach gradu wielkości piłki golfowej, silnych opadach śniegu na terenach krajów strefy równikowej czy długotrwałych suszach w krajach obfitujących zazwyczaj w dostateczne ilości opadów. Coraz częściej słyszymy teorie o ocieplaniu klimatu na skutek działalności człowieka, inne teorie mówią o nadchodzącym ochłodzeniu na skutek niskiej aktywności Słońca, a jeszcze inne o zmianach klimatycznych, które mają swe źródło w głębinach oceanów lub nawet zmianach w samej skorupie ziemskiej. Teorie, na razie zostawmy w spokoju, bowiem najważniejszym dla nas faktem jest to, że zmiany istnieją naprawdę. Skutkami tych zmian są coraz częściej powtarzające się kataklizmy naturalne, przybierające z każdym rokiem na sile. Czy rzeczywiście jest ich coraz więcej, są coraz silniejsze i coraz bardziej wydają się anomalnymi zjawiskami pogodowymi? Prześledźmy w skrócie kataklizmy naturalne mijającego roku 2018.

Katastrofy naturalne w 2018 roku.


  • Niże Carmen i Eleanor – Nowy Rok przywitaliśmy intensywnymi opadami i silnymi wiatrami we Francji za sprawą niżu Carmen, a w Irlandii, Wielkiej Brytanii, krajach Beneluksu w tym także i Francji, niżu Eleanor. Suma ofiar obydwóch układów sięgnęła 7 osób.
  • Bomb Cyclone – bomba pogodowa, bomba meteorologiczna czy bombowy cyklon, to ogólne nazwy zjawiska, do którego dochodzi po spełnieniu pewnych ściśle określonych warunków. Bomb Cyclone nawiedził Stany Zjednoczone w styczniu 2018 roku, wywołując anomalie pogodowe (bardzo mroźna zima, huragany, marznące opady), które doprowadziły do śmierci 22 osób.
  • Atak zimy w Indiach – styczeń nie rozpieścił mieszkańców Indii, gdzie na skutek nieoczekiwanego ataku mroźnych dni, zginęło ponad 94 osoby.
  • Powódź w Kongo – w styczniu 2018 roku, w Kinszasa opady deszczu wyniosły 182 mm w 24 godziny. Zginęły 44 osoby.
  • Powódź w USA – 8 i 9 stycznia 2018 roku w Kalifornii na skutek powodzi zginęło 21 osób. Powódź spowodowana była nagłymi, bardzo intensywnymi opadami deszczu w krótkim czasie.
  • Cyklon Ava – w styczniu 2018 roku pierwszy cyklon tropikalny w sezonie na Oceanie Indyjskim, uderzył w Madagaskar z drugą kategorią skali siły huraganów. Liczba ofiar sięgnęła 78 osób.
  • Trzęsienie ziemi w Peru – w styczniu 2018 roku Peru nawiedziło trzęsienie ziemi o sile 7,1 w skali Richtera.
  • Powódź w Filipinach – aktywny niż tropikalny nad Filipinami przyniósł w styczniu bardzo intensywne opady deszczu. Miejscami nawet aż 264 mm w ciągu doby. Zginęło 11 osób.
  • Powódź w Mozambiku – ekstremalne opady deszczu dotknęły Mozambik w styczniu 2018 roku. Zginęło 11 osób.
  • Sztorm Fryderyk – sztorm Fryderyk w styczniu dotknął swym zasięgiem Zachodnią i Centralną Europę, w tym także Polskę. W Wielkiej Brytanii prądu zostało pozbawionych 140 tys mieszkańców, w Niemczech 240 tys, a w Polsce 50 tys. Zginęło 13 osób.
  • Trzęsienie ziemi w Tajwanie – 6 lutego wystąpiło trzęsienie ziemi u wybrzeża Tajwanu o sile 6,4 w skali Richtera. Zginęło 17 osób.
  • Cyklon Gita – w lutym wystąpił najsilniejszy cyklon tropikalny poprzedniego sezonu, który osiągał prędkość wiatru do 230 km/h. Rejony dotknięte cyklonem to Tonga, Fudżi, Samoa i Nowa Zelandia.
  • Seria powodzi w Indonezji – lutym i marcu Indonezję nawiedziły liczne powodzie, z których najdotkliwsze okazały się dla Jawy i Sumatry.
  • Trzęsienie ziemi w Hualian – trzęsienie ziemi o sile 6,4 w skali Richtera miało miejsce 6 lutego 2018 r. Epicentrum znajdowało się ok. 22 km na północ od centrum wschodnio-tajwańskiego miasta Hualian, na głębokości ok. 4,5 km pod powierzchnią oceanu. Główny kataklizm poprzedzony był serią 9 wstrząsów o sile od 4,6 do 6,1 stopnia, począwszy od 4 lutego, a po nim nastąpiła seria wstrząsów wtórnych, z których najsilniejsze 7 lutego 2018 r. miało siłę 5,7 stopnia. Na skutek trzęsienia zginęło 17 osób, a 285 zostało rannych.
  • Seria tornad w USA – tylko jednego dnia, 24 lutego na terenach Stanów Zjednoczonych powstało aż 29 tornad.
  • Trzęsienie ziemi w Papua-Nowa Gwinea – 25 lutego rejony Papua-Nowa Gwinea nawiedziło trzęsienie ziemi o sile 7,5 a skali Richtera. Główne trzęsienie ziemi pochłonęło 160 osób, a wstrząsy wtóre kolejne 40 osób.
  • Atak zimy w USA – w marcu wschodnie wybrzeże USA nawiedziły dwa ośrodki niżowe. Pierwszy wywołał intensywne opady deszczu, bardzo silny wiatr i wysoką falę przybrzeżną. Ogromne opady śniegu wystąpiły w stanie New York, na skutek drugiego niżu. Tydzień później ten sam niż wywołał kolejne opady śniegu. W Woodford odnotowano aż 91 cm.
  • Ekstremalna pogoda w Chinach – w marcu pogoda nie była łaskawa dla Chin. Wysokie sumy opadów połączone z burzami, spowodowały szkody oszacowane na niemal 150 mln USD.
  • Cyklon Eliakim – w marcu cyklon tropikalny Eliakim nawiedził Madagaskar. W wyniku żywiołu zginęło 21 osób.
  • Cyklon Nora – cyklon tropikalny Nora uderzył w Australię w marcu 2018 roku. W Port Douglas spadło wówczas aż 593 mm opadów deszczu w ciągu doby.
  • Trzęsienie ziemi w Iburi – silne trzęsienie ziemi o magnitudzie 6,6 stopni w skali Richtera, nawiedziło Japonię w pod prefekturze Iburi, oraz południową prefekturę Hokkaido 6 września 2018. Zginęły 44 osoby, a 660 zostało rannych.
  • Cyklon Mekunu – cyklon 3. kategorii w skali Saffira-Simpsona, w maju 2018 roku uderzył w południową część Półwyspu Arabskiego, pustosząc między innymi miasto Salala w Omanie. Zginęło 31 osób, z czego 24 w Jemenie, a 7 w Omanie.
  • Erupcja Volcán de Fuego – erupcja wulkanu w czerwcu 2018 w Gwatemali, która obejmowała lahary, przepływy piroklastyczne i chmury popiołu wulkanicznego, która przyczyniła się do wielu ofiar śmiertelnych. Jest to najbardziej śmiercionośna erupcja w kraju od czasu erupcji wulkanu Santamaría w 1902 roku.
  • Anomalna susza w Iranie – władze Iranu uznały, że susze nawiedzane ich kraj nie są wynikiem naturalnych procesów. Szef irańskiej obrony cywilnej udzielając wywiadów, wypowiedział się w mediach, że Iran został zaatakowany bronią klimatyczną przez Izrael. Więcej na temat w notce Klimatyczna wojna.
  • Rekordowe upały w Europie – tego lata w Europie doświadczaliśmy kolejnych rekordowych upałów.
  • Powodzie w Kerali – klęska żywiołowa powodzi nawiedziła Keralę w południowo-zachodnich Indiach, w sierpniu 2018 roku. 11 z 14 dystryktów stanu zostało zalanych. 483 osoby zginęły, a co najmniej 82 400 osób zdołano uratować od niechybnej śmierci.
  • Pożary lasów w Grecji – seria pożarów, które swoim zasięgiem objęły Attykę w Grecji. Pożary wybuchły w lipcu 2018 roku na wschód i zachód od Aten. Pomimo bardzo gorącego i suchego lata, uznano, że za pożary odpowiedzialni są ludzie, nie wykluczając celowych podpaleń. W walce z żywiołem straciło życie 100 osób.
  • Pożary lasów w Szwecji – w tym samym czasie, kiedy Grecy walczyli z ogniem w swoim kraju, seria pożarów swoim zasięgiem objęły tereny południowej i północnej Szwecji. Pożary w Szwecji rozpoczęły się już pod koniec maja 2018 w Västmanland, lecz ogólnokrajowa fala rozpoczęła się na początku lipca, a nasiliła się od 15 lipca na południu i północy kraju. Według władz szwedzkich do 24 lipca spaliło się 25 tys. ha lasów. Tylko do 23 lipca 2018 straty spowodowane pożarami przekroczyły 900 milionów koron szwedzkich. Oficjalnie za przyczynę licznych pożarów w Szwecji uznano wyjątkowe warunki klimatyczne – bardzo gorące i suche lato, wprost unikalne jak na warunki dla Półwyspu Skandynawskiego.
  • Huragan Lane – huragan 5. kategorii Lane osiągnął prędkość wiatru 260 km/h, wywołując powodzie i lawiny błotne na Hawajach.
  • Tajfun Jebi – super tajfun 5. kategorii Jebi uderzył w Japonię we wrześniu jako najsilniejszy w historii tajfun. Śmierć poniosło 17 osób.
  • Huragan Florence – we wrześniu 2018 roku w USA uderzył huragan Florence. Huragan przyniósł ulewne deszcze, które spowodowały powodzie w wielu obszarach na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Ponad 30 ofiar śmiertelnych.
  • Trzęsienie ziemi na Celebesie – silne trzęsienie ziemi o magnitudzie 7,5 stopni w skali Richtera, nawiedziło wyspę Celebes na Oceanie Spokojnym w Indonezji 28 września 2018 r. Zginęło co najmniej 2256 osób, a ponad 10 tysięcy osób zostało rannych.
  • Tsunami w Cieśninie Sundajskiej – tsunami, które nawiedziło wybrzeże Lampung i Banten oraz regiony Serang i Pandelang, prawdopodobnie na skutek erupcji wulkanu Anak Krakatau w Indonezji, miało swój początek w dniu 22 grudnia 2018 r. Władze zagrożonych terenów informują, że wulkan nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, ostrzegając przed kolejną tragedią, która już pochłonęła 429 ofiar śmiertelnych.
  • Atak zimy w USA – wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych po raz kolejny zostało zaskoczone niespodziewanym atakiem zimy. Miejscami spadło powyżej 30 cm śniegu, a drogi są mocno oblodzone. Najgorsza sytuacja jest w Karolinie Północnej, która leży w strefie klimatu podzwrotnikowego. Zanotowano już pierwsze ofiary śmiertelne.
  • Przebudzenie wulkanu Etna – wznosząca się na wysokość 3326 metrów n.p.m. Etna jest najbardziej aktywnym wulkanem w Europie. Naukowcy łączą trzęsienie ziemi z aktywnością wulkanu Etna. W poniedziałek z trzech kraterów zaczął się wydobywać dym, który spowodował zakłócenia w ruchu lotniczym i chwilowe zamknięcie lotniska w Katanii. W ciągu ostatnich trzech dni od przebudzenia się wulkanu odnotowano ponad tysiąc wstrząsów. Sytuację obserwujemy z rosnącym niepokojem. Widok na wulkan Etna na żywo.

Oczywiście to nie wszystkie kataklizmy naturalne, które wystąpiły w mijającym 2018 roku. Biorąc pod uwagę, że rok ma tylko 365 dni, to i tak powyższa lista jest długa. Powstają pytania, czy kataklizmy naturalne występują częściej niż w poprzednich latach, czy są intensywniejsze, czy bardziej naturalne, czy anomalne, oraz najważniejsze – czy za niektóre z nich nie odpowiada człowiek? Emisje cieplarniane, próby jądrowe, a może coś więcej? Znana jest nam wszak technologia, dzięki której można skutecznie wpływać na pogodę, a co za tym idzie, można jej używać jako broni klimatycznej. Wciąż zagadką jest, jaką faktycznie pełni funkcję technologia umiejscowiona na Alasce. Czym właściwie jest HAARP – Projekt Naukowy czy Wojenny?