29.03.2021

Klątwa Trójkąta Bridgewater

Jednym z najbardziej tajemniczych i przerażających miejsc na świecie jest rejon Trójkąta Bridgewater, gdzie różność nadprzyrodzonych zjawisk jest tak ogromna, jakby relacje naocznych światków nie przypominały prawdziwych wydarzeń, ale opowieści z literatury fantasy. Klątwa Indian Wampanoag trwa po dziś dzień.

Bagna Bridgewater
Bagna Bridgewater Fot. YouTube

Trójkąt Bridgewater (Bridgewater Triangle) to obszar około 200 mil kwadratowych w obrębie południowo-wschodnim Massachusetts w Stanach Zjednoczonych, który słynie z występowania całej plejady zjawisk paranormalnych, począwszy od licznych obserwacji UFO do zjawisk określanych mianem Poltergeist. Świadkowie od dawna widywać tam mieli widmowe zjawy, ślady stóp sugerujące przebywanie w tym miejscu Wielkiej Stopy, olbrzymie węże, a także legendarnego stwora rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, nazywanego przez nich Thunderbird.

Według jednej z opowieści próbujących wyjaśnić fenomeny występujące w rejonie Trójkąta Bridgewater rdzenni Amerykanie przeklęli bagna wieki temu z powodu złego traktowania ich przez kolonialnych osadników. Jedna z legend głosi, że zostali wygnani z ich świętego miejsca, gdzie znajdować się miało cmentarzysko Indian. Biali osadnicy mieli zbezcześcić to święte od wieków miejsce, co było niewybaczalne nie tylko dla żyjących wówczas Indian Wampanoag, ale przede wszystkim duchów spoczywających tam rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Legenda głosi także, iż miejsce to zostało przeklęte, gdyż podczas konfliktu pomiędzy angielskimi kolonistami a miejscowymi plemionami indiańskimi (wojna króla Filipa 1675 - 1676), zaginąć miał czczony przedmiot ludu Wampanoag (Pas Wampum). Wojna króla Filipa (Metacomet – wódz Wampanoagów z Massachusetts, zwany przez białych Królem Filipem), była jedną z najbardziej krwawych wojen indiańskich, która zakończyła się niemalże unicestwieniem kilku miejscowych plemion. Koloniści mieli stracić 2 500 ludzi, co stanowiło jedną piątą zdolnych do noszenia broni mężczyzn w kolonii. Wojna stanowiła punkt krytyczny dla młodych kolonii, kończąc pokojowe stosunki pomiędzy kolonistami a Indianami. Od tamtej pory tereny Trójkąta Bridgewater zostały przeklęte, a klątwa trwa do dziś.

Artefakty i ludzkie szczątki odkryte na bagnach datuje się na około 9 000 lat. Nie ulega więc wątpliwości, że miejsce to było dla rdzennych Indian niesłychanie ważne, a co za tym idzie, było miejscem świętym. Zbezczeszczenie takiego miejsca musiało zachwiać harmonię między światem materialnym a światem duchowym, który dla Indian od wieków był bardziej realnym światem, niż świat widzialny. Konsekwencje musiały przybrać scenariusz rodem z horrorów, tyle tylko, że w tym miejscu scenariusz powstał na bazie zjawisk nadprzyrodzonych. Nie powinno zatem dziwić, że Wampanoagowie nazywają owe bagniste tereny (Hockomock Swamp) – „miejscem, w którym mieszkają duchy”, a angielscy osadnicy z czasów kolonialnych – „Devil's Swamp”.

Wewnątrz trójkąta znajduje się również Las Stanowy Freetown-Fall River, duży obszar zalesionej ziemi we Freetown i Fall River w stanie Massachusetts. Obszar ten, obejmujący około 5441 akrów, był również miejscem konfliktu między osadnikami kolonialnymi a okolicznymi Indianami. Od 1659 r. Ziemię kupowano od Indian Wampanoag, a później w 1683 r. założono miasto Freetown.

Na początku las był domem dla rasy drobnych humanoidalnych stworzeń znanych jako Pukwudgies. Od dawna znane w indiańskim folklorze Delaware i Wampanoag, te podobne do trolli stworzenia, ogólnie opisywane jako około 3-4 stóp wzrostu z gładką, owłosioną szarą skórą i dużymi uszami, cieszą się złą reputacją istot psotnych i hałasujących. Kiedyś mówiono, że byli przyjaźni dla ludzi, ale później zwrócili się przeciwko nim. Te złe małe istoty obwiniano zazwyczaj za liczne upadki ludzi z wysokich klifów, za niewyjaśnione zniknięcia ludzi lub każdy tajemniczy zgon.

Jednym z najbardziej znanych miejsc jest kamieniołom o głębokości 80 stóp, znany jako Assonet Ledge. Mówiąc prościej jako „The Ledge”, jest to blizna pozostawiona w krajobrazie przez firmę Fall River Granite Company z XIX wieku. Tutaj ludzie często mówią o nieodpartej chęci skoku z klifu na pewną śmierć. Niektóre raporty mówią, że niektórzy ludzie w rzeczywistości skoczyli, popełniając samobójstwo. Inni ludzie mówią o uczuciu lęku podczas zbliżania się do klifu i wcale nie chodzi tu o typowy lęk wysokości. Odwiedzający to miejsce często widywali tutaj duchy. Mówiono także, że było to rzekome ognisko satanistów i dziwnych kultów, a niektórzy widzieli niezidentyfikowane obiekty latające i dziwnie nienaturalne światła nie tylko na niebie.

Było wiele doniesień o kudłatym, podobnym do małpy stworzeniu widzianym na bagnach. To stworzenie, prawdopodobnie Wielka Stopa, zostało opisane jako mające okropny smród. Po jednej z tych obserwacji mieszkańcy Bridgewater zorganizowali wyprawy w poszukiwaniu stworzenia podobnego do Wielkiej Stopy, ale nie znaleźli ani śladu bestii. Inni świadkowie donosili, że widzieli inne tajemnicze stworzenia na bagnach. Niektórzy, w tym funkcjonariusz policji, donoszą, że widzieli gigantyczne, czarne stworzenia podobne do pterodaktyli o rozpiętości skrzydeł od 8 do 12 stóp. Niektórzy twierdzą, że to duże stworzenie to mityczny (opisany wyżej) Thunderbird, ważny w lokalnej mitologii rdzennych Amerykanów. Inni donoszą, że widzieli złośliwe czerwonookie psy i gigantyczne węże. Najczęściej jednak relacje dotyczą widzianych zjaw, postaci we mgle oraz stworzeń, których absolutnie nie da się przypisać do żadnych nam znanych gatunków.

Obszar ten jest głównie siedliskiem obserwacji UFO. Pierwsza obserwacja miała miejsce w 1760 r., a po niej nastąpiło wiele innych. W 1908 r. W lokalnych gazetach udokumentowano obserwację UFO w pobliżu Bridgewater. W 1968 roku pięć osób twierdziło, że widziało dziwną kulę światła unoszącą się wśród drzew w zalesionej części Rehoboth. W 1976 roku widziano dwa obiekty UFO lądujące wzdłuż Trasy 44 w pobliżu Taunton. W 1994 roku funkcjonariusz policji Bridgewater zgłosił, że widział trójkątny statek z czerwonymi i białymi światłami. Latem 1999 roku w pobliżu jeziora Nippenicket zgłoszono szybko poruszające się UFO, któremu towarzyszył głośny hałas. Miejscowi wiedzą, że w te tereny zapuszczać się samotnie lub nawet w grupie po zmierzchu, jest na tyle niebezpieczne, że zdecydować się na taką wyprawę może tylko szaleniec, lub nieświadomy dawnej, ale aktualnej klątwy człowiek.

Nie ma żadnego wyjaśnienia, dlaczego przez tak wiele lat obszar ten był dotknięty dziwnymi zjawiskami. Nigdy zapewne też tajemnica Trójkąta Bridgewater nie zostanie wyjaśniona, podobnie jak nigdy nie wyjaśniono tajemniczych zniknięć w rejonie Trójkąta Jeziora Michigan. Czy za tajemnicze zjawiska może odpowiadać klątwa? Większość racjonalnie myślących ludzi zapewne wykluczy takie tłumaczenia, jako niedorzeczne lub nawet zabobonne. Ale jeśli nie klątwa, to co? Bridgewater nie jest wszakże jedynym miejsce, gdzie ludzie znikali i nadal znikają w niewyjaśnionych okolicznościach, oraz gdzie dzieją się nadprzyrodzone zjawiska.


Źródło: "Mysterious America" - Loren Coleman/"Tales from the Swamp" – Ross A. Muscato/Jean Porrazzo/American Heritage Magazine

10.03.2021

Telefony od zmarłych

Śmierć... a co po niej? Kto się narodził, musi kiedyś umrzeć. Ale czy istnieje życie po śmierci? To pytanie zadajemy sobie najczęściej, kiedy wiemy, że życie dobiega końca lub wtedy, gdy umiera ktoś nam bliski, a nas trapi dylemat, czy osoba ta jest szczęśliwa. Chcemy wierzyć, że tak, ale to tylko wiara. Zbyt mało. Potrzebujemy dowodów. Czy wiadomości z zaświatów mogą być takim dowodem?

Mroczny las
Foto. YouTube

Czasem w domowych gronie, wśród najbliższych przyjaciół lub podczas luźnego wieczoru pojawia się temat śmierci. Zazwyczaj traktujemy wątek z przymrużeniem oka, bowiem nikt z nas o śmierci nie mówi na poważnie. Co innego samotne przemyślenia, a co innego wśród ludzi, kiedy chcemy odgrywać rolę duszy towarzystwa, która w takich sytuacjach jest ważniejsza od duszy wewnątrz ciała. Jakkolwiek byśmy tego nie nazwali, każdy określi to swoim terminem zgodnie z własną osobowością. Istotne jest, że temat się pojawia i wówczas dusza towarzystwa twierdzi z ironicznym uśmiechem, że jeśli umrze, to da znać pozostałym. Scenariusz jest zmienny, ale na pewno każdy potwierdzi, że w takich rozmowach uczestniczył. Co, jednak jeśli są ludzie twierdzący, iż otrzymywali wiadomości od zmarłych?

Karl Uphoff miał 18 lat, kiedy umarła jego babka, z którą przez całe dzieciństwo łączyła go szczególna więź. Nic nadzwyczajnego, bowiem taka więź wnuka z babcią zdarza się bardzo często. Kiedy Karl był nastolatkiem, jego babka zaczęła miewać problemy ze słuchem, a wiek młodzieńczy rządzi się swoimi prawami. Toteż Karl coraz częściej spędzał wieczory poza domem, a troskliwa babka martwiła się o wnuka. Miała wówczas zwyczaj wydzwaniania do znajomych Karla, wybierając numery z notatnika przy aparacie telefonicznym. Zazwyczaj nie czekając na odpowiedź, mówiła do słuchawki: powiedzcie Karlowi, żeby wracał szybko do domu. Nie czekała na odpowiedź, bo zapewne i tak by jej nie usłyszano. Powtarzało się to tak często, że wśród przyjaciół Karla odbierane to było z przymrużeniem oka. Kilka dni po śmierci babki Karl odwiedził swojego przyjaciela w New Jersey, który mieszkał z rodzicami. Obaj siedzieli w pokoju Petera, przyjaciela Karla, kiedy na piętrze zadzwonił telefon. Chwilę później matka przyjaciela Karla zawołała:

- Karl! Dzwoni jakaś starsza kobieta. Mówi, że jest twoją babką i chce z tobą rozmawiać. Porozmawiaj z nią, bo ja nie mogę się z nią dogadać. W ogóle nie reaguje na to, co mówię, tylko kółko powtarza, że jest twoją babką i powinieneś już wracać. Wejdź na górę, jak możesz!

Karl pustym wzrokiem spojrzał na Petera. Obaj chwilę patrzyli na siebie w niepewności, kto ma przerwać tę emocjonującą chwilę.

- Mówiłeś, że...
- Tak, Peter. Dwa dni temu był jej pogrzeb.

Przepełniony mieszanymi emocjami Karl szybko wbiegł po schodach. Kiedy wziął do ręki słuchawkę, połączenie zostało przerwane. Dopiero wtedy wytłumaczył matce kolegi, dlaczego jest taki roztrzęsiony. Peter nic nie mówił w domu o śmierci babki przyjaciela. Kiedy Karl wrócił do domu, wieczorem powtórzył się głuchy telefon, a później cała ich seria. Rodzice tłumaczyli synowi, że głuche telefony zdarzają się często, aczkolwiek sami wiedzieli, iż w dziwny to czas na takie żarty kogoś z zewnątrz. Karl jednak wiedział, że to nie mistyfikacja. Czuł, że babka faktycznie chce się z nim skontaktować, ale czemu w takiej formie?

Znana jest sprawa młodej kobiety, która nie mogła pogodzić się ze śmiercią ojca i bardzo często wysłała mu wiadomości SMS. Kobieta po latach otrzymała odpowiedź, ale... okazało się, że jej wiadomości czytał człowiek, któremu przypadkowo przyznano wolny numer telefonu, którego wcześniej używał jej tata. Ze względu na to, iż sprawa ta była już nagłaśniana przez media, a SMS-y nie pochodziły z zaświatów nie będziemy jej tu bliżej omawiać, ale warto o incydencie wspomnieć z uwagi, iż trzeba szukać racjonalnych wyjaśnień do końca. A jeśli takie znajdziemy, bezwzględnie należy o tym informować.

Nie da się racjonalnie wyjaśnić incydentu z 1977 roku, kiedy to do Mary Meredith z Oklahomy zadzwoniła z Kentucky jej kuzynka Shirley. Niby nic nadzwyczajnego, gdyż kuzynki często rozmawiały przez telefon i niekiedy nawet dość długo. Mary jednak zastygła ze strachu, kiedy tuż po pożegnaniu się z kuzynką podczas luźnej rozmowy telefonicznej, otworzyła jeszcze nieczytaną korespondencję. List z Kentucky był wiadomością opisującą nagłą i niespodziewaną śmierć Shirley. Tej samej Shirley, z którą przed chwilą rozmawiała przez telefon.

Opisane historie nie są wyselekcjonowane pod względem podsycenia atmosfery z dreszczykiem. Takich relacji jest mnóstwo, a ludzie najczęściej przemilczają własne doświadczenia w obawie przed niepewną reakcją znajomych. Nie ma co się dziwić. Być może jeszcze nie dorośliśmy do wiedzy o tym, co się dzieje tuż za ścianą. Nie mam natomiast powodu, by nie wierzyć komuś, komu ufam, że odebrał wiadomość od kogoś bliskiego, który całkiem niedawno przekroczył tajemną granicę życia i śmierci. Sam dotknąłem niewyjaśnionego łącznie z wiadomościami ze świata tuż obok, a zarazem tak odległego, ale o szczegółach tego kiedy indziej. Mało tego, mam bowiem pewność, że wielu z Czytelników doświadczyło choć raz w życiu impulsu ze świata niezbadanego. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać, że istnieje świat, o którym nic nie wiemy, gdyż jest to tak samo bezsensowne, jak bezskuteczna próba udowodnienia, że coś nie istnieje. Nauka leniwie podchodzi do wyjaśnienia czegoś niewyjaśnionego, bojąc się tematu, jakby był trędowaty. Nie zmienia to jednak faktu, iż śmierć nie jest końcem życia.

3.03.2021

Trójkąt Bennington

Rejon Trójkąta Bermudzkiego jest najbardziej nagłośnionym miejscem, gdzie w tajemniczych okolicznościach znikają bez śladu statki, samoloty i ludzie. Nie jest jednak jedynym takim miejscem, bowiem Trójkąt Bennington, choć mniej nagłośniony przez media, w niczym nie ustępuje swą mroczną tajemnicą.

Wizja lasu Trójkąta Bennington
Trójkąt Bennington Fot. YouTube

Dokładny obszar tajemniczego trójkąta nie jest jednoznacznie określony. Do tajemniczych wydarzeń dochodzi w okolicach góry Glastenbury w Vermont, uwzględniając większość obszaru miast bezpośrednio ją otaczających, zwłaszcza Bennington, Woodford, Shaftsbury i Somerset. Do niewyjaśnionych zdarzeń dochodziło w tym rejonie już w wieku XIX, ale są to przypadki znane głównie z opowieści miejscowej ludności. Nie można ich odrzucić jako fikcyjne, ale skupmy się na wydarzeniach udokumentowanych.

Historia Middie Rivers jest pierwszym udokumentowanym zniknięciem w okolicy. Doświadczony przewodnik górski Middie Rivers 12 listopada 1945 roku, Rivers prowadził grupę czterech myśliwych w górę. W drodze powrotnej Rivers wyprzedził grupę i nigdy więcej go nie widziano. Przeprowadzono szeroko zakrojone poszukiwania, ale jedynym odkrytym dowodem był pojedynczy nabój karabinowy znaleziony w strumieniu. Spekulowano, że Rivers się pochylił i nabój wypadł z kieszeni do wody. Zaginięcie miało miejsce w rejonie Long Trail Road i Vermont Route 9. Rivers był doświadczonym myśliwym i rybakiem, a okolicę znał jak własną kieszeń. Do dziś nie odnaleziono zwłok Rivers'a, jak również żadnego świadka, który widział go żywego lub martwego po dniu zaginięcia.

Paula Jean Welden, studentka drugiego roku w Bennington College, pracowała w szkolnej jadalni. Po skończeniu podwójnej zmiany wróciła do swojego pokoju, gdzie przebrała się w czerwony płaszcz, tenisówki i dżinsy, po czym powiedziała swojej współlokatorce, Elizabeth Johnson, że wybiera się na dłuższy spacer. Welden wyszła około 14:45, a kiedy następnego ranka nadal nie wróciła, rektor college'u zadzwonił do jej rodziców, aby sprawdzić, czy wróciła do domu. Okazało się, że nie. Ojciec Pauli natychmiast wyjechał do Bennington, gdzie lokalna policja wraz z setkami studentów z Bennington, pracowników i okolicznych mieszkańców utworzyła grupy poszukiwawcze. Zawieszono nawet lekcje na czas poszukiwań, aby każdy mógł pomóc, ale poszukiwania, które później krytykowano za słabo zorganizowane, nie przyniosły rezultatów.

Odnalezienie studentki stało się priorytetem. Władze lokalne nie pozostawiły kamienia na kamieniu, wykopały nawet żwirownię w poszukiwaniu szczątków Welden. Korzystając z nowej wówczas technologii, policja poddawała podejrzane osoby testom na wariografie w nadziei na odkrycie prawdy. Kiedy ich wysiłki nie przyniosły żadnych śladów, wezwano policję z innych stanów. Gazety podchwyciły temat i nawet opłacały prywatnych detektywów do poszukiwania wskazówek. Ojciec zaginionej zaoferował nagrodę pieniężną każdemu, kto mógł znaleźć jego córkę żywą lub martwą, a w pewnym momencie nawet skonsultował się z medium co do jej miejsca pobytu. Mimo wszystko Paula Welden nigdy nie została odnaleziona. Z powodu miejsca, w którym zniknęła — w pobliżu Glastonbury Mountain, obszaru, o którym mówi się, że jest przeklętym miejscem — historia Welden stała się nawet folklorem.

James E. Tedford zaginął 1 grudnia 1949 roku, dokładnie trzy lata po zaginięciu Pauli Welden. Tedford był weteranem mieszkającym w Domu Żołnierzy w Bennington. Feralnego dnia był w St. Albans, odwiedzając krewnych, wracał do domu lokalnym autobusem. Według świadków Tedford wsiadł do autobusu i nadal był w nim widziany na ostatnim przystanku przed przybyciem do Bennington. Gdzieś między ostatnim przystankiem a Bennington Tedford zniknął. Jego rzeczy nadal znajdowały się w bagażniku, a otwarty rozkład jazdy autobusu znajdował się na wolnym miejscu obok, gdzie siedział. Nawet gdyby oddalił się niezauważony, co według świadków jest niemożliwe, gdyż nieplanowanych postojów nie było, to na zdrowy rozum zabrałby ze sobą swoje rzeczy. Wiemy tylko jedno – James E. Tedford ostatni raz widziany był w jadącym autobusie i nigdy po tym dniu nigdzie nie był widziany ani żywy, ani też martwy. Tajemnica pozostaje niewyjaśniona do dziś.

Ośmioletni Paul Jephson zaginął bez śladu 12 października 1950 roku. Matka Paula zostawiła syna bez opieki na godzinę, gdy musiała zająć się gospodarstwem. Kiedy wróciła, jej syna nigdzie nie było. Rano zawiadomiła policję o zaginięciu syna, która zorganizowała dość szybko liczną grupę, by szczegółowo przeczesać całą okolicę. Bez skutku. Nic nigdy nie znaleziono, chociaż Jephson miał na sobie jaskrawoczerwoną kurtkę, która powinna była uczynić go bardziej widocznym. Psy tropiące chłopca zgubiły trop na lokalnej autostradzie, gdzie według miejscowej legendy cztery lata wcześniej zaginęła Paula Welden. Jephsona nigdy nie odnaleziono. Pomimo że sprawa była nagłośniona przez prasę, nikt nigdy nie udzielił żadnych informacji o chłopcu.

Piąte i ostatnie zniknięcie miało miejsce szesnaście dni po zniknięciu Jephsona. 28 października 1950 r. 53-letnia Frieda Langer i jej kuzyn Herbert Elsner opuścili rodzinny kemping w pobliżu Somerset, aby wybrać się na wycieczkę. Podczas wędrówki Langer poślizgnęła się i wpadła do strumienia. Powiedziała Elsnerowi, by zaczekał, gdyż musi wrócić, zmienić przemoczone ubranie. Elsner wrócił do obozowiska i odkrył, że Langer nie wróciła i nikt jej nie widział. W ciągu następnych dwóch tygodni przeprowadzono pięć poszukiwań z udziałem samolotów, helikopterów i przeszło 300 ludzi. Przeszukano każdy zakątek – bez rezultatu. Nigdzie nie znaleziono śladu zaginionej. W dniu 12 maja 1951 r. jej ciało zostało znalezione w pobliżu zbiornika Somerset, na obszarze, który był intensywnie przeszukiwany siedem miesięcy wcześniej. Policjanci biorący udział w poszukiwaniach stanowczo twierdzili, że to miejsce było przeszukiwane. Ktoś musiał zatem zwłoki podrzucić w późniejszym czasie, ale sprawcy nigdy nie wykryto. Langer była ostatnią osobą, która zniknęła i jedyną, której ciało zostało znalezione. Nie zidentyfikowano żadnych bezpośrednich powiązań, które łączą te przypadki, poza ogólnym obszarem geograficznym i okresem.

Przez dziesięciolecia powstało wiele przerażających teorii na temat tego, co stało się z tymi wszystkimi zaginionymi ludźmi. O tajemniczych światłach na niebie nad okolicą donoszono już w połowie XIX wieku. Ostatnia obserwacja tych dziwnych świateł miała miejsce w 1984 r., kiedy wielu świadków twierdziło, że widzieli lśniące światła wyrzucane jakby z nieba podczas wędrówki przez górę Glastenbury. Czy nieszczęsne dusze, które na zawsze zaginęły w lasach Trójkąta Bennington, mogły zostać uprowadzone przez istoty pozaziemskie, czy też spotkały swój koniec w jakiś inny tajemniczy sposób? Tajemnica Trójkąta Bennington jest wciąż zagadką podobnie jak zaginięcia w rejonie Trójkąta Bermudzkiego.


Źródło: "Hangsaman" – Shirley Jackson, "Ghost Towns" – Sally Jacobs, morbidpodcast.com,  vitualvermonter.com

18.02.2021

Steven Kubacki – tajemnicze zniknięcie

Jednym z najdziwniejszych przypadków zaginięcia, jakie kiedykolwiek zarejestrowano, jest sprawa Stevena Kubackiego, który niemal dosłownie zniknął na zamarzniętym jeziorze Michigan, by po piętnastu miesiącach pojawić się równie nagle, jak zaginął w odległości 1000 km od miejsca, gdzie urywały się jego ślady na śniegu.


Urwane ślady na śniegu
Fot. YouTube


Historia z pozoru fantastyczna, z tą tylko różnicą, że prawdziwa. W lutym 1978 roku Steven Kubacki, 24-letni wówczas student historii, wyruszył na samotną pieszą wycieczkę przez skute lodem jezioro Michigan. Zbyt długa nieobecność Stevena wywołała niepokój wśród jego bliskich znajomych i przede wszystkim jego najbliższej rodziny, która zgłosiła zaginięcie Stevena. Rozpoczęła się akcja poszukiwawcza. 20 lutego na brzegu jeziora Michigan znaleziono narty zaginionego wraz z kijkami, a następnie plecak. Stevena jednak nie odnaleziono, a jedynie ślady na śniegu, który pokrywał zamarzniętą powierzchnię jeziora. Ze zdumieniem stwierdzono, że ślady nagle urywają się, jakby Kubacki rozpłynął się w powietrzu. Do ekipy ratunkowej dołączono śmigłowce, by zbadać cały rozległy teren. Bez skutku. Śladu zaginionego na przestrzeni setek kilometrów nie dostrzeżono. Uznano zatem najprostsze rozwiązanie, które nawet u niektórych członków ekipy ratunkowej budziły wątpliwości, iż Steven wpadł do jeziora w miejscu, gdzie kończyły się jego ślady. Tu trzeba wspomnieć, iż Steven Kubacki pomimo młodego wieku nie był amatorem podobnych wypraw. Miał za sobą kilka wypadów wspinaczkowych w Europie i potrafił ocenić stopień ryzyka. Poza tym zastanawiano się, dlaczego na brzegu porzucił plecak. Jedynym wytłumaczeniem było samobójstwo, w co rodzina Stevena absolutnie nie wierzyła. Jego bliscy znajomi również stanowczo odrzucali taki pomysł, twierdząc, iż Steven był pełen życia i miał bogate plany na przyszłość.
"Powiedzieli nam, że pod nogami Stevena załamał się lód i nasz syn utopił się w jeziorze. Absolutnie w to nie wierzyliśmy, a tym bardziej w samobójstwo" – mówił ojciec Stevena, John Kubacki
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Steven Kubacki nie dawał znaku życia. Nie było też odzewu po licznych ogłoszeniach w prasie. Nikt Stevena nie widział od czasu jego zaginięcia, co zmusiło do przyjęcia wersji, iż zaginiony nie żyje. Sprawę uznano za zamkniętą, pomimo że ciała nie odnaleziono.

Ale na tym nie koniec tajemnicy zniknięcia Stevena Kubackiego. Wręcz przeciwnie. Tajemnica dopiero zaczęła nabierać barw, kiedy w maju 1979 roku, 15 miesięcy po zaginięciu, Steven pojawia się równie nagle, jak zniknął, tyle tylko, że w Pittsfield w stanie Massachusetts oddalonym od miejsca zaginięcia o 1000 km. Przy sobie w plecaku miał pisma Konfucjusza, stare mapy, buty do biegania oraz koszulkę z maratonu w Wisconsin. Wiedział, że te rzeczy nie należą do niego, ale do kogo i skąd je miał – nie potrafił powiedzieć. Ubrania, które miał na sobie również nie były jego własnością. Nie potrafił odpowiedzieć na pytania, gdzie był i co robił przez 15 miesięcy. Nikt również nie potwierdził nigdzie jego obecności w okresie tychże miesięcy. Jedyne co Steven pamięta z dnia zaginięcia to przenikliwe zimno oraz coś, co sam nazwał „czarną dziurą”, cokolwiek miałoby to znaczyć.

To, gdzie Kubacki był, kiedy go szukano i co robił przez ponad rok swojej nieobecności, pozostanie tajemnicą na zawsze. Przyjmując nawet, że doznał nagłej utraty pamięci, to przecież musiałby trafić choćby do szpitala, gdzie rozpoznano by jego wizerunek. Jeśli żył nie znając własnej tożsamości, to skądś musiał brać pieniądze na życie. Gdzieś musiałby zostać odnotowany i rozpoznany. Ktoś musiał go w tym czasie widzieć. Nic... kompletna pustka tak w głowie Kubackiego, jak i otoczenia.

Dziś Steven Kubacki niechętnie wraca do tamtych wydarzeń. Nie ma co się dziwić, ale w całej tej tajemniczej sprawie jest jeszcze jeden, równie tajemniczy wątek. Zaginięcie Kubackiego na jeziorze Michigan nie jest odosobnionym przypadkiem. Jezioro Michigan bowiem samo w sobie jest jedną tajemnicą, a pewien obszar jeziora nazywany jest drugim Trójkątem Bermudzkim lub Trójkątem Michigan. Tajemnicze zaginięcia statków i ludzi notowano tam od lat, o czym więcej w notce Trójkąt Jeziora Michigan.

14.02.2021

Rower z Château Gaillard z XII wieku

W maju 2008 roku archeolodzy z Uniwersytetu w Bristolu prowadzący wykopaliska na terenie Château Gaillard (Francja) dokonali sensacyjnego znaleziska. Nikt się bowiem nie spodziewał, że wraz z innymi artefaktami archeolodzy odnajdą... rower z XII w.

Wykopaliska w Château Gaillard


Podczas wykopalisk w Château Gaillard we Francji, na głębokości dwóch i pół metra odkryto kompleks żelaznych przedmiotów, które stanowiły zbroję ochronną wojownika. W pobliżu archeolodzy odkryli drugi pochówek, dobrze zachowany szkielet konia. Prace archeologiczne wydobyły na światło dzienne również monety denier tournois (francuski denier tournois), francuski typ denara wybity przez Filipa II Augusta (1180-1223), a także monety Księstwa Akwitanii z imieniem Richard, co sugeruje, że znaleziona zbroja pochodzi z czasów panowania Ryszarda Lwie Serce (1189-1199).

Nie wszystkie jednak żelazne znaleziska były elementami uzbrojenia. Znaleziono bowiem metalowe części, które ciężko było jednoznacznie sklasyfikować. Jakież było zdumienie archeologów, gdy starannie wydobyte fragmenty zostały oczyszczone z wielowiekowych warstw gleby i zbadane bardziej szczegółowo. Bez wątpienia były to części roweru rycerskiego, który leżał w ziemi przez prawie dziewięć wieków!
To rzeczywiście bardzo niezwykłe znalezisko. Rower z XII wieku, trudno w to uwierzyć, ale podczas wykopalisk nie mieliśmy wątpliwości w jego autentyczność”. – Stwierdził profesor z Uniwersytetu w Bristolu John Williams
Zachodzono w głowę dlaczego metalowe części nie uległy korozji. Otóż analiza spektralna próbek wykazała obecność pozostałości wosku świecowego. Najwyraźniej powierzchnię starożytnego roweru potraktowano stopionym woskiem, który nie pozwolił procesowi korozji zniszczyć metalu. Już w okresie halsztackim w Europie pojawiły się podstawowe umiejętności obróbki plastycznej żelaza, rzadkie próby wykonania stalowych ostrzy poprzez nawęglanie żelaza i jego hartowanie. W kolejnej epoce w pełni opanowano technologię produkcji stali, w tym dość skomplikowane metody uzyskiwania elementów spawanych o wysokiej jakości powierzchni, odpornych na tarcie. Badania metalograficzne części żelaznych oraz metoda badania mikroskopowego cienkich odcinków pozwalają z całą pewnością stwierdzić, że główne elementy konstrukcyjne tego niezwykłego średniowiecznego roweru są wykonane ze stali. Jak widać, przepisy na wytwarzanie wyrobów stalowych z niewielkimi zmianami przeszły przez wszystkie czasy rzymskie i miały pewien wpływ na poziom rzemiosła kowalskiego we wczesnej średniowiecznej Europie.

Stopniowo naukowcom udało się odtworzyć wygląd pojazdu, który musiał być czymś niezwykły w epoce rycerstwa, z pomocą projektantów Steve Berkeley i Andrew Hopkins, którzy przybyli na wykopaliska z Centrum Nauki i Technologii Uniwersytetu Cambridge.
Kiedy zadzwonili do mnie i powiedzieli, że w wykopaliskach, prawdopodobnie z XII wieku, znaleziono konstrukcję podobną do roweru, wykrzyknąłem - niewiarygodne! Gdyby nie lider wyprawy, John Williams, którego bardzo dobrze znam, uznałbym to za primaaprilisowy żart. Jednak faktem jest, że najrzadszy przodek współczesnego roweru rzeczywiście został znaleziony w Château Gaillard. Pomagając archeologom wyodrębniać fragment po fragmencie, Andrew i ja próbowaliśmy na miejscu na rysunkach i diagramach wyobrazić sobie wygląd i ogólny projekt zespołów rowerowych, jak to wszystko mogłoby się obracać i działać. Szczerze mówiąc, stopniowo nasycaliśmy się podziwem i szacunkiem dla średniowiecznego wynalazcy, który wymyślił i zrealizował wówczas tak złożony projekt techniczny". - mówił Steve Berkeley
Interesujące było również zrozumienie technologii produkcji każdego każdego elementu znaleziska.

Rama jest maksymalnie lekka i ma strukturę cloisonné, jak skrzydło samolotu: stalowe pręty biegnące wzdłuż ramy są przymocowane do poprzecznych płyt w kształcie podkowy. Na zewnątrz rama obszywana jest elementami zbroi rycerskiej, w szczególności używa się naramienników (Karwasz) i naramienników (Naramiennik) spiętych za pomocą okrągłych nitów. Przedni widelec i tył ramy są jednoczęściowe kute i wyłożone na zewnątrz nagolennikami. Trzon i sama kierownica są wykonane z rękojeści miecza. Części ostrzy mieczy (najwyraźniej zużytych na polu bitwy) zostały użyte jako sztywne profile, aby zwiększyć wytrzymałość konstrukcji. Siodło zostało zabezpieczone ośmioma kutymi metalowymi łukami, które podczas jazdy służyły jako rodzaj amortyzatorów. Do dekoracji siodła użyto skóry i tkaniny, której pozostałości odnaleziono podczas wykopalisk. Róg z metalową pokrywą został przymocowany do ramy jako pojemnik na wodę.

Na szczególną uwagę zasługują koła tego wspaniałego roweru. Aby zmniejszyć drgania podczas ruchu, włosie końskie nawijano na metalowe felgi, następnie owijano w kółko wstążkami z szorstkiej skóry, a dopiero potem w koło zamontowano masywne żelazne szprychy z wygrawerowanym wzorem, a na zewnątrz felgę osłonięto metalowymi płytkami, które mogą poruszać się względem siebie podczas toczenia. Koła były niezawodnie chronione przez „osłony skrzydeł” wykonane z części pancerzy i rękawic płytowych.

W jaki sposób wprawiano rower w ruch?
"W miejscu wykopalisk znaleziono dwa metalowe dyski ze spiczastymi zębami wzdłuż krawędzi. Jeden dysk wykopano w obszarze tylnego koła. Drugi dysk został znaleziony w okolicy dolnej części ramy, z przymocowaną do niego rękojeścią miecza (najwyraźniej starożytnym prototypem korbowodu) wraz z metalowymi częściami przypominającymi pedał. Pomiędzy dyskami znaleziono resztki łańcuszka z ozdobnymi nakładkami. Można przypuszczać, że mamy do czynienia z pierwszym przykładem przekładni, mechanizmu napędu łańcuchowego, stosowanego w średniowiecznej Europie. Chociaż transmisja łańcuchowa znana jest ludziom od dawna, nawet Heron wykorzystał pierwsze takie mechanizmy do poruszania scenerii w ateńskim teatrze. To wciąż niesamowite, jak średniowieczni rzemieślnicy mogli w XII wieku uosabiać taki mechanizm w metalu". – Stwierdził Andrew Hopkins
Wydaje nam się, że historia jest dokładnie zbadana i spisana, ale niestety tylko się nam tak wydaje. Wiele artefaktów, które ujrzały światło dzienne po tysiącach lat, wskazują na to, jak niewiele wiemy o przeszłości. Wystarczy, chociażby podać za przykład tajemniczy mechanizm z  Antykithiry, datowany na lata 150–100 p.n.e. Może wreszcie nadszedł czas, by zacząć pisać historię od nowa?!


27.11.2020

Era Wodnika Trzy Dni Ciemności i Przebiegunowanie Ziemi

Coraz częściej pojawiają się złowróżbne doniesienia o tajemniczo brzmiących trzech dniach ciemności, które mają poprzedzić dramatyczne wydarzenie na skalę globalną. Światowe zmiany dostrzegamy wszyscy, ale czy tajemnicze trzy dni ciemności mają związek z czymś paranormalnym, czy raczej czymś naturalnym, ale niewyjaśnionym, co już kiedyś się wydarzyło?

Jozue wstrzymuje słońce. Grafika Gustave Dorégo
Jozue wstrzymuje słońce, grafika Gustave Dorégo Fot. commons.wikimedia

Świadectwa wskazują na to, że dzieje mają charakter cykliczny. To, co jest dzisiaj, było już wcześniej. To, co było wczoraj będzie też jutro. Musimy uczyć się na błędach, byśmy nie podróżowali bez końca w powtarzającym się cyklu, lecz mogli wspinać się po spirali prowadzącej do doskonałości. W pewnym punkcie jednak coś sprawia, że nie możemy przebić ściśle nieokreślonej granicy, skoro cykl powtarzamy od początku. Skąd w wyjątkowych umysłach rodzą się prorocze wizje? Może wcale nie są one wizjami proroczymi, ale wizjami przeszłości manifestującej się w przyszłości? Jak pisał kaznodzieja Salomona Eklezjastes: „To, co było, teraz jest, a co będzie już było, albowiem Bóg odnawia to, co przeminęło”. Z perspektywy powtarzających się wydarzeń taki scenariusz wcale nie jest niemożliwy. W przeciwnym razie musimy uznać za fakt, że wydarzeniami rządzi przeznaczenie. A taka wizja odmawia nam prawa wolnej woli. Być może istnieje nieskończenie wiele innych wymiarów, ale jesteśmy ograniczeni do postrzegania tylko tu i teraz, z tym tylko, że w każdym z nich bierzemy udział, ale i tak nie zmienia to faktu, że w każdym z tych wymiarów mamy świadomość tylko i wyłącznie tu i teraz. Z pozoru brzmi to, jak paradoks, ale nie zmienia to faktu, że dzieje mają charakter cykliczny, a przeznaczeń może być nieskończenie wiele równie, jak nieskończenie wiele może być wymiarów równoległych. Z pozoru nonsens, ale z punktu widzenia mechaniki kwantowej wiele nonsensów nabiera sensu.

Cywilizacja niezwykle szybko zbliża się do punktu krytycznego, początku kolejnego rozdziału historii. Wiele znaków zapowiada koniec jednego cyklu i początek następnego. Wielu astrologów wskazuje rok 2020 jako punkt szczytowy Ziemi, rozdzielający dwie astrologiczne epoki. Wielu metafizyków i fizyków wskazują, że coś ulega globalnej zmianie. Ale czy potrzebujemy potwierdzenia tego, co obserwujemy jako naoczni świadkowie? Coraz bardziej drastyczne zmiany klimatyczne z anomaliami łącznie czy choćby globalna pandemia... A tu należy zaznaczyć, że przeludnienie na Ziemi osiąga punkt krytyczny, który dla niektórych jednostek jest wielkim problemem. Samo w sobie przeludnienie nie jest dramatem, o ile potrafimy żyć w harmonii. Niestety dla pewnych jednostek życie w harmonii zdaje się być chaosem. Z pozoru w pewnych rejonach świata wojny były zawsze, ale obecnie istnieje groźba militarnej apokalipsy. Jeśli pilnie się rozejrzeć to i takie znaki dostrzeżemy.

Czy zdołamy przetrwać kolejny punkt zwrotny? Jeane L. Dixon – amerykańska astrolog i parapsycholog, stała się znana dzięki kilku udokumentowanym przepowiedniom. Między innymi przepowiedziała zabójstwo prezydenta Johna F. Kennedy'ego. Jej wizje brano na tyle poważnie, że prezydent Richard Nixon w wielu ważnych kwestiach postępował zgodnie z jej obrazami wydarzeń oraz była jedną z kilku astrologów, którzy udzielali rad Nancy Reagan. W swojej książce The Call to Glory z 1971 r. Dixon przewidziała, że apokaliptyczna „wojna armagedonu” nastąpi w 2020 r. Nie musi oznaczać to kolejnego końca świata, ale globalnej zmiany. Dixon bowiem miała również przepowiedzieć, że między Chinami a Rosją wybuchnie wojna, która będzie trwać od 2025 do 2037 r., zainicjowana i wygrana przez Chiny. Brzmi to dość znajomo z treści III Tajemnicy Fatimskiej. Z przepowiedniami ostrożnie, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że pewni ludzie mają zdolność nie tyle przepowiadania przyszłości, ile doświadczając wizji powtarzającej się przeszłości w przyszłości, to już brzmi zatrważająco. Początki przemiany widać gołym okiem. Budzi się jakby wyższa świadomość, która dla pewnych struktur jawi się być groźna. Astrolodzy o tym nowym świecie świadomości widzą globalne zmiany na wielu płaszczyznach. Według nich budzi się Nowa Era, New Age, Era Wodnika. Upatrują się czegoś tragicznego w układzie planet, który ma nadejść. Najbliższe astronomiczne wydarzenie ma nastąpić 21 grudnia, kiedy to dojdzie do koniunkcji Jowisza i Saturna. Cykliczne wydarzenie, które nie powinno mieć nic wspólnego ze zmianami. Ortodoksyjni astrologowie dopatrują się jednak kolejnych znaków. Jednym z nich ma być trzydniowa ciemność, poprzedzająca nadejście Ery Wodnika. Czy coś takiego ma prawo zaistnieć bez przyczyny? Sprawdźmy, czy coś podobnego już wydarzyło się w historii.

Na tapetę szczególnie brana jest data 21 grudnia 2020 r., kiedy to nastąpić ma koniunkcja Jowisza i Saturna. Koniunkcja, jak wiemy to ustawienie ciał niebieskich i obserwatora w jednej linii. Jowisz i Saturn są planetami zewnętrznymi i na tyle wielkimi, że koniunkcję będziemy mogli obserwować gołym okiem. Fakt, że będzie to najbliższe zbliżenie olbrzymów od 1623 r., to jednak trzeba zaznaczyć, iż koniunkcja Jowisza i Saturna następuje cyklicznie co 20 lat. Saturn potrzebuje prawie 30 lat, aby okrążyć Słońce do pełnego koła, podczas gdy Jowiszowi zajmuje to niecałe 12 lat. W ten sposób co 20 lat Jowisz dogania Saturna widzianego z Ziemi. Koniunkcja planet zewnętrznych absolutnie nie ma prawa mieć wpływu nawet na 3 minuty ciemności na Ziemi, a co mówić o trzech dniach.  Według astrologii jednak dzień 21 grudnia 2020 r. ma być przejściem z Ery Ryb, gdzie dominowała wiara i religia, w Erę Wodnika, króla wiedzy i nauki. Zmiany owszem, ale te już obserwujemy każdego dnia. Sama jednak koniunkcja olbrzymich planet nie oznacza zmian.

Historia wskazuje na inne niekonwencjonalne zjawiska astronomiczne, które zostały zapisane w pismach. Czy faktycznie do nich doszło? Dysponujemy jedynie relacjami, które nie zostały potwierdzone naukowo. Dziwne zjawisko trzech dni ciemności miało nastąpić lokalnie w małej miejscowości w Wielkiej Brytanii w XVII w. Przyczyna zjawiska nie została wyjaśniona, a nauka nie lubi niewyjaśnionych spraw. Zaćmienie Słońca jest chwilowe i znane od wieków, tego dnia jednak mieszkańcy owej miejscowości byli pewni końca świata. 2 grudnia 1904 r. mieszkańców Memphis w stanie Tennessee nagle w środku dnia ogarnęły diabelskie, jak to przerażeni świadkowie określali, ciemności. Przyczyny zjawiska nie znaleziono. 7 marca 1911 r. w Louisville w stanie Kentucky miało miejsce podobne zjawisko. Pogodny dzień nagle spowiły niewyjaśnione ciemności.

Jednym z wielu wydarzeń oznajmiających początek Ery Wodnika ma być przebiegunowanie. Posłuchajmy relacji z dalekiej przeszłości.

"Otóż, jak opowiadali, podczas tych jedenastu tysięcy trzystu czterdziestu lat (...) Słońce cztery razy wzeszło nie od zwyczajnej swojej strony; gdzie ono teraz zachodzi, stąd dwa razy wzeszło, a skąd teraz wschodzi, tam dwa razy zaszło. A jednak nic ze stosunków w Egipcie przez ten czas nie zmieniło się – ani płody ziemi, ani wylewy rzeki, ani choroby, ani wypadki śmierci". – Herodot księga druga Dziejów.

Przyjmując, że Herodot w Dziejach opisuje fakty historyczne, to mamy relację o tym, jak Ziemia zmieniała pochylenie osi na skutek tak zwanego przesunięcia biegunów. Słońce zaczęło wówczas wschodzić w innym miejscu niż zazwyczaj. Herodot uspokaja, iż niby w Egipcie nie zaszły żadne zmiany po tych zdarzeniach. Ale trzeba mieć na uwadze, że Herodot opisuje bardzo dawne zajścia, a skutki szacował na okres, kiedy spisywał relacje. Nie łudźmy się! Przesunięciu biegunów towarzyszyło mnóstwo kataklizmów, niszczących zmian i nowe zjawiska atmosferyczne. Herodot uspokaja mądrość Egipcjan, którzy potrafili przewidzieć to zjawisko i się do niego przygotować.

Dość tajemnicze zjawisko znajdujemy także w Biblii.

W dniu, w którym Pan podał Amorytów w moc Izraelitów, rzekł Jozue w obecności Izraelitów: Stań słońce, nad Gibeonem! I ty, księżycu, nad doliną Ajjalonu! I zatrzymało się słońce, i stanął księżyc, aż pomścił się lud nad wrogami swymi. Czyż nie jest to napisane w Księdze Sprawiedliwego: Zatrzymało się słońce na środku nieba i prawie cały dzień nie spieszyło do zachodu?” – Księga Jozuego 10,12-13, Biblia Tysiąclecia

Eurypides w V w. p.n.e. pisał w swej Elektrze i Orestesie, że zarówno gwiazdy, jak i Słońce poruszają się czasem w przeciwnym kierunku. Platon natomiast pisał w swym dziele Polityk (gr. Πολιτικὸς ἢ περὶ βασιλείας), że pewnego razu kosmos poruszał się w przeciwną stronę. Oczywiście to nie kosmos poruszał się w przeciwną stronę, lecz takie wrażenie odnosiłby obserwator na skutek opisanej wyżej zmiany nachylenia osi ziemskiej względem Słońca.

Nikt jednak nie bierze pod uwagę, że istnieje zjawisko nieprzewidywalne w zasadzie, przez które jak najbardziej ma prawo zaistnieć całkowita ciemność na wiele godzin, a nawet grubo ponad trzy dni. Dzisiejsza cywilizacja jest w takim punkcie, że bez elektroniki, elektryczności, a nawet samych smartfonów nie wyobrażamy sobie życia. I słusznie. Burza magnetyczna w jednej chwili potrafi unicestwić całą naszą elektroniczną cywilizację do tego stopnia, że nastąpić może nie tylko reset gospodarek świata, ale całej naszej cywilizacji. Ostatnia taka burza miała miejsce w 1859 r. Efekt Carringtona, który wielkich szkód nie wyrządził, bo nie było czego niszczyć. Wówczas elektronika nie była tak rozwinięta jak dziś. Burza o takim natężeniu jednak jak ta z 1859 r. występuje co około 150 lat i ogólnie nie da się jej przewidzieć. Jesteśmy w punkcie ogromnego zagrożenia, którego nikt nie bierze pod uwagę, co szerzej opisałem w notce Burza magnetyczna a upadek cywilizacji.