12.12.2017

Boska nauka czy naukowa magia



„Troska o ludzi i ich los powinna być głównym motorem
wszystkich naukowych projektów. Nie zagub tej prawdy
w gmatwaninie równań i wykresów”.

Albert Einstein


To, co dawniej było niemożliwe i nazywane magią, dziś dzięki rozwojowi nauki staje się faktem. Każdego dnia nauka udowadnia, że dawni bogowie nie mieli magicznych właściwości, ale byli bardziej rozwinięci technologicznie.


Portret Alberta Einsteina
A. Einstein Fot/Orren Jack Turner
Przyszłość ma tę charakterystyczną cechę, iż zawsze zapowiada swoje przyjście.

Postęp naukowy jest ogromny, a niemożliwe coraz częściej staje się realne. W 1903 roku laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, Albert Michelson oświadczył, iż wszystkie podstawowe prawa fizyki zostały już odkryte i nie zdarzy się już nic, co mogłoby zrewolucjonizować nauki ścisłe. Jakby na przekór temu, kilka lat później Albert Einstein ogłosił oficjalnie swoją teorię względności. Czarna lista takich naukowych pomyłek jest dużo większa, ale pomińmy ją, gdyż dla nas najważniejsze są tu projekty, które zrealizowano lub nad którymi pracowano dla naszego szeroko pojętego „dobra”. Oceniając naukę XX wieku, możemy jedynie domyślać się, nad czym pracują obecni naukowcy w najbardziej tajnych laboratoriach na świecie oraz jak mało brakuje nam do technologii bogów zaginionych cywilizacji.

Dawna magia to współczesna nauka


Thomas Townsend Brown
Thomas T. Brown
W 1905 roku, w stanie Ohio urodził się Thomas Townsend Brown, którego od najmłodszych lat fascynowała elektryczność, elektronika i magnetyzm. Każdą wolną chwilę poświęcał, aby te trzy rzeczy połączyć w jedno, wiedząc, iż mają one wspólny mianownik. Jego badania bardzo szybko przynosiły mu sukcesy. W wieku szesnastu lat skonstruował pierwsze urządzenie anty-grawitacyjne w czasach nowożytnych. Wynalazek ten miał wielką wagę dla nauki, albowiem był żywym dowodem odkrycia nowego prawa fizyki, o którym do tej pory nikomu nawet się nie śniło. Brown jednak miał sporo problemów z przedstawieniem światu swego odkrycia, gdyż dla naukowców było to zbyt nieprawdopodobne. Dopiero profesor astronomii i fizyki dr Paul Biefeld, zainteresował się pracami Browna, by po wspólnych udoskonaleniach ogłosić światu odkrycie nowego prawa fizyki znanego dziś jako zjawiska, czy efektem Biefelda-Browna. Gdy wybuchła II wojna światowa, Brown będąc porucznikiem rezerwy marynarki, został zmobilizowany i powierzono mu funkcję oficera odpowiedzialnego za badania w dziedzinie wybuchów min akustycznych i magnetycznych, jako że wcześniej pracował w Waszyngtonie jako specjalista spektroskopii, promieniowania i fizyki eksperymentalnej. Jak się później okaże, będzie to miało ogromne znaczenie dla niego, dla nas oraz dla całego świata nauki.

Albert Einstein w 1925 roku odkrył nowe prawo nazwane jednolitą teorią pola, które mówi, że trzy pola; elektryczne, magnetyczne i grawitacyjne można połączyć razem, tworząc jedno pole, a raczej jedną potężną siłę. Einstein odkrycia tego dokonał na podstawie wcześniejszych prac Thomasa Browna, który również tym się zajmował. Obaj naukowcy doskonale sobie zdawali sprawę z tego, jak potężną broń można stworzyć na podstawie ich odkryć. Einstein, rzekomo z przekonania pacyfista, postanowił potajemnie pracować dla marynarki wojennej, gdy w 1940 roku wojna toczyła się na ostro. Gdy dwaj geniusze nauki z takimi odkryciami pracują dla wojska, wyniki muszą być arcyciekawe i tragiczne. Rozpoczęto zatem doświadczenia mające na celu, oficjalnie oczywiście, uczynić okręty niewidoczne dla radarów wroga, ale... i nie tylko.


Amerykański niszczyciel „USS Eldridge”
USS Eldridge
W połowie października 1943 roku w Filadelfii marynarka wojenna USA przeprowadziła pierwszy eksperyment z użyciem pola Einsteina i Browna. Czy owi naukowcy byli bezpośrednio obecni podczas eksperymentu, jest do dziś tajemnicą. Faktem natomiast jest, że w porcie w Filadelfii przygotowano specjalne agregatory wytwarzające potężne pole elektromagnetyczne, by je skierować bezpośrednio na niszczyciel „USS Eldridge”. Załoga tego okrętu przed przystąpieniem do eksperymentu musiała podpisać specjalne oświadczenia, iż wszystko, czego doświadczą, objęte jest ścisłą tajemnicą.

Eksperyment rozpoczęto. Generatory włączono, a same rezultaty były zdumiewające. Najpierw wokół okrętu pojawiło się przymglone zielonkawe światło, które z czasem wypełniło cały okręt, a jednostka wraz z załogą zaczęła rozpływać się w powietrzu na oczach świadków. Jedyne co było widoczne to linia zanurzenia. Jak donoszą inni świadkowie, w tym samym czasie okręt był widoczny na chwilę w stanie Wirginia, by za moment znów zniknąć, jakby został chwilowo teleportowany. Po pewnym czasie znowu pojawił się w macierzystym porcie w Filadelfii. Eksperyment zupełnie zaskoczył samych naukowców i całkowicie wymknął się spod kontroli. Nikt nie przewidział skutków, nikt nie był w stanie obliczyć wyników i nikt nie był pewny niczego. Dla naukowców eksperyment ten w jakimś sensie, choć nieprzewidywalny, był sukcesem, ale co z załogą? Dla załogi okazał się tragedią być może nawet gorszą niż śmierć. Marynarze, którzy nielicznie jakimś cudem przeżyli popadli, oficjalnie powiedzmy, w obłęd. Niektórzy dosłownie znikali na oczach świadków, pojawiali się w różnych miejscach znikąd i zaraz znikali wbrew prawom fizyki.

Człowiek, który badał kulisy „Eksperymentu Filadelfijskiego”, dotarł do wielu świadków tamtych wydarzeń, którzy twierdzili, że siedząc spokojnie w barze, nagle pojawiło się dwóch zszokowanych marynarzy, jakby zmaterializowanych wprost z powietrza, po czym znów nagle zniknęli. Badacz ten, Charles Berlitz, dotarł nawet do człowieka, który twierdził, iż brał bezpośredni udział w eksperymencie i drogą korespondencji poinformował badacza o tym, co działo się z załogą. Berlitz opublikował fragmenty owych listów w swoich książkach poświęconych temu tematowi:
 „Połowa oficerów i załogi tamtego okrętu momentalne kompletnie zwariowała. Niektórzy trzymani są do dzisiaj w specjalnych ośrodkach, gdzie otrzymują specjalną pomoc naukową, jeśli czują, że „unoszą się w powietrzu”, jak to nazywają lub „wiszą w powietrzu i tkwią w nim” (…). „Tkwieniem w bezruchu” jednak nazywają piekłem. Człowiek, który znalazł się w tym stanie nie może poruszać się z własnej woli. Jeśli w takiej chwili nie podbiegnie do niego jeden lub dwóch kolegów znajdujących się z nim w polu i nie dotknie go, to wtedy „zamarza” (…). „Zamrożeni” nie mają takiego poczucia czasu jak my. Przypominają ludzi w stanie zamroczenia umysłu, którzy w prawdzie żyją, oddychają, słyszą, widzą i czują, ale mimo to nie spostrzegają wielu innych rzeczy! To tak jakby wegetowali w czymś w rodzaju podziemnego świata (…). Jeśli byłby Pan w pobliżu lub w porcie marynarki wojennej w Filadelfii i ujrzał grupę marynarzy, którzy trzymaliby ręce na ciele swego kolegi lub wprost w powietrzu, to niech Pan spojrzy na palce tego biednego człowieka. Jeśli będą drżały jakby w gorącym, rozrzedzonym powietrzu, niech Pan do niego podejdzie i położy na nim swoje dłonie, bo jest on pogrążony w głębokiej rozpaczy. Żaden z tych ludzi nie chciałby znów być niewidzialny. Myślę, że nie muszę rozwodzić się dłużej nad tym, dlaczego ludzie nie dojrzeli jeszcze do pracy z polami siłowymi”. 
Autor tych listów opisując skutki działania pola na człowieka, używa takich określeń jak „Zamarznąć”, „zawisnąć w skoku” lub „krążyć” tylko dlatego, gdyż nie potrafi lepiej wyrazić słowami stanu, jak człowiek czuje się, gdy znika, zastyga lub nawet nieświadomie przechodzi w inny wymiar. Wielu marynarzy, którzy zniknęli na oczach świadków, nie odnaleziono do dnia dzisiejszego. Niewykluczone nawet, że gdzieś lub w czymś nadal żyją. Jeden z nich nawet, przeszedł czy raczej przepłynął nieświadomie przez ścianę swojej kwatery na oczach żony i dziecka, by nigdy więcej nie powrócić. Istnieją także relacje mówiące o tym, że ciała niektórych marynarzy znaleziono wtopione w części okrętu, jakby tworzyły jedną całość. Tak jak gdyby potężna siła pola elektromagnetycznego, zmieszała strukturę molekularną ludzi i przedmiotów w jedną całość.

Oficjalnie nic nie wiadomo o powtórzeniu eksperymentu z użyciem pola. Albert Einstein, przynajmniej tak twierdził, do końca życia żałował współpracy z marynarką wojenną, ale Brown kontynuował swoje badania, brnąc dalej w swój własny świat ciemnej strony genialnego umysłu. Pamiętajmy, iż to był rok 1943, a technologia nie lubi stać w miejscu. I jakoś nic nie jest w stanie przekonać mnie, że poziom moralny naukowców idzie w parze z rozwojem technologii na świecie. Mowa oczywiście o tej ciemnej stronie nauki. Jeśli zatem ktoś nagle zobaczy postać pojawiającą się i znikającą jakby z mgły, niech nie weźmie go od razu za ducha, gdyż rzeczywistość może okazać się bardziej fantastyczna niż fikcja.

John Titor, podający się w portalach społecznościowych jako „TimeTravel_0”.
Tak ma wyglądać Titor
Być może John Titor, rzekomy podróżnik w czasie, który miał przybyć do nas z 2036 roku, oszukał miliony internautów przedstawiając swój świat z 2036 roku, nasz teraźniejszy i wydarzenia do jego współczesności opisując wszystko w sieci pod nickiem TimeTravel_0. Być może ktoś miał i ma nadal niezłą zabawę, widząc tak wielu naiwnie oszukanych, i być może trafnie określił świat przyszłości na podstawie cieni nowości naukowych będących jeszcze w powijakach. Być może, ale... do tej pory nikomu nie udało się zidentyfikować, kim jest faktycznie osoba podająca się za Johna Titora.


Z mocą działania fal elektromagnetycznych ma do czynienia każdy w życiu codziennym. Wystarczy podać za przykład kuchenkę mikrofalową, a trzeba wiedzieć, że technologia ta nie tylko służy do szybkiego podgrzewania żywności. Mikrofalami od dawna zajmowali się naukowcy wojenni, a przemysł wojskowy rzadko pozwoli sobie na wypuszczenie informacji innowacyjnych. Zawsze musi być coś ukrytego, co pozwoli na wyciek danych rzekomo jedynie nowych. Na podstawie amerykańskiej ustawy o swobodnym dostępie do informacji, odtajnionych zostało wiele dokumentów, które już są przestarzałe. Jeden z nich „Analiza działania fal mikrofalowych w broni zaporowej” z roku 1972, wyjaśnia:
 „Jednym z ważniejszych zadań jest odpowiednio długie utrzymanie celu w strefie promieniowania (mikrofalowego), co w efekcie prowadzi do śmierci (…). W wyniku działania promieniowania wróg umrze w cierpieniach w ciągu 35 sekund”.
Z dalszych części dokumentu dowiadujemy się, że już w tamtym okresie możliwe było, a nawet stosowano broń mikrofalową, umieszczając odpowiednie nadajniki, aby niszczyć życie na odległość około 300 metrów od nadajnika. Taka broń przynosi wielkie korzyści wojsku, albowiem jest niewidzialna i niemal niemożliwa do wykrycia oraz udowodnienia jej stosowania. Niestety, jest już przestarzała! Jak więc wygląda nowoczesna broń elektromagnetyczna, która jest z pewnością częścią przerażającego, wysoce rozwiniętego i bardzo drogiego arsenału wojennego? Być może spontaniczne pożary i niewyjaśnione samozapłony, które miały miejsce na Sycylii w 2004 i 2014 roku, to jednak eksperymenty wojskowe?


Wizja projektu niemieckiego myśliwca.
Artystyczna wizja V-7
Nie jest moim celem omawianie tajnych operacji wojskowych, ale warto poświęcić tu trochę miejsca technologii, nad którą pracowali naukowcy Hitlera podczas II Wojny Światowej, a nawet i wcześniej. Hitler, mianowicie, jakoś dziwnie przekonany był o zwycięstwie aż do samego końca wojny i kapitulacji Niemiec. To tak, jakby czekał na wyciągnięcie decydującego asa z rękawa. Analitycy zachowania Hitlera myśleli, że ten blefuje lub popadł w jakąś chorobę psychiczną, fanatycznie będąc pewnym potęgi faszystów nawet pod koniec wojny. Jednak... gdy już po wojnie zaczęto stopniowo odkrywać tajne projekty broni Hitlera, które były już niemal ukończone, zdano sobie sprawę, że Niemcy były faktycznie o krok od wygranej. Zdaniem fachowców w tej dziedzinie, gdyby Hitler wstrzymał się z rozpoczęciem wojny, dając czas swoim naukowcom, świat należałby dziś do nazistów. Wiele niemieckich wynalazków tamtych lat daleko wyprzedzały Zachód. Na początek wystarczy wymienić inteligentną rakietę V-2, która miała na swym pokładzie pierwszy na świecie cyfrowy przelicznik balistyczny. Mówiąc wprost, V-2 była skomputeryzowana, zanim większość świata wiedziała coś o cyfrowych przelicznikach.


Projekt niemieckiego myśliwca z okresu drugiej wojny światowej Haunebu 2
Projekt Haunebu
Jeszcze bardziej tajemniczo przedstawia się sprawa z projektami latającego dysku o nazwie V-7, który rzekomo miał działać na zasadzie napędu anty-grawitacyjnego. Dość ciekawe miały być jego zdolności techniczne jak na owe czasy. Prędkość lotu przekraczać miała 2500 km/h, prędkość podczas startu około 60 km/h, udźwig do kilku ton oraz w pełni miał być przystosowany do przenoszenia głowic nuklearnych, których to Niemcy na szczęście jeszcze nie posiadali, ale teoretycznie zasady ich konstrukcji były dobrze im znane. Jako ciekawostkę warto tu zaznaczyć, iż niemiecki super myśliwiec V-7, do złudzenia miał przypominać pojazdy staroindyjskich bogów „Vimany”, które opisują Wedy. Ponadto, Hitler powołał do życia specjalną organizację z grupy SS o nazwie „Vril”, której głównym zadaniem było zgłębianie starych tekstów z nadzieją odkrycia pradawnej wiedzy tajemnej. Całkiem możliwe, że grupa ta odnalazła teksty wedyjskie, opisujące dokładną budowę „vimanów”, a z wiadomych powodów pisma te dzisiaj są nam nieznane. Bo i właściwie kto chciałby się chwalić instrukcją budowy takiego pojazdu jak Haunebu, który swoją technologią miał przewyższać nawet V-7. Haunebu działać miał w oparciu o zasadę przeciwbieżnie wirujących dysków. Jego prędkość dochodzić miała do 6 000 km na godzinę oraz mógł wylatywać poza atmosferę ziemską.

Pamiętajmy cały czas, że opisy tych projektów dotyczą lat 30 – 40 dwudziestego wieku. Na szczęście Hitler rozpoczął wojnę zbyt wcześnie. Zdaniem wielu dzisiejszych historyków i naukowców, gdyby poczekał z inwazją na realizację tajnych projektów, dzisiaj naziści byliby bogami. Kto sięgnie po miano bogów jutro? Z pewnością ci, którzy przejęli wiedzę na temat supertajnych projektów III Rzeszy, a dla nas już nawet będzie bez różnicy czy nowi bogowie będą wywodzić się z zachodu, czy ze wschodu. Cechą charakterystyczną bogów wszystkich czasów jest imperializm. Kto po niego sięga, ten sięga po władzę nad światem, a do tego potrzebne są boskie atrybuty wojenne, które bez nowej technologii nie mają racji bytu. Wschód, Zachód, a może wypaczony Islam czy fanatycy innej religii – bez różnicy, po każdej stronie frontu dość jest głupców, chcących mianować się bogami nowożytności, dążąc do władzy nad światem, i... co za tym idzie kolejnej zagłady cywilizacji. Każdy ma oczy i widzi. Różowe okulary już wychodzą z mody.

Nauka ma dla nas jeszcze wiele niespodzianek, chociaż sama nauka jest jedynie narzędziem w rękach wielu szaleńców chcących dominować nad całą ludzkością. Zdolny hipnotyzer potrafi zrobić z człowiekiem, co tylko zechce. Pod wpływem hipnozy może mu zasugerować wykonanie każdej czynności o każdej porze. Nauka udowodniła to jednoznacznie. Jest to o tyle niebezpieczne, że człowiek poddany działaniu siły psychicznej wykona każdy dosłownie zakodowany w podświadomości rozkaz. Zasada jest prosta. Hipnoza, a w niej zasugerowanie rozkazu na dany sygnał, może być dźwiękowy nawet telefonu komórkowego, bezwzględne wykonanie rozkazu w danym zaprogramowanym czasie. Może być nawet zabicie kogoś konkretnego. Jest okazja, dzwoni telefon, świadomość wycisza się, a na wierzch wychodzi rozkaż zakodowany w podświadomości i bezwzględna chęć, a nawet wewnętrzny przymus wykonania go. Rozkaz wykonany, główna ofiara leży martwa na podłodze a druga, również ofiara, ale ofiara w formie narzędzia zastanawia się, co przed chwilą zrobiła nic nie pamiętając. Nie wie, dlaczego trzyma zakrwawiony nóż w ręku a przy nim leży martwy człowiek.

Opisane wydarzenie nie jest wbrew pozorom fragmentem powieści kryminalnej. Nauka nad podświadomością udowodniła realność takiego scenariusza w realnym świecie. Do czego dążę?

Telewizja opanowała już cały świat. Już teraz w telewizyjnych reklamach stosowane są tak zwane „obrazy tachystoskopowe”. Metoda ich stosowania polega na wplataniu do reklam albo materiału filmowego zdjęć pokazywanych przez tak krótką chwilę, że ludzkie oko nie jest w stanie jego zarejestrować i utrwalić obrazu w świadomości. Nie oznacza to jednak, że obrazu tego nie widzimy. Rejestruje go i utrwala nasza podświadomość, która jest bardziej czuła i działa na innej zasadzie niż świadomość, która jest zawsze odpowiedzialna za „teraz i tu”. Trzeba od razu zaznaczyć, iż technika ta jest tak skuteczna, że obecnie w wielu krajach zabroniona jako fałszowanie świadomości. Ukryte obrazy zazwyczaj przedstawiają obraz reklamowanego produktu z jakimś twardym nakazem kupna go. Wszystko jest w porządku, gdy po takich bombardowaniach siedzimy w domu, oglądając mecz, jemy kolację, kładziemy się spać, żyjemy swoim życiem dalej, ale... gdy jesteśmy w sklepie i widzimy produkt pokrywający się z ukrytym obrazem, w naszej świadomości dzieje się coś dziwnego. Podświadomość nakazuje nam włożenie tego produktu do koszyka a świadomość nie wiedząc dlaczego, ten rozkaz wykonuje. Nie jesteśmy świadomi, że dzieje się tak dzięki temu, iż zostaliśmy ofiarą oszustwa manipulacyjnego. Nie na każdy umysł działa to jednakowo oczywiście, ale badania naukowe wykazały ogromną skuteczność tej metody. Tak skuteczną, że nie bez racji zabroniono jej.

Nie chcę nic sugerować, ale pamiętajmy cały czas, że mówimy o reklamie. Jeden marny zakupiony produkt, który w domu okazuje się zupełnie zbędny. Mała szkoda jednostki, ale wielki zysk korporacji. I właśnie, na tym to wszystko polega. Co, jeśli obraz przestanie być zwykłym niepotrzebnym produktem? Co, jeśli przekaz będzie przekazem politycznym? Typowy przykład sprzed lat – czy George W. Bush miał aż tak ogromną siłę przekonywania, że podczas inwazji na Irak popierało go aż 75% Amerykanów? Czy może zadziałało tu coś niewidzialnego? Tego nie wiemy, ale wiemy z całą pewnością, że dowody pokazane światu co do posiadania przez Irak broni masowego rażenia były tak sfałszowane, że nawet laik by nie uwierzył w ich prawdziwość. Nie mówiąc już o tym, iż agresja na Irak nie miała poparcia ONZ. Ale to historia, która ma konsekwencje dziś, to jednak historia. A co mamy dziś?

Dziś mamy masową i celową politykę mieszania kultur, w której tle co jakiś czas daje o sobie znać walka o dominację jednej z nich, owocując zamachami w Europie. Wszystko co wiemy, wiemy z przekazów medialnych a zamachowiec najczęściej również ginie w zamachu. A co z tymi, których służbom uda się aresztować żywych? Czy media podają raporty z ich przesłuchań? Nie i właściwie nikt już nie interesuje się nie tyle losem żywego zamachowca, ile bodźcem skłaniającym go do zabicia ludzi wiedząc, że sam zginie. Oczywiście nie wykluczam działania na tle religijnym, ale wykazuję, że istnieje również możliwość manipulacji zachowań poszczególnymi ludźmi. A zazwyczaj zamachowcy okazują się ostatnimi ludźmi na świecie, którzy mogliby kogoś skrzywdzić. Bynajmniej takie opinie słyszymy od rodzin, znajomych czy sąsiadów zamachowców.

A co jeśli okaże się, że zamachowcy są narzędziami, nie mającymi pojęcia w danej chwili co robią?
Niczego nie możemy wykluczać.

Technologia działająca na podświadomość jest realnie groźniejsza, niż sama broń nuklearna. Może to doprowadzić do tego nawet, że ludzie nagle zaczną zabijać się sami, nie wiedząc dlaczego.


Ciekawe co miał na myśli Howard Phillips Lovecraft, wygłaszając swoje jak gdyby mroczne proroctwo:
 „Żyjemy na spokojnej wyspie ignorancji pośród czarnych mórz nieskończoności i wcale nie jest powiedziane, że w swej wędrówce zajdziemy daleko. Nauki – a każda z nich dąży we własnym kierunku – nie wyrządziły nam dotąd większej szkody; jednakże pewnego dnia, gdy połączymy rozproszoną wiedzę, otworzą się przed nami tak przerażające perspektywy rzeczywistości, a równocześnie naszej strasznej sytuacji, że albo oszalejemy z powodu tego odkrycia, albo uciekniemy od tego śmiercionośnego światła przenosząc się w spokój i bezpieczeństwo nowego mrocznego wieku”. 

2 komentarze:

  1. Wpadłam w otchłań tego bloga... :)
    Jak przeczytam już wszystko... to będę prosić o więcej na tt :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby jeszcze tylko wiedział kto ;) Pozdrawiam gorąco :)

      Usuń