11.09.2021

Lśniące niebo podczas trzęsienia ziemi w Meksyku

Burza z piorunami, czy anomalia związana z trzęsieniem ziemi? Meksykanie tajemnicze zjawisko uznali za znak apokalipsy.


EQL nad Meksykiem


W nocy z czwartku na 9 września w Mexico City i Acapulco zaobserwowano rzadkie zjawisko naturalne. W chwili, gdy potężne trzęsienie ziemi wstrząsnęło Meksykiem, niebo rozbłysło dziwnymi błyskami. Epicentrum trzęsienia ziemi o sile 7 w skali Richtera znajdowało się w odległości 17 km na północny wschód od kurortu Acapulco. Żywioł odebrał życie jednej osobie. Chociaż wiele budynków się zatrzęsło, władze stwierdziły, że nie doszło do większych uszkodzeń budynków. W stolicy Meksyku, Mexico City, wielu przerażonych mieszkańców wybiegło na ulicę.

Oprócz trzęsienia ziemi ludzie dyskutują o dziwnym zjawisku na niebie. Zdjęcia opublikowane w Internecie pokazują błyskawice i błyski na niebie nad Acapulco, które pojawiło się wkrótce po rozpoczęciu trzęsienia ziemi. Ciemne wzgórza za zatoką oświetlone były błyskami, a jasne światło padało na budynki wzdłuż wybrzeża. Na filmach naocznych świadków przerażeni mieszkańcy Mexico City stoją na ulicy z dala od swoich domów, a niebo nad nimi staje się niebieskie, potem różowe, a następnie lśniąco białe.

Według jednej z hipotez rozbłyski to tak zwane EQL, czyli „światło trzęsień ziemi”, generowane przez tarcie między poruszającymi się skałami i iskrami. Jeden z pierwszych zapisów o światłach po trzęsieniu ziemi miał miejsce podczas trzęsienia ziemi w Sanriku w 869 r., opisanego jako "dziwne światła na niebie" w Nihon Sandai Jitsuroku. Według doniesień, światła pojawiają się podczas trzęsienia ziemi, chociaż istnieją doniesienia o światłach przed lub po trzęsieniach ziemi, takie jak raporty dotyczące trzęsienia ziemi w Kalapanie w 1975 roku. Mają kształty podobne do zorzy polarnej, o odcieniu od białego do niebieskawego, ale czasami zgłaszano, że mają szersze spektrum kolorów. Według doniesień jasność jest widoczna przez kilka sekund, ale utrzymuje się również przez kilkadziesiąt minut. Relacje o widocznej odległości od epicentrum są różne: w trzęsieniu ziemi w Idu w 1930 roku światła zostały zgłoszone do 70 mil (110 km) od epicentrum. Światła trzęsienia ziemi zostały dostrzeżone w Tianshui, Gansu, około 400 kilometrów (250 mil) na północny-wschód od epicentrum trzęsienia ziemi w Syczuanie w 2008 roku. Podczas trzęsienia ziemi Colima w Meksyku w 2003 r., na niebie widoczne były kolorowe światła. Zjawisko to zostało również zaobserwowane i uchwycone na filmie podczas trzęsień ziemi w L'Aquili w 2009 r. oraz w Chile w 2010 r. Nowsze pojawienie się tego zjawiska, wraz z nagraniami wideo z incydentów, miało miejsce w hrabstwie Sonoma w Kalifornii 24 sierpnia 2014 r. oraz w Wellington w Nowej Zelandii 14 listopada 2016 r., gdzie zaobserwowano niebieskie błyski przypominające błyskawice na nocnym niebie. Wydaje się, że światło trzęsienia ziemi pojawia się, gdy trzęsienia mają dużą siłę, zwykle 5 lub wyższą w skali Richtera. Zdarzały się również przypadki żółtych świateł w kształcie kuli pojawiających się przed trzęsieniami ziemi.

Możliwym wyjaśnieniem zjawiska jest lokalne zaburzenie pola magnetycznego Ziemi i/lub jonosfery w obszarze naprężeń tektonicznych, co skutkuje obserwowanymi efektami poświaty albo z jonosferycznej rekombinacji radiacyjnej na niższych wysokościach i przy wyższym ciśnieniu atmosferycznym, albo jako zorza polarna. Jednak efekt ten nie jest wyraźnie widoczny ani zauważalny we wszystkich trzęsieniach ziemi i nie został jeszcze bezpośrednio zweryfikowany doświadczalnie.

W 2016 roku Sharon A. Hill napisała, że nauka nie zajmuje się światłami związanymi z trzęsieniami ziemi i że nie przeprowadzono wystarczających badań. Twierdzi, że nie wszystkie trzęsienia ziemi są takie same i możliwe jest, że uskoki „rozciągania” i „ściskania” powodują „różne zachowania na powierzchni i pod powierzchnią”. Oficjalnie zjawisko zorzy polarnej podczas trzęsienia ziemi pozostaje niewyjaśnione.

3.09.2021

Holograficzna rzeczywistość

Czy rzeczywistość, którą dostrzegamy jest rzeczywista, skoro wiemy, że wszystko to, co dostrzegamy, jest rzeczywistością tylko postrzeganą z naszego punktu dostrzegania rzeczywistości? Może rzeczywistość jest tak elastyczna, że dostrzegamy tylko iluzję rzeczywistości?


The Thirteenth Floor

W 1982 roku zespół pod kierownictwem francuskiego fizyka Alaina Aspecta dostarczył dowodu na to, że przestrzeń i czas stanowią harmonijną całość. Wszystko ze wszystkim ściśle się wiąże na bardzo dużej płaszczyźnie. Aspect przeprowadził doświadczenia w Instytucie Optyki Teoretycznej i Stosowanej w Orsay i na Uniwersytecie w Paryżu, wysyłając w drogę kwanty światła. Wynik eksperymentu był jednoznaczny: jeśli wywrze się wpływ na jeden foton, udzieli się to również jego bliźniakowi. Co to oznacza w praktyce? Wszechświat w rzeczywistości jest czymś, w którym ani odległość, ani przeszłość i przyszłość niczego nie ograniczają. W dosłownym tego słowa znaczeniu, w rzeczywistości w całym otaczającym nas wszechświecie nie ma żadnych barier ograniczających czegokolwiek, gdziekolwiek i kiedykolwiek. Dlaczego to wielkie odkrycie do dziś jest spychane w cień konwencjonalnej nauki? Dlatego, gdyż przeczy znanej nam dotychczasowej fizyce. Odkrycie Aspecta znane jest każdemu autorytetowi nauki, ale zarazem, zawsze kiedy padną słynne słowa Aspekt Aspecta, zapanuje głucha cisza. Jak wzniosłe jest to odkrycie? Laureat Nagrody Nobla Josephson powiedział w udzielanym przez siebie wywiadzie: "Z odkrycia Aspecta wynika jednoznacznie, że jedna część wszechświata wie o innej części". Fizyk Paul Davids stwierdził zaś, że Aspekt Aspecta jest ni mniej, ni więcej, tylko gwoździem do trumny zdroworozsądkowej fizyki.

Fizyk z University of London, David Bohm, uważa, że odkrycia Aspecta sugerują, że obiektywna rzeczywistość nie istnieje, że pomimo pozornej solidności wszechświat jest gigantycznym i szczegółowym hologramem. Aby zrozumieć dlaczego Bohm wysuwa to zaskakujące stwierdzenie, trzeba najpierw trochę zrozumieć istotę hologramu. Hologram to trójwymiarowa fotografia wykonana za pomocą lasera. Aby wykonać hologram, fotografowany obiekt jest najpierw kąpany w świetle wiązki laserowej. Następnie druga wiązka laserowa jest odbijana od światła odbitego od pierwszej, a powstały wzór interferencyjny (obszar, w którym łączą się dwie wiązki laserowe) jest rejestrowany na kliszy. Kiedy film jest wywołany, wygląda jak bezsensowny wir jasnych i ciemnych linii. Ale gdy tylko wywołany film zostanie oświetlony inną wiązką lasera, pojawia się trójwymiarowy obraz oryginalnego obiektu.

Trójwymiarowość takich obrazów to nie jedyna niezwykła cecha hologramów. Jeśli hologram przedmiotu zostanie przecięty na pół, a następnie oświetlony laserem, okaże się, że każda połowa zawiera cały obraz tego przedmiotu. W rzeczywistości nawet jeśli połówki zostaną ponownie podzielone, każdy fragment filmu zawsze będzie zawierał mniejszą, ale nienaruszoną wersję oryginalnego obrazu. W przeciwieństwie do zwykłych zdjęć, każda część hologramu zawiera wszystkie informacje posiadane przez całość.

„Całość w każdej części” hologramu zapewnia nam zupełnie nowy sposób rozumienia organizacji i porządku. Przez większość swojej historii tradycyjna nauka działała w przekonaniu, że najlepszym sposobem na zrozumienie zjawiska fizycznego, jest przeanalizowanie go i zbadanie jego poszczególnych części . Hologram uczy nas, że niektóre rzeczy we wszechświecie mogą nie nadawać się do takiego podejścia. Jeśli spróbujemy rozebrać na części coś skonstruowanego holograficznie, nie dostaniemy kawałków, z których jest zrobione, dostaniemy tylko mniejsze całości. Bohm uważa, że powodem, dla którego cząstki subatomowe są w stanie pozostawać ze sobą w kontakcie bez względu na dzielącą je odległość, nie jest to, że wysyłają jakiś tajemniczy sygnał tam i z powrotem, ale dlatego, że ich odrębność jest iluzją. Twierdzi, że na pewnym głębszym poziomie rzeczywistości takie cząstki nie są indywidualnymi bytami, ale w rzeczywistości są przedłużeniem tego samego fundamentalnego czegoś.

Aby umożliwić ludziom lepszą wizualizację tego, co ma na myśli, Bohm przedstawia następującą ilustrację. Wyobraź sobie akwarium z rybą. Wyobraź sobie również, że nie jesteś w stanie bezpośrednio zobaczyć akwarium, a Twoja wiedza o nim i jego zawartości pochodzi z dwóch kamer telewizyjnych, jednej skierowanej na przód akwarium i drugiej skierowanej na jego bok. Kiedy patrzysz na dwa monitory telewizyjne, możesz założyć, że ryby na każdym z ekranów są oddzielnymi bytami. W końcu ponieważ kamery ustawione są pod różnymi kątami, każdy z obrazów będzie nieco inny. Ale gdy będziesz nadal obserwował dwie ryby, w końcu uświadomisz sobie, że istnieje między nimi pewien związek. Kiedy jeden skręca, drugi również wykonuje nieco inny, ale odpowiadający obrót; kiedy jeden jest zwrócony do przodu, drugi zawsze jest zwrócony w bok.

To, mówi Bohm, jest dokładnie tym, co dzieje się między cząstkami subatomowymi w eksperymencie Aspecta. Według Bohma, pozorne połączenie szybsze niż światło między cząstkami subatomowymi naprawdę mówi nam, że istnieje głębszy poziom rzeczywistości, do którego nie mamy dostępu, bardziej złożony wymiar poza naszym własnym, który jest analogiczny do akwarium. I dodaje, postrzegamy obiekty takie jak cząstki subatomowe jako oddzielone od siebie, ponieważ widzimy tylko część ich rzeczywistości. Takie cząstki nie są oddzielnymi „częściami”, ale fasetami głębszej i bardziej ukrytej jedności, która jest ostatecznie tak holograficzna i niepodzielna, jak wspomniany wcześniej przykładowy przedmiot. A ponieważ wszystko w fizycznej rzeczywistości składa się z tych „eidolonów”,wszechświat sam jest projekcją – hologramem.

Poza swoją fantomową naturą taki wszechświat miałby inne, dość zaskakujące cechy. Jeśli pozorna odrębność cząstek subatomowych jest iluzoryczna, oznacza to, że na głębszym poziomie rzeczywistości wszystkie rzeczy we wszechświecie są ze sobą nieskończenie połączone. Elektrony w atomie węgla w ludzkim mózgu są połączone z cząstkami subatomowymi, z których składa się każdy pływający łosoś, każde bijące serce i każda gwiazda mieniąca się na niebie. Wszystko przenika się wzajemnie i chociaż natura ludzka może starać się kategoryzować, zaszufladkować i podzielić różne zjawiska wszechświata, wszystkie podziały są z konieczności sztuczne, a cała natura jest ostatecznie spójną siecią.

W holograficznym wszechświecie nawet czas i przestrzeń nie mogą być dłużej postrzegane jako podstawy. Ponieważ pojęcia takie jak lokalizacja załamują się we wszechświecie, w którym nic nie jest naprawdę oddzielone od czegokolwiek innego, czas i trójwymiarowa przestrzeń, jak obrazy ryb na monitorach telewizyjnych, również musiałyby być postrzegane jako projekcje tego głębszego porządku . Na swoim głębszym poziomie rzeczywistość jest rodzajem superhologramu, w którym przeszłość, teraźniejszość i przyszłość istnieją jednocześnie. Sugeruje to, że mając odpowiednie narzędzia, być może kiedyś będzie można sięgnąć do superholograficznego poziomu rzeczywistości i wydobyć sceny z dawno zapomnianej przeszłości.

Co jeszcze zawiera superhologram, to pytanie otwarte. Biorąc pod uwagę, że superhologram jest matrycą, która zrodziła wszystko w naszym wszechświecie , zawiera przynajmniej każdą cząstkę subatomową, która była lub będzie – każdą możliwą konfigurację materii i energii, od płatków śniegu po kwazary, od płetwali błękitnych po promienie gamma. Musi być postrzegana jako rodzaj kosmicznego magazynu „Wszystko, co jest”. Ewentualnie można użyć mistycznej nazwy Kronika Akaszy, gdzie zapisany jest cały kod gigantycznego programu, który jest podstawą wszystkiego w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Bohm nie jest jedynym badaczem, który znalazł dowody na to, że wszechświat jest hologramem. Pracując niezależnie w dziedzinie badań nad mózgiem, neurofizjolog ze Stanford, Karl Pribram, również dał się przekonać do holograficznej natury rzeczywistości. Pribrama przyciągnęła do modelu holograficznego zagadka, jak i gdzie w mózgu przechowywane są wspomnienia. Przez dziesięciolecia liczne badania wykazały, że zamiast ograniczać się do określonego miejsca, wspomnienia są rozproszone po całym mózgu. Ale czy tylko mózgu fizycznego? Zdecydowanie nie. Pamięć zapisana w mózgu to tylko część pamięci, gdyż reszta jest poza światem fizycznym, która w materialnym świecie nie jest niezbędna.

Pribram natknął się na koncepcję holografii i zdał sobie sprawę, że znalazł wyjaśnienie, którego szukali naukowcy zajmujący się mózgiem. Pribram uważa, że wspomnienia są zakodowane nie w neuronach lub małych grupach neuronów, ale we wzorcach impulsów nerwowych, które przecinają cały mózg w taki sam sposób, jak wzorce interferencji światła laserowego przecinają cały obszar filmu zawierającego obraz holograficzny. Innymi słowy, Pribram wierzy, że sam mózg jest hologramem ale połączonym z pamięcią poza światem fizycznym. W myśl zasady, wszystko ze wszystkim połączone jest na gigantycznej płaszczyźnie.

Przechowywanie pamięci nie jest jedyną neurofizjologiczną zagadką, która staje się łatwiejsza do rozwiązania w świetle holograficznego modelu mózgu Pribrama. Innym jest to, jak mózg jest w stanie przełożyć lawinę częstotliwości, które otrzymuje za pośrednictwem zmysłów (częstotliwości światła, częstotliwości dźwięku itd.) na konkretny świat naszych percepcji. Kodowanie i dekodowanie częstotliwości to dokładnie to, co hologram robi najlepiej. Tak jak hologram działa jak swego rodzaju soczewka, urządzenie tłumaczące, które jest w stanie przekształcić pozornie bezsensowne rozmycie częstotliwości w spójny obraz, Pribram wierzy, że mózg zawiera również soczewkę i wykorzystuje zasady holograficzne do matematycznego przekształcania częstotliwości, które otrzymuje przez zmysły. w wewnętrzny świat naszych percepcji.

We wszechświecie, w którym poszczególne mózgi są w rzeczywistości niepodzielnymi częściami większego hologramu i wszystko jest ze sobą nieskończenie połączone, telepatia może być jedynie dostępem do poziomu holograficznego. Tak naprawdę jesteśmy „odbiorcami” unoszącymi się w kalejdoskopowym morzu częstotliwości, a to, co wydobywamy z tego morza i przekształcamy w fizyczną rzeczywistość, jest tylko jednym z wielu kanałów wydobytych z superhologramu.


25.08.2021

Epidemia niedoboru witaminy D

Ludzie na całym świecie mają krytyczny niedobór witaminy D, ale jest to ignorowane a media głównego nurtu na ten temat milczą.


Wykład profesora Spitz


W mediach i instytucjach medycznych rozpowszechniają się dezinformacje na temat odżywiania, znaczenia zdrowej, zbilansowanej diety i suplementów diety, ale jednocześnie przemilczany jest fakt na temat tego, że konsekwencją izolacji od światła słonecznego jest krytyczny niedobór witaminy D u osób w każdym wieku.

Prof. dr Jörg Spitz w swoim wykładzie omawia znaczenie witaminy D, dochodząc do wniosku, że istnieje epidemia niedoboru tejże witaminy, a urzędnicy publiczni i agencje zdrowia całkowicie ignorują ten fakt nie robiąc nic, by rozwiązać ten problem.

Oto kilka kluczowych wniosków:

  • Ogólne twierdzenia, że większość ludzi nie cierpi na niedobór witaminy D, nie są prawdziwe.
  • Nie można magazynować w organizmie witaminy D zimą, spędzając czas na słońcu. To nie zadziała, ponieważ promienie słoneczne na wyższych szerokościach geograficznych są pod kątem znacznie mniejszym niż 45°, a wymagane promieniowanie UV nie dociera do powierzchni.
  • 88% Niemców ma poziom witaminy D poniżej 30 ng/ml, znacznie poniżej docelowego zakresu 40-60 ng.
  • Tylko 6% Niemek i 1% Niemców nadrabia brak witaminy D.
  • W ostatnich latach coraz więcej osób, w tym dzieci, cierpi na chroniczny niedobór witaminy D z powodu złego odżywiania i siedzącego trybu życia. Tu przyczynia się głównie zdalne nauczanie, które w dobie pandemii COVID-19 jest powszechne.
"Według badań tylko 10% dzieci ma wystarczająco wysoki poziom witaminy D późnym latem, a tylko 0,9% zimą! To Katastrofa” – mówi Spitz.

Ten problem występuje również w słonecznych, tropikalnych szerokościach geograficznych – tam ludzie przez cały dzień przebywają w pomieszczeniach.

  • Kremy przeciwsłoneczne i ubrania, także robocze podczas pracy, blokują niezbędne promienie UVB przed słońcem.
  • 30 000 Szwedek było obserwowanych przez 20 lat. Śmiertelność wśród kobiet unikających słońca była dwukrotnie wyższa niż wśród tych, które spędzały dużo czasu na słońcu. „Ci, którzy spędzają czas na słońcu, żyją dłużej”.
Szkodliwość pozbawienia człowieka kontaktu ze słońcem, profesor Spitz porównuje ze szkodliwością wynikającą z palenia papierosów. Jeśli twój poziom witaminy D jest poniżej 20 ng/ml, ryzyko zachorowania na choroby przewlekłe wzrasta trzykrotnie.

  • Nie można uzyskać potrzebnej witaminy D z samego pożywienia. Należy bezwzględnie korzystać ze światła słonecznego i nie używać zbyt często ochrony przeciwsłonecznej.
  • Balsam z filtrem przeciwsłonecznym wchłania się nawet do organizmu, reaguje ze światłem słonecznym i prowadzi do powstawania innych szkodliwych substancji chemicznych w organizmie.
  • Otyłość prowadzi do obniżenia poziomu witaminy D, ponieważ jest ona magazynowana w tłuszczu.
  • Prawie każda przewlekła choroba jest związana z witaminą D, np. demencja, choroba Alzheimera, depresja i inne choroby neurologiczne.
  • Sportowcy z niedoborem witaminy D mają niższe wyniki sportowe - znacznie większe ryzyko kontuzji.
  • Zawały serca, cukrzyca, zespół metaboliczny itp. zawsze mają związek z niedoborem witaminy D
  • Witamina D jest niezbędna dla wszystkich narządów; wszystkie narządy posiadają receptory dla witaminy D.
  • Witamina D jest kluczowym czynnikiem w walce z rakiem i nowotworami.
  • Cukrzyca w czasie ciąży, komplikacje porodowe i problemy rozwojowe są związane z niskim poziomem witaminy D.
  • Naturalnych procesów biologicznych nie da się zastąpić praktykami medycznymi!
  • Zdrowie dzieci będzie się pogarszać wraz ze spadkiem poziomu witaminy D.
  • Dziewięć czynników związanych ze stylem życia zostało zidentyfikowanych jako główne czynniki przyczyniające się do zawału serca, z których każdy zwiększa prawdopodobieństwo zawału serca 2,5 razy. Obecność czterech z tych czynników zwiększa prawdopodobieństwo czterdziestokrotne.
  • Tylko 9% dorosłych Niemców udaje się utrzymać dobrą wagę, nie palić, regularnie ćwiczyć i stosować zbilansowaną dietę.
  • Dzieci z normalnym poziomem witaminy D są o 70% mniej narażone na przeziębienie.

„Urzędnicy służby zdrowia zawiedli w inteligentnej profilaktyce.Układ odpornościowy jest wysoce zależny od witaminy D. Spożywaj ją, bo inaczej zachorujesz – mówi Spitz.

Jak wskazuje wielu ekspertów, niski poziom witaminy D jest powiązany z ciężkimi przypadkami COVID-19. Wystarczy regularnie zażywać kąpieli słonecznych, oraz w razie braku słonecznych dni podczas jesieni uzupełniać witaminę D suplementami, a ryzyko zakażenia COVID-19 zmniejsza się trzykrotnie. Jeśli nawet dojdzie do zakażenia to odpowiedni poziom witaminy D w organizmie automatycznie eliminuje ciężkie objawy choroby nawet u osób niezaszczepionych.

Profesor mówił o tym problemie już w 2018 roku, ale teraz jest on najbardziej istotny pod względem tego, co się dzieje i jest związane z COVID-19: blokady, samoizolacja, kwarantanna, ograniczenia, a wszystko to ogranicza czas spędzany przez ludzi na Słońcu w ich naturalnym środowisku. Dlatego można przypuszczać, że problem niedoboru witaminy D stał się obecnie jeszcze bardziej powszechny. Jak zaznacza w swoim wystąpieniu profesor, brak witaminy D jest obarczony poważnym zagrożeniem dla ludzi.

Prawie żaden temat medyczny nie jest omawiany tak kontrowersyjnie jak witamina D. Dla niektórych jest to cudowny lek, ale dla innych to tylko biznes z toksyczną substancją! Dla jednych to cudowny lek, dla innych to tylko zysk na toksycznej substancji! Ale od dawna wiadomo, że witamina D wcale nie jest witaminą, ale prekursorem hormonu słonecznego, którego tak jak wszystkie inne hormony potrzebujemy do prawidłowego funkcjonowania naszego ciała i umysłu. Nie ma znaczenia, czy chodzi o hormon płciowy, hormon tarczycy czy hormon słońca. Ze względu na wybory stylu życia w XXI wieku, witamina D została niestety utracona przez dużą część populacji – co ma poważne konsekwencje zdrowotne dla osób dotkniętych chorobą.



22.07.2021

Katastrofa klimatyczna a zmiany pod ziemią

Anomalie klimatyczne na Ziemi są już faktem obserwowanym na naszych oczach i nie ma co się oszukiwać optymistycznymi prognozami. Reakcji łańcuchowej nie da się zatrzymać, o ile nie poznamy prawdziwej natury zmian klimatycznych, której źródło znajduje się nie nad, ale pod ziemią.


Powódź w Chinach


Media głównego nurtu bombardują opinię publiczną informacjami z nagłówkami ocieplenie klimatu spowodowane antropogeniczną emisją gazów cieplarnianych od początku epoki przemysłowej. Nie ulega wątpliwości, że globalne ocieplenie jest faktem, a emisja gazów cieplarnianych do tego się przyczynia, ale nie możemy zapominać, że to tylko jeden z wielu trybików w wielkiej machinie zmian klimatycznych, które prowadzą do coraz częściej występujących anomalii klimatycznych. Światem w dużej mierze rządzi informacja, która zazwyczaj jest sowicie wynagradzana, co sprawia, że media podając pewne informacje, tak naprawdę mają na celu zatuszowania innych. Prawdziwa natura zmian klimatycznych wcale nie musi wynikać z powodu emisji gazów cieplarnianych i nie do końca jest prawdą, że tylko i wyłącznie działalność człowieka doprowadziła do anomalnych zmian klimatu.

Ostatnie anomalia klimatyczne, za które mogą odpowiadać gazy cieplarniane.

Niezwykle ulewne deszcze nawiedziły stolicę chińskiej prowincji HenanZhengzhou (10,3 mln mieszkańców) we wtorek 20 lipca 2021 r., powodując ogromne powodzie. To trzeci i najsilniejszy dzień obfitych opadów w tym rejonie. Średnie miesięczne opady w Zhengzhou w lipcu to 193 mm. 20 lipca w ciągu 24 godzin opady wyniosły 457,5 mm.

W lipcu ekstremalne opady deszczu i powodzie nawiedziły Niemcy, Belgię i Holandię. W tym samym czasie podtopionych było wiele miast w Polsce, a ulewnym deszczom towarzyszyły nagłe wichury, uszkadzając budynki, powalając drzewa i pozbawiając wiele tysięcy ludzi prądu.

W czerwcu odnotowano rekordowe temperatury w USA i Kanadzie, które przekraczały 50 st. C.  Miasteczko Lytton położone około 260 kilometrów na północny wschód od Vancouver, w którym padł historyczny rekord temperatury w Kanadzie (49,6 stopni Celsjusza), nie schodzi z czołówek kanadyjskich i amerykańskich portali od dłuższego już czasu. Upały w Kanadzie są tu istotne, ale o tym będzie mowa niżej.

Rekordowe upały w Laponii. Termometry w krainie Świętego Mikołaja pokazały 34,3 stopnie Celsjusza.

Ponad 20 zgonów z powodu ulewnych deszczy i gwałtownych powodzi w Khyber Pakhtunkhwa w Pakistanie.

We wtorek 14 lipca we wsi Nochka, która znajduje się w powiecie wengerowskim, wydarzyło się zjawisko rzadkie dla regionu nowosybirskiego — przeszło tornado, które uszkodziło kilka budynków i zerwało dachy z kilku domów. Prędkość wiatru osiągnęła 31 metrów na sekundę.

Tego typu doniesień z całego świata można mnożyć, a są to doniesienia dość świeże. Oczywiście anomalie klimatyczne występowały zawsze i powodzie nie są niczym nowym, ale zauważyć należy, że zjawiska te nasilają się coraz częściej i faktem jest, iż są one spowodowane drastycznymi zmianami klimatu. Katastrofa klimatyczna jest faktem niezaprzeczalnym i za wszystkie powyżej wymienione katastrofy naturalne mogą odpowiadać gazy cieplarniane.

Media głównego nurtu podkreślają, że za zmiany klimatyczne odpowiadają tylko gazy cieplarniane. I tu jest błąd! Zgodzić się można, iż gazy cieplarniane w wielkim stopniu przyczyniają się do zmian klimatycznych, ale jest to tylko mały trybik w wielkiej machinie zmian na Ziemi.

Zmiany na Ziemi spowodowane zmianami pod ziemią

Upały spowodowały śmierć ryb w rzece Kholova. Pomiary przeprowadzone 9 i 11 lipca wykazały temperaturę wody ponad 28 stopni Celsjusza i niską zawartość tlenu.

Na Terytorium Krasnodarskim pracownicy Południowej Międzyregionalnej Dyrekcji Rossielchoznadzoru opublikowali wyniki badań wody pobranej z jezior Karasun. Na początku lipca 2021 r. odnotowano tam masową śmierć ryb.

"W badanej próbce wody stwierdzono niskie stężenie tlenu rozpuszczonego, które w połączeniu z innymi niekorzystnymi czynnikami — reżimem temperaturowym mógł spowodować śmierć ryb w badanych jeziorach" - podało ministerstwo w oficjalnym komunikacie.

Ryby zabiła zbyt wysoka temperatura wody. Oczywiście za wysoką temperaturę wody jak najbardziej mogą odpowiadać gazy cieplarnie, gdyż ogólnie doświadczamy czegoś w rodzaju ocieplenia klimatu, aczkolwiek nazwa ta nie bardzo pasuje do wszystkich zmian na Ziemi. Katastrofa klimatyczna jest lepszym określenie z powodu, iż zmiany nie dotyczą tylko ocieplenia, ale ogólnie anomalii, o czym przekonamy dalej.

Pod koniec 2020 r. media informowały o nagłej aktywności wulkanicznej. Przypomnieć tu należy tylko kilka z wymienianych.

Etna we Włoszech coraz częściej daje o sobie znać od ponad roku. W tym samym czasie, kiedy przebudziła się Etna doszło do gwałtownej erupcji wulkanu Sakurajima w Japonii. W ciągu zaledwie 9 godzin zarejestrowano aż 50 eksplozji w kraterze wulkanu Telica w Nikaragui w Ameryce Środkowej. Na Indonezji aktywne są aż cztery wulkany, z których trzy przebudziły się w tym samym momencie. Z powodu erupcji wulkanu Lewotolo na wyspie Lembada konieczna okazała się ewakuacja blisko 10 tysięcy mieszkańców okolicznych wiosek. Tysiące ludzi ewakuowanych zostało ze swych domów również w wyniku erupcji wulkanu Semeru na wyspie Jawa. Po wybuchu wulkanu Sinabung na Sumatrze zeszły lawiny piroklastyczne długie na kilometr. Wciąż aktywny pozostaje też wulkan Merapi w środkowej części Jawy, który straszy mieszkańców od lipca 2020 r. Erupcjom wulkanów towarzyszą całe serie bardzo silnych trzęsień ziemi. Erupcja wulkanu Sirung. Wyrzut popiołu zaobserwowano w indonezyjskim wulkanie Sirung, począwszy od 08:44 21 lipca 2021 r. Całkiem świeża informacja.

Oczywiście wulkany budzą się cyklicznie, ale mówimy o nienaturalnie wzmożonej aktywności wulkanicznej. Trzęsienia ziemi także zdarzają się cyklicznie, ale mowa jest o wzmożonej aktywności sejsmicznej. Za to gazy cieplarniane nie mogą odpowiadać. Przyczyn zatem należy szukać pod ziemią, a nie nad.

Geologiczna szczelina we wschodniej części kontynentu afrykańskiego rozszerzyła się w jednej chwili, powodując pęknięcie o długości ponad trzech kilometrów, co opisałem w notce Kontynentalny kataklizmW sierpniu 2016 roku, w Apeninach we Włoszech, odnotowano pęknięcie gruntu ziemi o długości ponad 25 kilometrówPo trzęsieniu ziemi w Nowej Zelandii, dwie główne wyspy zbliżyły się do siebie o około 2 metry, na skutek wypiętrzenia dna pomiędzy wyspami. Stanach Zjednoczonych także w 2016 roku, doszło do dwóch poważnych pęknięć ziemi. Jedno w stanie Pensylwania, a drugie w Utah w Parku Narodowym Canyonlands. W roku 2017 odnotowano ogromne pęknięcia ziemi w hrabstwie Yakima, w stanie Waszyngton, które stale powiększają się o kilkadziesiąt centymetrów tygodniowo. Trzęsieni ziemi w Chile z 2010 r. przesunęło oś Ziemi o 8 cm. Doprowadziło to do skrócenia każdego dnia na Ziemi o 1,26 mikrosekundy. To niewiele, bo mikrosekunda to jedna milionowa sekundy, ale aktywność sejsmiczna wzrasta. Trzęsienie ziemi w Japonii z 2011 r. zaś, przesunęło oś Ziemi o co najmniej 10 cm.

Za wzmożoną aktywność wulkaniczna, i co za tym idzie sejsmiczną nie mają prawa odpowiadać gazy cieplarniane, ale na ten temat media głównego nurtu milczą. Mało tego, gdyż wydaje się, jakby istniała ogólna zmowa milczenia na temat zmian pod ziemią, a na medialną tapetę wykłada się hasła – gazy cieplarniane.

Zastanawiające, co gazy cieplarniane mają do zimy z 2019 r., która niespodziewanie zaatakowała Stany Zjednoczone. W miejscowości Cotton w stanie Minnesota zanotowano około południa czasu lokalnego -48 stopni Celsjusza, a w Dakocie Północnej temperatura odczuwalna wyniosła aż -54 st. C.

Warto tu dodać, że w czerwcu w regionie środkowo-południowym Brazylii, Urugwaju, Argentynie i Paragwaju odnotowano największą anomalię zimna dla tego rejonu. W czerwcu również odnotowano ekstremalne zlodowacenie na GrenlandiiDuński Instytut Meteorologiczny (DMI), oświadczył, że w czerwcu w Grenlandii zarejestrowano 4 giga tony wzrostu lodu w ciągu jednego dnia. Jak na czerwiec to nie jest to naturalne zjawisko nawet dla Grenlandii. Za to gazy cieplarniane nie maja prawa być odpowiedzialne, ale o takich zjawiskach media głównego nurtu milczą.

W Kanadzie, jak wcześniej było omawiane, występują ekstremalnie wysokie temperatury. Media jednak nie wspominają o tym, co się dzieje pod Kanadą. W połowie lat 90. magnetyczny biegun północny przyspieszył z około 15 kilometrów rocznie do około 55 kilometrów rocznie. Naukowcy pracują nad zrozumieniem, dlaczego pole magnetyczne zmienia się tak dramatycznie. Impulsy geomagnetyczne, takie jak to, które wydarzyło się w 2016 r., można przypisać falom „hydromagnetycznym” powstającym z głębi jądra ziemi. Nienaturalnie szybki ruch północnego bieguna magnetycznego można powiązać zaś z szybkim strumieniem ciekłego żelaza pod Kanadą. Przypomnijmy jeszcze raz, że temperatura w Kanadzie przekracza 50 stopni Celsjusza. Szybszy ruch ciekłego żelaza pod Kanada oznacza wyższą temperaturę tego, co znajduje się pod Kanadą. Może niezbyt fortunne porównanie, ale mówiąc zrozumiałym językiem wygląda to tak, jakby ogrzewanie podłogowe Kanady znacznie wzrosło. Uczeni takie wyjaśnienie odrzucają i raczej naciskają na medialne hasło – gazy cieplarniane. Dlaczego? Głównie w grę wchodzi polityka, korporacje i wielkie pieniądze.

Pomińmy jednak politykę i pieniądze, gdyż to walka z cieniem. Faktem jednak jest, że za masowe wymieranie ryb wcale nie muszą odpowiadać słynne gazy cieplarniane, ale zmiany pod ziemią, o których nikt nie mówi. Nagrzewającym się jądrem ziemi wyjaśnić można ekstremalne upały. Zmianami pod skorupą ziemi wyjaśnić można nagłą aktywność wulkaniczną i sejsmiczną, a także ekstremalnie niskie temperatury w niektórych rejonach świata. Jasne jest, że gazy cieplarniane są złem tego świata i trzeba z tym walczyć, ale jeśli chodzi anomalie klimatyczne to są tylko jednym, drobnym trybikiem, który przyczynia się do zachodzących zmian na Ziemi. Chyba, że weźmiemy pod uwagę, że Ziemia zbliża się do kolejnego cyklicznego momentu zagłady życia na Ziemi.


10.07.2021

Cykliczna zagłada życia na Ziemi

Masowe wymieranie gatunków ma charakter cykliczny. Wyliczenia wielu naukowców wskazują na to, że żyjemy w okresie zbliżającego się kolejnego cyklu zagłady życia na Ziemi.


Droga Mleczna
Droga Mleczna Foto: ESO CC BY 4.0


Wszelkie zjawiska w naturze zachodzą w określonych cyklach i wiele z nich potrafimy przewidzieć dlatego, że zachodzą w granicach naszych możliwości obserwacyjnych. Wiemy, że pory dnia są efektem obrotu Ziemi wokół osi naszej planety i dzięki temu wiemy, kiedy nastąpi dzień a po nim noc. Cykl ten następuje dość szybko i jest najprostszym do zaobserwowania. Nie sprawia nam także kłopotu obserwowanie cyklicznie następujących po sobie pór roku, co jest następstwem ruchu obiegowego Ziemi wokół Słońca i nachylenia osi ziemskiej do płaszczyzny tego ruchu. Pełny obrót i powrót w to samo miejsce oznacza, że minął rok i zaczynamy liczyć kolejny, wiedząc, kiedy kolejno nastanie po sobie wiosna, lato, jesień i zima. Wiemy, że w lecie należy spodziewać się upałów, a w zimę mrozów. Wiedza banalnie prosta, więc po co o tym pisać? Otóż warto, gdyż są to zjawiska cykliczne, które obserwujemy za naszego życia i wszyscy zgadzamy się z tym, że powtarzają się po upływie ściśle określonego czasu.

Mechanizm Wszechświata jest jednak szerszy, ale gołym okiem niedostrzegalny z powodu coraz większych trybików w kosmicznej grze cykli. Układ Słoneczny znajduje się w galaktyce Drogi Mlecznej, która jest galaktyką spiralną z poprzeczką o średnicy około 100 tys. lat świetlnych i zawiera około 200 miliardów gwiazd. Zgodnie z konwencjonalną wiedzą wszystkie gwiazdy w Galaktyce obiegają środek Galaktyki, ale ich okres obiegu jest różny w zależności od położenia w Galaktyce. Nas interesuje tylko nasz Układ Słoneczny, który jest w jednym z mniejszych spiralnych ramion Galaktyki, znanym jako Ramię Oriona. Słońce leży w odległości około 25 tys. do 30 tys. lat świetlnych od centrum Galaktyki, a prędkość jego ruchu dookoła centrum Galaktyki to około 220 km/s. Pełny obrót, czyli rok galaktyczny trwa 225–250 milionów lat. Ten trybik w machinie jest dla nas zbyt ogromny, aby przewidzieć "pory roku galaktycznego".

Uczeni z Uniwersytetu w Berkeley po skrupulatnych badaniach skamieniałości z czasów sięgających aż 500 000 000 lat wstecz ogłosili, że życie na Ziemi wymierało i ponownie rozkwitało z tajemniczą regularnością – mianowicie w cyklu trwającym 62 000 000 lat. Wyniki te wywołały zamieszanie wśród badaczy historii, prehistorii i ewolucji życia na Ziemi, ale zdecydowana większość uczonych zgadza się z tym, że istnieje jakiś cykl zgodny z datowaniami. Każdy rozkwit życia i wymierania trwa co najmniej kilka milionów lat, zaś jak wiemy, od ostatniego masowego wymierania minęło około 65 000 000 lat, jeśli uwzględnimy, że właśnie wtedy wyginęły dinozaury wraz z całą paletą innych gatunków. Wiemy również, że wówczas życie na Ziemi pod względem biologicznym było całkowicie inne od tego, które później rozkwitło. Można spekulować czy tamto życie zniknęło po uderzeniu asteroidy, ale nie zmienia to faktu, że rok galaktyczny musi również mieć swoje pory roku, które cyklicznie powracają. Michael Benton dość szczegółowo omówił fazę wymierania gatunków, która miała miejsce około 251 mln lat temu. Zginęło wówczas około 90% życia na Ziemi. Datowanie tej zagłady jest bardzo istotne, jeśli uwzględnimy właściwe datowanie zniknięcia z Ziemi dinozaurów.

Układ Słoneczny wokół centrum Galaktyki porusza się po torze eliptycznym, ale także sinusoidalnym, co w jakimś stopniu powoduje wydłużenie roku kosmicznego. Dokładnych danych sinusoidalnej orbity nie znamy, więc możemy tylko przyjąć w założeniach, że rok galaktyczne może rozciągnąć się w granicach do 251 000 000 lat. Co może z tego wynikać? Nawet biorąc pod uwagę duży margines błędu, że zbliżamy się do punktu krytycznego dla Życia na Ziemi. A co ma z tym wspólnego czas, kiedy wyginęły dinozaury? Przyjmijmy, że rok galaktyczny z uwzględnieniem granicy orbity sinusoidalnej wynosi 248 000 000 lat, to wychodzi nam prosty rachunek: 4 × 62 000 000 = 248 mln lat. Mamy cztery pory roku słonecznego i cztery pory roku galaktycznego. Zmiany świadczące o tym, że z Ziemią coś się dzieje są widoczne już gołym okiem. Oczywiście pomijając medialny alarm z hasłem "gazy cieplarniane", to wydawać się może, iż wcale nie to jest przyczyną obserwowanych wciąż liczniejszych anomalii klimatycznych.

Zmiany obserwujemy nie tylko na Ziemi, ale także na Słońcu oraz Marsie, gdzie zdaniem wielu uczonych również zachodzi coś w rodzaju ocieplenia klimatu. Jesienią ubiegłego roku naukowcy z Cornell University ogłosili, że na Wenus zachodzi wzmożona aktywność wulkaniczna, co według prof. Jonathana Lunine i doktoranta N. Truong'a jest dość zaskakujące, pomimo samej natury planety.

Badacze z Open University odkryli, że około 180 000 000 lat temu wystąpiło ekstremalnie nagłe i fatalne w skutkach ocieplenie klimatu. Odkrycie to może dać istotne wskazówki co do cykliczności globalnego ocieplenia, a nawet do dzisiejszych zmian na Ziemi. Północny biegun magnetyczny wędruje w nieprzewidywalny sposób, który zadziwia odkrywców i naukowców od czasu, gdy James Clark Ross po raz pierwszy zmierzył go w 1831 roku w kanadyjskiej Arktyce. W połowie lat 90. przyspieszył z około 15 kilometrów rocznie do około 55 kilometrów rocznie. Naukowcy pracują nad zrozumieniem, dlaczego pole magnetyczne zmienia się tak dramatycznie. Impulsy geomagnetyczne, takie jak to, które wydarzyło się w 2016 r., można przypisać falom „hydromagnetycznym” powstającym z głębi jądra ziemi. Nienaturalnie szybki ruch północnego bieguna magnetycznego można powiązać zaś z szybkim strumieniem ciekłego żelaza pod Kanadą. Gazy cieplarniane zatem nie mogą powodować anomalii klimatycznych, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że na pewno dokładają swoje trzy grosze. Jeśli jednak przyjmiemy, że ocieplenie klimatu i ogólnie występujące anomalia klimatyczne mają swe źródło w rosnącej temperaturze wnętrza Ziemi, to jednocześnie wyjaśnimy nasilającą się aktywność wulkaniczną oraz sejsmiczną.

Wędrówka Układu Słonecznego wokół centrum Galaktyki może nieść za sobą również inne zagrożenia, co może być zgodne z teorią uderzenia w Ziemię asteroidy ok. 62 mln lat temu, bowiem tak naprawdę wraz ze Słońcem każdego dnia odbywamy podróż w nieznane rejony kosmosu. Trzeba brać jednak pod uwagę, że z badań uczonych z Berkeley jasno wynika, że katastrofalne zdarzenia miały miejsce co około 62 mln lat. Oznacza to, że występują co najmniej cztery krytyczne punkty, kiedy nasz Układ Słoneczny przechodzi przez śmiertelnie niebezpieczną strefę, gdzie występują nieodkryte źródła destrukcji życia na Ziemi. Jeśli przyjąć, że tak jest w istocie, a ostatni raz w tej strefie byliśmy 62 mln lat temu, to dziś jesteśmy w punkcie zero.

26.06.2021

Krucha teoria Wielkiego Wybuchu

Teoria Wielkiego Wybuchu wrosła w ludzką świadomość do tego stopnia, że uznawana jest niemal jak prawda objawiona. Ale czy aby na pewno mamy prawo uznać Wielki Wybuch za fakt, jak tego chce ortodoksyjna nauka, bez analizy wielu ogniw niepasujących do teorii powstania Wszechświata?


Wizja Wielkiego Wybuchu



Rozszerzanie się Wszechświata zapoczątkować miał Wielki Wybuch ok. 13,82 (13,799 ± 0,021) mld lat temu. Teoria ta opiera się na obserwacjach wskazujących na rozszerzanie się przestrzeni zgodnie z metryką Friedmana-Lemaître’a-Robertsona-Walkera. Przemawia za tym przesunięcie ku czerwieni widma promieniowania elektromagnetycznego pochodzącego z odległych galaktyk, zgodne z prawem Hubble’a, w powiązaniu ze słabą zasadą kosmologiczną. Obserwacje te wskazują, że Wszechświat rozszerza się od stanu, w którym cała materia miała bardzo dużą gęstość i temperaturę, który jest identyfikowany z grawitacyjną osobliwością. Co najbardziej istotne teoria o Wielkim Wybuchu powstała na potrzeby wyjaśnienia rozszerzającego się widzialnego, co również jest istotne, Wszechświata. Znając jedno ogniwo łańcucha powstała potrzeba znalezienia ogniwa wstecz, aby uzyskać odpowiedź, dlaczego Wszechświat się rozszerza. A skąd wiemy, że Wszechświat się rozszerza? Na podstawie przesunięcia ku czerwieni widma promieniowania elektromagnetycznego pochodzącego z odległych galaktyk. I tu powstaje pierwszy problem, gdyż przesunięcie ku czerwieni może, ale niekoniecznie musi oznaczać prędkości, jak to powszechnie jest uznane. Jeżeli zaś w pewnych warunkach nie oznacza prędkości a wiek, to cała teoria sypie się jak domek z kart.

Dlaczego przesunięcie ku czerwieni jest tak ważne? Dlatego, że ogólnie uważa się, że jest ono spowodowane efektem Dopplera, a więc jest miarą prędkości. Efekt Dopplera zachodzący dla światła gwiazd i innych obiektów astronomicznych ma znaczące zastosowanie w spektroskopii astronomicznej. Światło gwiazdy charakteryzują linie widmowe, zależne od znajdujących się w nich atomów. Zmianę częstotliwości lub długości fali określa się przez porównanie położenia charakterystycznych linii widmowych w widmie gwiazdy z obrazem tych linii otrzymanym w laboratorium na Ziemi. Jeżeli gwiazda oddala się od obserwatora, to wszystkie jej linie widmowe będą przesunięte w kierunku czerwieni. Gdy na początku XX w. astronomowie zaczęli badać widma innych galaktyk, okazało się, że większość z nich, co istotne, gdyż nie wszystkie, ma linie widmowe przesunięte ku czerwieni. Oznacza to, że obiekty te oddalają się od nas (uciekają). Na dodatek, im dalej galaktyka się znajduje, tym szybciej oddala się od Ziemi, a jej światło jest bardziej przesunięte w kierunku większych długości fali. Pomiary te doprowadziły do sformułowania prawa Hubble’a oraz teorii rozszerzającego się wszechświata.

Widzimy tu bardzo istotną zależność wszystkich ogniw łańcucha od efektu Dopplera, czyli przesunięcia ku czerwieni. Jeśli to jedno ogniwo rozpadnie się, rozsypie się także cały łańcuch powiązanych ze sobą ogniw. Nie trzeba zatem podkreślać, że ten jeden czynnik jest pod ścisłą ochroną, gdyż stanowi fundament dosłownie wszystkiego, co wiemy o Wszechświecie. Podważenie go oznacza koniec Wszechświata, jaki znamy. Wszechświat się nie zmieni, ale upadną wszystkie kosmologiczne teorie, a na to ortodoksyjna nauka nikomu nie pozwoli.

Astronom Halton Arp odkrył, że galaktyki nieustannie się rozwijają w grupy rodzinne, a nawet musi dochodzić do czegoś w rodzaju narodzin galaktyk. Obserwując niektóre galaktyki, był w stanie prześledzić ich genealogię nawet do czwartego pokolenia. Odkrycie takie powinno być uznane za jedno z najważniejszych odkryć w dzisiejszym świecie astronomii, o ile nie najważniejsze z punktu widzenia tego, co wiemy o Wszechświecie. Stało się jednak inaczej, bowiem odkrycie Arpa groziło zburzeniem wszystkich teorii kosmologicznych, a przede wszystkim stanowiło mocną podstawę do zburzenia teorii Wielkiego Wybuchu. Konsekwencje byłyby porównywalne do zjawiska, gdyby nagle papież ogłosił, że Boga nie ma, a trzeba tu zaznaczyć, że Halton Arp był w tym czasie uznawany za jednego z liderów w dziedzinie astronomii, o czym świadczy przyznana mu w 1960 r. nagroda naukowa Helen B. Warner Prize for Astronomy, więc porównanie jest jak najbardziej na miejscu.
Kwazary sfotografowano już w XIX wieku, jednak wtedy nikt nie przypuszczał, że obiekty te mogą być czymś innym niż zwykłą gwiazdą. Dopiero w roku 1963 otrzymano pierwsze widmo kwazara. Okazało się, że linie emisyjne w jego widmie są silnie przesunięte ku czerwieni. Według prawa Hubble’a oznacza to, że kwazary są obiektami niezmiernie oddalonymi od naszej Galaktyki. Zgodnie z metodą pomiaru odległości opartą na przesunięciu ku czerwieni kwazary powinny znajdować się znacznie dalej niż znane nam wówczas galaktyki. Jeśli tak jest, to powstała kolejna zagadka dotycząca niewyobrażalnej ich jasności. Astronomowie otrzymali twardy orzech do zgryzienia.
"Musi istnieć jakiś nieznany nam mechanizm przemiany energii, umożliwiający istnienie obiektów o tak ogromnej jasności, obserwowanych z tak wielkich odległości. Mówimy o energii, która odpowiada tysiącom supernowych na rok". – Stwierdził astronom Tom Van Flander
Astronomowie wiedzieli, że łatwiej byłoby wyjaśnić istnienie kwazarów, gdyby przyjąć, że znajdują się bliżej. Na to jednak nie zezwalała twardo przyjęta zasada pomiaru odległości oparta na przesunięciu ku czerwieni. Przyjęto więc, że kwazary znajdują się w odległościach, jakie wynikają z metody pomiaru.

Halton Arp pracował wówczas nad katalogiem osobliwych galaktyk, które wyglądem odbiegały od ogólnie nam znanych. Podczas pracy nad katalogiem jako pierwszy zauważył, że wiele nowo odkrytych kwazarów wykazujących duże przesunięcie ku czerwieni znajduje się zaskakująco blisko galaktyk Seyferta (rodzaj galaktyki, spiralnej bądź nieregularnej charakteryzującej się jądrem o dużej jasności) oraz galaktyk aktywnie gwiazdotwórczych. Arp odkrył, że wiele kwazarów znajduje się na jednej linii lub łuku ze znajdującą się dość blisko galaktyką Seyferta. Sugerowało to, że kwazary w pobliżu galaktyki rodzaju Seyferta były jakby wyrzucane z obu końców osi obrotu galaktyki. Strumienie promieniowania rentgenowskiego i radiowego emitowane przez galaktykę, są skierowane prosto w linii kwazarów, często je obejmując. Problem w tym, że jest to niemożliwe, jeśli uwzględnimy odległości przyjęte metodą przesunięcia ku czerwieni z powodu zbyt ogromnych odległości.
"Astronomowie zastąpili jedną błędną koncepcję inną, równie błędną. Gdy przywrócimy właściwą odległość, okaże się, że kwazary są wyrzucane z galaktyk i są jaśniejsze od gwiazd, ale słabsze od większości galaktyk. Kwazary są zatem skupiskami nowo utworzonej materii, która ostatecznie stanie się pełnowymiarową galaktyką" – Twierdził Halton Arp
Odkrycie Arpa polegało na tym, że galaktyki są ściśle powiązane z kwazarami, które są wyrzucane, co prowadzi do narodzin nowych galaktyk. Mimo że ich przesunięcia ku czerwieni są różne, znajdują się w tej samej odległości. A skoro metoda pomiaru odległości jest błędna, błędny jest także cały łańcuch teorii powiązanych, w tym przede wszystkim teoria Wielkiego Wybuchu oraz rozszerzającego się Wszechświata. Arp zdał sobie sprawę z wagi swego odkrycia, gdyż uznając, że metoda przesunięcia ku czerwieni jest błędna, wszystkie teorie na niej zbudowane sypią się jednego dnia. Skierował wówczas teleskop na inne obiekty, których odległość została wyznaczona na podstawie przesunięcia ku czerwieni. Odkrył, że odległości galaktyk i gromad galaktyk są także zniekształcone w specyficzny sposób, na skutek użycia błędnej metody pomiaru odległości.

Z teorii Wielkiego Wybuchu astronomowie "wróżą" jak powstał wszechświat, jaki ma kształt i wielkość, snują kolejne teorie na temat powstawania każdego ciała niebieskiego, wieku, odległości, a także prorocze wizje na przyszłość, a wszystko to ubierają w formę faktów tylko dlatego, gdyż to jedno ogniwo spaja cały łańcuch powiązanych teorii. Zapominamy przy tym, że znamy jedynie około 5% obserwowanego Wszechświata, nie mając pojęcia o jego granicach, o ile w ogóle cały Wszechświat granice ma. Skala naszej wiedzy o Wszechświecie jest porównywalna do ziarnka piasku na pustyni, a mając to ziarnko wiedzy i tylko na jego podstawie próbujemy snuć teorie o tym, jak powstała Ziemia, której rozmiarów nie mamy pojęcia. Z punktu widzenia tego jedynego ziarnka piasku nie znamy nawet granicy pustyni, ale nawet gdybyśmy znali to i tak jest to wciąż za mało, gdyż musimy znać pełny rozmiar badanego obiektu, którym jest użyta tylko dla skali porównania Ziemia, a dopiero później snuć teorie na temat narodzin badanego obiektu.. Na podstawie tylko porównania skali ziarnka piasku do Ziemi wyobraźmy sobie nasze położenie z rybą, która nie zna innego świata poza swoim wodnym, ale na jej logikę cały jej wszechświat to tylko i wyłącznie woda. Jesteśmy dokładnie w tym samym punkcie wiedzy, co ryba i żadne teorie tego nie zmienią. Oczywiście nie można wykluczyć możliwości zaistnienia zjawiska zwanym Wielkim Wybuchem, ale trzeba podkreślać, że jest to tylko jedna z wielu teorii, tyle tylko, że przedstawiana już niemal jak fakt dokonany. Dlaczego jest to tak ważne? Otóż dlatego, że tak przedstawiana teoria jest blokadą nie do przebicia do poznania prawdy. A przecież dla nas wszystkich prawda jest najważniejsza. No może niekoniecznie dla wszystkich. Jeśli bowiem okaże się, że wybuchu nie było, to wybuchnie kompromitacja całej ortodoksyjnej nauki na temat Wszechświata.

Zgodnie z kosmologią Arpa przesunięcie ku czerwieni zależy od wieku, a nie prędkości. Im większe przesunięcie ku czerwieni, tym młodsza jest galaktyka. Galaktyki niewykazujące przesunięcia w podczerwieni są w tym samym wieku, co nasza Droga Mleczna. Zgodnie z teorią Wielkiego Wybuchu Wszechświat i czas powstał w wyniku eksplozji dosłownie niczego z niczego około 13,82 mld lat temu. Według Arpa te same dane wskazują na inne zdarzenie, które miało miejsce jakieś 12-15 mld lat temu – narodziny, czyli wyrzucenie Drogi Mlecznej.


Źródło: Halton Arp Quasars, Redshifts and Controversies / Amy Acheson Artykuły prasowe

10.06.2021

Wojna bogów opisana w Mahabharacie

Wydaje nam się, że stworzyliśmy cywilizację, której nigdy wcześniej świat nie widział. Wiemy, że na Ziemi istniały cywilizacje, które zaginęły, ale ogólnie uznajemy je za prymitywne. Nic bardziej mylnego. Okazuje się bowiem, że to nasza cywilizacja jest prymitywna w porównaniu z zaawansowanym rozwojem cywilizacji minionych.


Bitwa pod Kurkushetrą
Bitwa pod Kurkuszetra Foto: Wikimedia

Wedy to święte księgi hinduizmu – najstarsza grupa religijnych tekstów sanskryckich, które stanowiły całość ówczesnej wiedzy człowieka o świecie ludzi i bogów. Objętością Wedy przewyższają Biblię kilkakrotnie, ale nie sama objętość jest najważniejsza. Jak wiemy z notki Kłamstwa Kościoła, Biblia na potrzeby imperializmu Kościoła modyfikowana była niezliczoną ilość razy do tego stopnia, że dziś zwykłemu śmiertelnikowi trudno dotrzeć do oryginalnego źródła. Wedy pod tym względem są wyjątkowe – na początku przekazywano informacje ustnie z pokolenia na pokolenie, a od czasu, kiedy Wedy zapisano w archaicznej formie sanskrytu, istnieje kategoryczny wręcz zakaz modyfikowania tekstów wedyjskich. Nie trzeba nikomu tłumaczyć, dlaczego to takie istotne. Wszystkie starożytne pisma z każdego zakątka świata należy traktować nie jako świętość religijną, ale jako zapis wydarzeń rozgrywających się na danym etapie dziejów. Co nam przedstawiają Wedy pod tym względem, wiedząc, że opisywane w nich wydarzenia sięgają tysięcy lat wstecz? Koncentrując się na wydarzeniach opisanych tylko w kilku częściach, nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu...

Nuklearna wojna bogów

Przesada? W rzeczy samej, ale w innym kierunku. Znamy efekty użycia broni jądrowej. Broni używanych przez zwaśnione strony tysiące lat temu są dla nas jeszcze nieosiągalne, gdyż w pismach wedyjskich znajdujemy wzmianki nie tylko o samej broni, lecz także technologii, która pozwalała prowadzić gwiezdne wojny, w dosłownym tego słowa znaczeniu.

"Drona przywołał Arjunę i rzekł: Przyjmij ode mnie tę niezwyciężoną broń zwaną Brahmasira. Ale musisz przyrzec, że nigdy nie użyjesz jej przeciw człowiekowi, gdyż jeślibyś tak uczynił, mógłbyś zniszczyć świat. Jeśli jakikolwiek wróg, który nie jest człowiekiem zaatakuje cię, możesz użyć tej broni do walki z nim".

Zastanawiający tu jest fakt, kim był wróg, który nie był człowiekiem? Czyżby człowiek był tylko naocznym świadkiem wydarzeń bliżej nieokreślonej wojny międzyplanetarnej? Ogólnie wszystkie religie nadużywają słowa Bóg lub bogowie, ale trzeba tu zaznaczyć wyraźnie, iż każda religia i każdy człowiek tak naprawdę inaczej interpretuje owe słowa. Dla jednych Bóg jest stworzycielem świata, dla innych stworzycielem człowieka. Według eposu o Atra-hasisie rasa ludzka została stworzona po to, aby służyć bogom i uwolnić ich od pracy. Może więc bogowie byli istotami z krwi i kości jak dzieło ich stworzenia – człowiek? Temat równie ciekawy, ale i wymagający oddzielnej notki. 

W Mahabharacie czytamy dalej:

Adwattan dokładnie wycelował, po czym wypuścił lśniący pocisk, buchający ogniem. Grad ognistych strzał spadł na wrogich Pandawów. Zapadł zmrok, a z nieba posypał się deszcz meteorów. Zerwały się ryczące wichry. Chmury spiętrzyły się aż do nieba i zesłały deszcz pyłu i kamieni. Słońce zawirowało na firmamencie, a ziemia zadrżała pod żarem boskiej broni.  Słonie stanęły w płomieniach, woda w rzece zawrzała, zabijając wszelkie żywe istoty. Wiele z nich zamieniało się w popiół. Zwierzęta padały na ziemię w agonii. Niebo miotało ogniste błyskawice. Żołnierzy wroga ogarnęły płomienie. Po obu stronach spadały na ziemię tysiące latających maszyn wojennych. Gurkha wystrzelił ze swojej latającej vimana jeden pocisk o sile wszechświata, niszcząc trzy miasta Wrisznich i Andaków. Wtedy wzbił się ogromny słup dymu i ognia, promieniejąc jak tysiące słońc. Ten jeden posłaniec śmierci spopielił całą rasę Wrisznich i Andaków. Spalone ciała ludzi były nie do poznania. Wypadały im włosy i paznokcie. Zbielałe ptaki spadały z nieba. Wojownicy, którzy zdołali przeżyć, wskakiwali do rzek, aby się obmyć z niewidzialnej trucizny niosącej śmierć.

Czy powyższy opis możemy uznać za fantazję starożytnych mieszkańców Ziemi? Zapewne tak, gdybyśmy treść Mahabharaty rozważali przed rokiem 1945. Wówczas nie znaliśmy skutków użycia broni jądrowej, skażenia radioaktywnego, bólu i cierpienia po użyciu takiej broni, co nas mogło wtedy usprawiedliwiać. Ludzie, którzy przeżyli zniszczenie Hiroszimy i Nagasaki opisywali tamtejszą scenerię identycznie znaczeniowo, lecz z użyciem innego słownictwa. Starożytni nazywali rzeczy po imieniu, ale tak, jak to rozumieli. Wzorem Boga nie gram w kości i nie wierzę w przypadki. Podobieństwa widzi każdy, ale za wszelką cenę bronimy się uznać, że tysiące lat przed nami istniała cywilizacja, która sięgnęła szczytu cywilizacji do tego stopnia, że zgromadzony arsenał wojenny posłużył do samozagłady.

W Indiach, gdzie miała odbywać się opisana w Mahabharacie nuklearna wojna bogów, można znaleźć zgliszcza budowli, które dosłownie uległy stopieniu. Znane jest dziś starożytne miasto Mohendżo Daro (Wzgórze Umarłych), które również w dużej części uległo nie tyle spaleniu, ile stopnieniu. Liczniki Geigera wskazały, że teren wokół Mohendżo Daro jest bardziej napromieniowany, niż Hiroszima. Znajdowane szczątki ludzkie świadczą o tym, że zwłoki nie zostały pochowane w tradycyjny sposób, ale śmierć dosięgła ich nagle. David W. Davenport, współautor książki "Atomowa zagłada 2000 lat p.n.e.", na podstawie stopionej na szkło gliny stwierdził, że większość budynków została spalona w temperaturze powyżej 5 tys. stopni Celsjusza. Czy potrzeba nam więcej dowodów? Być może...

"Indie oczywiście od dawna mają bombę atomową oraz różne środki do jej przenoszenia. Indyjski projekt jest bardziej zaawansowany, niż była swego czasu amerykańska budowy broni nuklearnej, gdyż obejmuje antygrawitację, techniki niewidzialności i inne technologie, przy czym najbardziej zdumiewające jest źródło tej wiedzy. Są nimi bowiem hinduskie poematy religijne i opowieści, takie jak Mahabharata, Ramajana i ogólnie Wedy. Dane zaś są pozyskiwane przez uczonych biegłych w sanskrycie i duchownych hinduistycznych, którzy wspomagają zespół ekspertów wojskowo-technicznych". Dr John Kettler

Może jednak Sodoma również została zniszczona bronią nuklearną? Ślady są, ale udajemy, że ich nie widzimy. J. Robert Oppenheimerojciec bomby atomowej nigdy nie udawał, że inspiracje czerpał z pism wedyjskich. A czego dokonał? Po przeprowadzeniu udanego testu jądrowego Oppenheimer wypowiedział zdanie, zaczerpnięte ze świętej księgi hinduskiej Bhagawadgita:

Jasność tysiąca słońc, rozbłysłych na niebie, oddaje moc Jego potęgi. Teraz stałem się Śmiercią, niszczycielem światów.


3.06.2021

Iluzja czasu

Czym jest czas? Pytanie z pozoru banalnie proste, a jednak jedno z najbardziej skomplikowanych. Dokładne zdefiniowanie czasu przysparza problemów nawet najtęższym umysłom tego świata.


Czas
Foto: YouTube

Ludzie tacy jak my, którzy wierzą w fizykę, wiedzą, że różnica między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością jest niczym innym niż natarczywą, uporczywą iluzją — twierdził Albert Einstein.

Teleportacja w czasie 


W apokryfie „4 Księga Barucha” znanym też jako „Apokalipsa Barucha” znajdujemy opis dość osobliwej historii. Abimelek, wracając górską ścieżką z koszem świeżo zerwanych fig, zasnął pod drzewem. Było to w okolicach Jerozolimy tuż przed jej zagładą w roku 587 p.n.e. Ale kiedy się obudził, zobaczył już Jerozolimę zburzoną i nie znalazł w niej nikogo ze znajomych mu ludzi, którzy wysłali go po owoce. Od pewnego starca dowiedział się, że minęło 66 lat. Napotykani ludzie dziwili się, skąd ma w koszu świeżo zerwane figi, bowiem nie była to pora zbioru tych owoców. Dzięki temu właśnie starzec, jak i inni ludzie uwierzyli, że Abimelek mówi prawdę, twierdząc że to sam Jeremiasz go wysłał, który faktycznie od lat przebywał w niewoli. Abimelek sądził, że zdrzemnął się tylko na kilka godzin. Jak to możliwe, że obudził się w czasie odległym o 66 lat, przy czym sam się nie zestarzał, a figi zachowały świeżość?
1. Abimelek zaś niósł figi w czas upału; przyszedłszy pod drzewo usiadł w jego cieniu, aby nieco odpocząć.
2. Pochyliwszy głowę nad koszem fig zasnął i spał nieprzerwanie przez okres sześćdziesięciu sześciu lat.
3. Potem przebudziwszy się ze snu powiedział: Zasnąłem słodko przez chwilę, ale głowę mam ciężką, ponieważ spałem zbyt krótko.
4. Następnie odkrywszy kosz fig stwierdził, że ociekają sokiem.
5. I rzekł: Spałbym jeszcze trochę, bo głowę mam ciężką, ale obawiam się, że zasnę i obudzę się za późno, a ojciec mój, Jeremiasz, skarci mnie. Gdyby bowiem nie było mu śpieszno, byłby mnie nie posyłał dzisiaj.
6. Wstanę i pójdę podczas tego upału, wszak upał i zmęczenie nie będą trwały przez cały dzień.
7. Powstawszy więc, wziął kosz z figami i zarzucił sobie na ramiona. Wszedł do Jerozolimy i nie rozpoznał miasta: ani swego domu, ani miejsca, w którym mieszkał, ani rodziny, ani kogokolwiek spośród znajomych.
8. I rzekł: Niech będzie błogosławiony Pan, wielkie omamienie padło na mnie dzisiaj.
9. To nie jest miasto Jeruzalem, zgubiłem drogę, bo obudziwszy się ze snu poszedłem przez górę, a głowę miałem ciężką, ponieważ spałem krótko. Zabłądziłem.
10. Trudno będzie wytłumaczyć Jeremiaszowi, że zgubiłem drogę.
11. I znowu wyszedł z miasta i rozglądnąwszy się zobaczył znaki miasta i rzekł: To właśnie jest miasto, zgubiłem drogę.
12. I znowu powrócił do miasta. Szukał i nikogo nie znalazł spośród swoich. I rzekł: Błogosławiony niech będzie Pan, bo rzeczywiście wielkie omamienie przypadło na mnie.
13. Znowu wyszedł poza miasto i stanął zmartwiony nie wiedząc, dokąd ma się udać.
14. Postawił kosz na ziemi i powiedział: Posiedzę tutaj, dopóki Pan nie zdejmie ze mnie omamienia.
15. Kiedy tak siedział, zobaczył jakiegoś starca idącego z pola.
16. I rzekł do niego: Proszę cię, ojcze, co to za miasto? Odpowiedział mu: To jest Jerozolima.
17. Mówi do niego Abimelek: Gdzie jest kapłan Jeremiasz i Baruch, sekretarz oraz mieszkańcy tego miasta? Nie znalazłem ich wcale.
18. Odpowiedział mu starzec: Z pewnością nie jesteś z tego miasta, skoro wspominasz dziś Jeremiasza. Pytasz o niego po tak długim czasie!
19. Jeremiasz jest w Babilonie wraz z ludem. Zostali zabrani w niewolę przez króla Nabuchodonozora. Jest z nimi Jeremiasz, aby ich pocieszać i głosić słowo.
20. Usłyszawszy to z ust starca Abimelek zaraz powiedział: Gdybyś nie był starcem i gdyby nic to, że nie przystoi wy nosić się nad starszego od siebie, wyśmiałbym cię i powiedziałbym, że nie jesteś przy zdrowych zmysłach. Powiedziałeś bowiem: Zabrany został lud do Babilonu.
21. Nawet gdyby potoki popłynęły na nich z nieba, za mało mieliby czasu na dotarcie do Babilonu.
22. Ileż to bowiem czasu upłynęło, kiedy ojciec mój, Jeremiasz, posłał mnie do majątku Agryppy, żeby przynieść nieco fig do rozdania tym, co chorują.
23. Poszedłem więc i przyniosłem. A kiedy podczas upału podszedłem do pewnego drzewa i usiadłem wypocząć nieco, oparłem głowę o kosz i zasnąłem.
24. Kiedy obudziłem się i odkryłem kosz fig sądząc, że upłynęło już sporo czasu, znalazłem figi ociekające sokiem, takie jak je zerwałem.
25. Ty zaś powiadasz, że lud został wzięty w niewolę do Babilonu.
26. Otóż, abyś wiedział, weź, zobacz figi.
27. I odkrył kosz z figami przed starcem, ten zaś zobaczył je ociekające sokiem.
28. Zobaczywszy to stary człowiek powiedział: Synu mój, jesteś człowiekiem sprawiedliwym, dlatego Bóg nie chciał, abyś oglądał spustoszenie miasta. Z tego powodu sprowadził na ciebie owo oszołomienie.
29. Oto sześćdziesiąt i sześć lat upływa dzisiaj, od kiedy lud został uprowadzony do niewoli do Babilonu.
30. Abyś zaś wiedział, synu, że prawdą jest, co ci mówię, popatrz na pola i zobacz, że nie pojawiły się nowe pędy.
31. Zobacz, że nie jest to czas na figi, i przekonaj się.4 Księga Barucha 5

Znana jest japońska legenda, opisująca historię Shimako, który pewnego razu wypłynął łodzią na pełne morze łowić ryby. Po trzech bezowocnych dobach usnął. Miał bardzo dziwne sny, ale zarazem miał wrażenie, jakby senne zdarzenia działy się na jawie w jakiejś innej rzeczywistości. Kiedy się obudził, znalazł się przy brzegu swojej wioski Tsutsukawa. Jednak jej obraz i mieszkańcy były zupełnie inne niż przed podróżą. Od spotkanego wieśniaka dowiedział się, że ponad trzysta lat temu żył tutaj pewien Shimako, który wypłynął na morze, ale morze go pochłonęła i nigdy nie powrócił.

Oba przypadki wskazują na to, że sam czas i wydarzenia wcale się nie zatrzymały w miejscu, ale przebiegały swoim rytmem. Jedynie dla głównych postaci opisanych historii coś uległo zmianie. Coś, czego nie rozumiemy, uznając za niemożliwe tylko dlatego, że tak uznajemy. Ale czy mamy prawo uznawać za niemożliwe istnienie czegoś, czego żadne prawa fizyki nie wykluczają? No dobrze, wszak to tylko dwie opowieści bezapelacyjnie niewiarygodne; jedna z nich to apokryf Starego Testamentu, a druga fantastyczna japońska legenda. Każdy to podważy a nam potrzeba czegoś współczesnego. Najlepiej z relacjami świadków lub w jakimś stopniu udokumentowanego.

Mogłoby się wydawać, że mieszkańcy Nowego Jorku przywykli do różnych dziwactw. Jednak widok jakby oszołomionego mężczyzny w cylindrze, starodawnym żakiecie, spodniach w kratę angielskiego kroju i zapinanych butach z getrami wzbudził niemałe zainteresowanie w 1950 roku. Ciężko powiedzieć, co sprawiało większą ciekawość gapiów, czy sam strój odbiegający od normy połowy XX wieku, czy też dziwne zachowanie człowieka ubranego w tenże strój, który patrząc na świecące reklamy w biały dzień wśród drapaczy chmur, pierwszy raz widział tętniącą życiom metropolię USA. Najwyraźniej i jedno i drugie, gdyż mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby sam nie wiedział co się z nim dzieje, zwłaszcza że nie pomagały mu w zrozumieniu sytuacji głośne dźwięki przejeżdżających samochodów, kiedy przekraczał granicę ulic, co w konsekwencji okazało się dla niego zgubne. Zamiast uciec na chodnik w bezpieczne miejsce, niczym człowiek sparaliżowany strachem odskoczył wprost pod koła przejeżdżającej z drugiej strony taksówki. Zginął na miejscu. Znaleziono przy nim 70 dolarów w banknotach, które dawno wyszły z obiegu, a jednak były całkiem nowe, oraz rachunek za wynajmowanie stajni przy Lexington Avenue i paszę dla konia. Najdziwniejsze jednak było to, że rachunek wystawiony był z datą na rok 1874. Ciężko było ustalić tożsamość dziwnego gościa, ale jednak ustalono. Zmarły nazywał się Rudolph Frentz, mieszkaniec Florydy i tam też żonaty. Jak później ustalony z żoną nie układało mu się najlepiej i po kolejnej sprzeczne wyszedł poza dom zapalić. Nigdy więcej go nie widziano. Żona zgłosiła jego zaginięcie, myśląc, że ją całkiem porzucił.. W pożółkłych aktach odnaleziono dowód zgłoszenia... z datą z roku 1874. Wnikliwe śledztwo wykazało, że nie ma mowy o pomyłce. W śmiertelnym wypadku na ulicy Nowego Jorku w 1950 roku zginął właśnie ten konkretny Rudolph Frentz, którego ostatni raz widziano żywego w 1874 roku.

Eh, ta Ameryka – ktoś powie. W Ameryce wszystko może się wydarzyć. To może jakiś przykład z Polski? Chociaż w tym przypadku można wydarzenie podpiąć pod zjawisko OBE lub OOBE, doświadczenie poza ciałem to relacja pewnej kobiety, która chce zachować anonimowość, jest bardzo interesująca:

To się wydarzyło parę razy w moim życiu, w tym samym miejscu i w podobnych okolicznościach. Byłam na urlopie, zrelaksowana, nad jeziorem w domku campingowym. Zawsze było to samo miejsce i zawsze byłam wtedy sama, odpoczywałam, leżałam i coś czytałam, podczas gdy znajomi korzystali z plażowania i innych atrakcji. I nic wielkiego się nie działo, dopóki nie podniosłam wzroku od lektury na przestrzeń, która mnie otacza. I straszne, ogromne przerażenie, że gdzie ja jestem. Niby ściany te same, ale to nie to samo. Inna pościel, inny obiad stoi na kuchence, inne napoje chłodzą się w lodówce, inne rzeczy mam na sobie...wszystko inne. I nic i tylko strach trudny do opisania, kiedy zrozumiałam, że to nie jest teraz, że to już było. Za każdym razem mózg mi podpowiadał, nic się nie stanie, tylko musisz nie panikować i musisz, co wydaje mi się dziwne i mało racjonalne, trzymać się jednej ze ścian oddzielającej kuchnię od sypialni. Tak też zawsze robiłam. Kiedy wydarzyło się to po raz ostatni w moim życiu, to tak spanikowałam, że krzyczałam na cały głos ratunku i pomocy. Zauważyłam mój telefon komórkowy leżący na kuchennym blacie, chciałam do kogokolwiek zadzwonić, żeby ktoś mi pomógł. To był oczywiście mój telefon, ale Sony Ericsson, którego miałam kupionego parę lat wcześniej i wtedy go używałam. Stary poczciwy model. Wybrałam numer do najbliżej mi osoby, chaotycznie wszystko opowiedziałam i w momencie, kiedy ta osoba otworzyła drzwi domku i weszła do środka, żeby mnie ratować, wszystko powróciło do teraźniejszości. Tak po prostu w sekundę wszystko się zmieniło. Tylko ja stałam jak ta sierota zapłakana na dowód tego, co się działo.

Żadne prawa fizyki nie wyklucza możliwości podróży w czasie, ale teoretycy są zdania, że taka podróż możliwa jest tylko w przyszłość. A co z przeszłością w odniesieniu do znanych nam praw? Rozważmy ruch planet dokoła Słońca. Ziemia jak każda planeta w naszym Układzie Słonecznym porusza się zgodnie z prawami odkrytymi przez Johannesa Keplera, a czas odliczamy według ruchu planety do przodu (jeden pełny obrót wokół Słońca = jeden rok dla danej planety). Jeśli jednak odwrócimy kierunek upływu czasu, to planeta będzie poruszać się po tej samej orbicie, ale w przeciwnym kierunku. Liczony przez nas czas nie będzie odliczał przyszłości, ale zaczniemy wyczekiwać roku ubiegłego. Choć przyzwyczajeni jesteśmy odliczać czas w przyszłość, to sam czas staje się wtedy jedynie iluzją. A co z prawem Keplera? Prawa Keplera absolutnie nie naruszyliśmy, gdyż wszystko jest zgodne z prawami Keplera. Wydaje nam się, że wiemy czym jest czas dlatego, że stworzyliśmy narzędzia rejestrujące czas. Nie znaczy to jednak, że wiemy czym czas jest, i czy w ogóle istnieje. Wszytko wszak, co widzimy na niebie jest przeszłością. Gdy patrzymy na Słońce, to widzimy jego obraz sprzed 8 minut. Syriusza widzimy takiego, jakim był 8 lat temu, a galaktykę Andromedy taką, jak wyglądała aż 2,5 miliona lat temu. Możliwe jest zatem, że na nocnym niebie widzimy obiekty, które już dawno nie istnieją, co nie zmienia faktu, że jeszcze długo będziemy je obserwowali nie zdając sprawy z tego, że widzimy przeszłość w czasie teraźniejszym. Czym zatem tak naprawdę jest czas, jeśli nie iluzją, postrzeganą z naszego punktu widzenia rzeczywistości?

A co z teleportacją w czasie? Cała wydajność wszystkich systemów komputerowych na świecie wykorzystywana przez czas nieograniczony nie wystarczyłaby do przetworzenia tej ilości informacji, która zawiera tylko jeden ludzki organizm. A byłoby to podstawowym warunkiem, aby móc kogoś takiego jak człowiek zakodować, rozbić na cząsteczki molekularne lub przetworzyć na fale elektromagnetyczne, wyemitować przez będący jeszcze w sferze fantazji nadajnik telepatyczny i prawidłowo złożyć w odbiorniku umieszczonym w innym miejscu i czasie. Telepatia w ogólnym pojęciu należy do najbardziej egzotycznych zdolności paranormalnych ze wszystkich właściwych człowiekowi, a my tu mówimy nie tylko o teleportacji w przestrzeni, ale głównie w czasie. Zjawiska takie nie budziłyby zdziwienia, gdyby osadzić je w scenariuszu filmu science fiction, gdzie możliwe jest wszystko. Mamy zatem do wyboru dwa wyjścia: uznać, że o prawdziwych prawach natury panujących w całym wszechświecie tak naprawdę nie wiemy nic, a jedynie wydaje nam się, że coś wiemy, lub uznać, że żyjemy we wszechświecie holograficznym, gdzie portale w czasie są naturalnym zjawiskiem, a rzeczywistość bardziej fantastyczna niż nam się wydaje. Czy żyjemy zatem w Matrixie? Niczego nie można wykluczyć, ale nawet gdyby tak było, to zrobimy wszystko, aby w to nie uwierzyć.



20.05.2021

Nawiedzone samochody

Historie o  opętanych ludziach można wyjaśnić stanem chorobowym ciała, a nie duszy, gdyż ciało jest żywą istotą. Ale co z maszynami, które duszy nie posiadają i nie są żywymi istotami, a jednak ich zachowanie wskazuje na zgoła co innego? Auto jest tylko sztucznym mechanizmem stworzonym przez człowieka i nie ma prawa zachowywać się jak żywa istota. A jednak istnieją udokumentowane doniesienia o tym, że samochody czasem łamią znane nam prawa natury i zaczynają żyć swoim życiem.


Nawiedzone auto
Opętane auta


Człowiek wie, że to miłość, kiedy chce przebywać z drugą osobą i czuje, że ta druga osoba chce tego samego, pisał Nicholas Sparks. Bezwzględnie miał rację, ale czy miłość można odczuwać tylko do drugiej osoby i wzajemnie, co istotne, również? Oszukać można każdego, tylko nie samego siebie. Istnieje miłość nie tylko do drugiej osoby, lecz także... do własnego samochodu. Mamy dość przykładów nawet na naszych polskich drogach, kiedy to za zwykłe, zazwyczaj przypadkowe zadrapanie lakieru właściciel auta jest w stanie zabić sprawcę. Absurd? W rzeczy samej. Pamiętajmy jednak, że prawdziwa miłość istnieje wtedy, kiedy jest odwzajemniona. Dość! Według ogólnie przyjętych zasad nie może istnieć coś, co istnieć nie powinno. A jednak istnieje i przed prawdą nie uciekniemy, gdyż istnieją udokumentowane przypadki zjawiska, które można określić mianem...

Opętane auta


Powieść amerykańskiego pisarza Stephena Kinga z 1983 roku Christine, sfilmowana zresztą przez mistrza gatunku Johna Carpentera, znana jest na całym świecie. Arnie Cunningham, zakompleksiony chłopak z amerykańskiego high-school nie ma lekkiego życia. Wszystko się zmienia, gdy pojawia się Christine – stary samochód marki Plymouth, który okazuje się żyć i kierować ludzkimi uczuciami. Jak wiemy na tym nie koniec, gdyż okazuje się, że Christine również ma uczucia – zazdrość, która powoduje, że zaczyna mordować. Ale przecież to tylko fantazja Stephena Kinga stworzyła samochód zabójcę! W tym przypadku tak. Nie ma jednak nic bardziej fantastycznego od prawdy.

W 1984 roku Jack Oates zaparkował swój samochód przy budce telefonicznej w Yorkshire. Trzymając słuchawkę w ręku, Oates spostrzegł z przerażeniem, że jego samochód sam ruszył z miejsca, by na wstecznym biegu uderzyć w grupę zaparkowanych aut. Można powiedzieć, że nic nadzwyczajnego i obwinić kierowcę. Ale nie zamykajmy pochopnie sprawy zbyt prędko. Samochód zaklinował się z ciągle włączonym silnikiem, a wszelkie próby jego zgaszenia okazały się nieskuteczne, pomimo że Oates kręcił kluczykiem w stacyjne dość długo i nerwowo. Zrezygnowany wezwał mechaników, których spotkało coś jeszcze dziwniejszego. Gdy tylko mechanik zbliżył się do auta, silnik jakby kpiąc ze świadków zdarzenia, natychmiast zgasł. Kiedy mechanicy się wycofali, uznając, że sprawa załatwiona, silnik znów zapalił. Paranormalna zabawa w kotka i myszkę ciągnęła się do czasu, aż skończyła się benzyna. Po skończonej zabawie mechanicy zgodnie oświadczyli, że w całej ich długoletniej pracy jeszcze nigdy w życiu nie zdarzyło się coś podobnego.

Jeszcze dziwniejszy przypadek miał miejsce w 1977 roku. Kevin Kelly zaparkował swój nowy samochód przed domem przyjaciółki w Staffordshire, zgasił silnik, wyjął kluczyk ze stacyjki i wszedł do domu. Nie zdążył zamknąć za sobą drzwi wejściowych do domu przyjaciółki, kiedy usłyszał za plecami dźwięk zapłonu silnika swego samochodu. Wszelkie próby zgaszenia silnika okazały się bezskuteczne jak w wyżej opisywanym przypadku. Kelly nie dał jednak za wygraną. Kevin podniósł maskę i wyrwał przewody z rozdzielacza zapłonu. Pudło! Wbrew logice silnik pracował nadal, śmiejąc się w twarz nowemu właścicielowi. Wezwano serwisanta z British Automobile Association, który zaczął przecinać poszczególne przewody, co w zasadzie powinno wymusić zgaszenie wciąż działającego silnika. Nic z tego! Mechanizm niczym opętany wciąż działał, pomimo że nie powinien. Zabawa trwała ponad godzinę, co sprawiło, że na miejscu zebrała się grupka zainteresowanych gapiów, którzy w późniejszych zeznaniach stwierdzili to, co widzieli. Mówimy o całkiem nowym samochodzie. Nie znaleziono skutecznego sposobu, by wyłączyć silnik. Po pewnym czasie zabawa w kotka i myszkę najwyraźniej komuś się znudziła, i nie był to zapewne człowiek. Silnik zgasł sam. Kelly odesłał auto do producenta, gdzie zajęto się nim szczegółowo. Rzecznik prasowy producenta oświadczył, że nie znaleziono żadnej usterki i auto jest w pełni sprawne. Na dodatkowe pytania stwierdził tylko raz: nic więcej nie możemy powiedzieć.

No dobrze. Pewne przypadki można jakoś  wyjaśnić racjonalnie, pomimo że tak się nie zdarzyło. Gorzej jest, kiedy samochód zachowuje się jak wcześniej wspomniany Christine, który... zabijał! Ale to tylko fantazja autora powieści grozy! Czyżby tylko?

W 1978 roku pewna kobieta z Florydy zaparkowała swój samochód przed supermarketem. Po zrobieniu zakupów, kiedy zbliżyła się do auta, ten samoczynnie uruchomił silnik i ruszył na wstecznym biegu wprost na swoją właścicielkę. Co niesamowite po jej przejechaniu zmienił samoczynnie bieg, by przejechać po niej ponownie. Świadków zdarzenia było sporo i każdy chciał pomóc ciężko rannej kobiecie. Jednak auto musiało jej bardzo nienawidzić, skoro uniemożliwiło udzielenia jej pomocy. Auto dało za wygraną dopiero wtedy, kiedy dla krwawiącej i zmasakrowanej właścicielki auta było już za późno. W tym przypadku zeznania świadków są również jednoznaczne i każdy z przesłuchiwanych świadków zeznał, że w samochodzie nie było żywej duszy, która mogłaby kierować samochodem. Kobietę z premedytacją zabił jej własny samochód!

Arcyksiążę Ferdynand zginął 28 czerwca 1914 roku w Sarajewie. Skonał zastrzelony w aucie marki Gräf & Stift przez serbskiego nacjonalistę Gavrilo Principa, należącego do organizacji „Czarna ręka". Jak się później okazało, nie tylko arcyksiążę Ferdynand zapisał się tłustym drukiem w historii świata, ale auto, w którym jechał, kiedy dokonano zamachu także. Po śmierci Ferdynanda samochodem jeździł jego adiutant tylko przez 8 dni – rozbił się, uderzając w drzewo. Po zakończeniu wojny samochód udzielał swych mrocznych usług gubernatorowi Jugosławii. Po czterech miesiącach szofer, który go wiózł zginął, a gubernator w wyniku wypadku stracił rękę i ....powiedzmy, że nie tylko rękę. Gubernator kazał zniszczyć pojazd, ale chirurg, który operował go, zapłacił komu trzeba i został nowym właścicielem pechowego auta, nie wierząc w jakiekolwiek klątwy i zabobony. Dostrzegł okazję i ją wykorzystał... na własną zgubę. Po pół roku znaleziono zwłoki lekarza w rozbitym wozie. Wdowa po lekarzu sprzedała auto jubilerowi, który kilka miesięcy po zakupie mrocznego auta... powiesił się. Śmierć szybko dopadała każdego kolejnego właściciela. Później nikt już nie chciał samochodu mordercy. Dzisiaj stoi w Muzeum Historii Wojskowości w Wiedniu (Heeresgeschichtliches Museum).

Dosyć przykładów, których można przytaczać wiele. Czas zastanowić się, czy rzeczywistość, jaką znamy, jest rzeczywistą rzeczywistością. Nauka twardo trzyma się zasady mówiącej, że nie może istnieć coś, co istnieć nie powinno. Ale czy mamy prawo decydować o tym, co istnieć powinno, wiedząc, że istnieje coś, co istnieć nie powinno? Idziemy na łatwiznę, uznając, że znamy wszelkie prawa fizyki i natury. Nic bardziej mylnego. Zachowujemy się jedynie tak, jak ryba w wodzie, która zapewne też sądzi, że stoi na szczycie ewolucji, a poza jej środowiskiem wodnym nie ma prawa istnieć nic, czego ona nie zna. Rzeczywistość widzimy tylko taką, jaką potrafimy dostrzec z naszego punktu widzenia. Być może nawet nie jesteśmy gospodarzami na ziemi, a jedynie pionkami w czyjejś grze. Nie widzimy granic ani tego, co jest za ukrytą kurtyną. Istnienie czegoś, co często nazywamy cudem lub niemożliwym fenomenem wcale nie jest zaprzeczeniem praw natury, lecz zaprzeczeniem naszej wiedzy o tych prawach. Gdzie są ludzie, którzy nagle znikają bez wieści i często na oczach świadków? Przecież to niemożliwe, a jednak takie przypadki się zdarzają.


Źródło: Lyall Watson – The Nature of Things / Viktor Farkas – Poza granicami wyobraźni