22.12.2017

Tajemnica wiary ukrywana przed wiernymi



„Dość jest światła dla tych, którzy pragną widzieć,
a dość ciemności dla tych, którzy trwają w przeciwnym usposobieniu”.


Blaise Pascal



Tajne Archiwa Watykanu
Archivio Segreto Vaticano

Temat tego artykułu wart jest obszernego rozszerzenia, aczkolwiek sam w sobie krótki nie jest. Wylewne wprowadzenie pewnych informacji wynika z wielu ważnych przyczyn, lecz najistotniejszą jest jego powaga, dlatego też krócej nie można, bo jak można zminimalizować największą tajemnicę świata, Tajemnicę Wiary. Skrótowo zatem na tyle, ile to możliwe bez gubienia istoty przekazu, ale bez wdawania się też w szczegóły bardzo istotne.


Ograniczając się tylko do lekkich wyjaśnień pewnych rzeczy, nie wyrażam głośno własnego zdania, gdyż nie jest moim celem narzucać komukolwiek, w co ma wierzyć. To pozostawiam każdemu z osobna. Nie poruszam też obficie tematu okłamywania wiernych przez Kościół, albowiem opisałem to w artykule zatytułowanym Kłamstwa Kościoła. Aby przejść jednak dalej bez poświęcenia kilku zdań wyjaśniających, dlaczego Kościół katolicki tak bardzo skrupulatnie okłamuje swoich wiernych, ukrywa przed nimi i czego się boi, by nie wyszło szeroko na jaw, byłoby zbrodnią wobec tych, którzy poświecili w przeszłości wszystko, aby prawda była rozpowszechniona.

Ślepa wiara zawsze kojarzyła mi się z tajemnicą wiary, a ta skoro jest tajemnicą, musi być ślepa. Mogę zrozumieć jeszcze wojskowe, polityczne, strategiczne czy inne tego typu dokumenty opatrzone klauzulą „TOP SECRET”, ale coś takiego w religii dotyczące wiary? Nie! Tego być nie powinno, gdyż z miejsca rzuca się w oczy ściema, kamuflaż, iluzjonistyczna sztuczka ukrycia czegoś, by skutecznie oszukać całe masy ludzi, którym dziwnym trafem Kościół od tysiącleci zabraniał używania rozumu. Jeśli się tu mylę i zanim ktoś, coś mi zarzuci, niech odpowie na proste pytanie – czego Kościół boi się, nadając klauzulę „TOP SECRET” watykańskiej bibliotece? Co ukrywane jest w „zatęchłych” archiwach i bibliotekach watykańskich tak bardzo, że dostęp tam mają jedynie wybrani i jedynie pod pilnym nadzorem! Jakich tajemnic ujawnienia boi się Kościół i dlaczego, bardziej niż ognia piekielnego? Może dlatego, że piekło sam sobie wymyślił, aby mieć czym straszyć niewiernych? Kto to wie...?

Z pewnością każdy czytając Biblię w całości i z uwagą, używając przy tym rozumu, mam cały czas na myśli, nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż coś w tym wszystkim jest nie tak, jak powinno być. Coś jakby zbiór niedorzeczności zmieszany w jedną całość, coś urywającego się w pół zdania lub coś, czego brakuje, a być powinno. Kościelni teologowie oczywiście mają na to swoje wyjaśnienia złej interpretacji Biblii, ale tu nie chodzi o interpretację. Kler zresztą zawsze chciał, aby Pismo Święte nie było ogólnie dostępne. Wtedy bowiem kler ma tę przewagę, że ślepo wierzącym łatwo może narzucić własną interpretację jako właściwą. Obecna forma Biblii jest tak skonstruowana, że można ją tłumaczyć na wszelkie możliwe sposoby, od teologicznego poprzez psychologiczne aż do inspiracyjnego. W porządku, ale co zrobić z tekstami, które Kościół zna, ale nie chce zrozumieć, lub rozumie, ale nie chce, żeby wierni zrozumieli? Najlepiej odrzucić precz i więcej do nich oficjalnie nie wracać. Takie wyrzucone i budzące grozę wśród kapłanów teksty, to Księgi Apokryficzne, czyli zwoje znalezione często w tym samym miejscu i w tym samym czasie co księgi biblijne, ale które Kościół uznał, że nie powinny być dostępne dla wiernych. Księgi te jednak przetrwały, bo istnieje coś potężniejszego od Kościoła, co nigdy nie pozwoli zataić mu prawdy przed tymi, którzy jej szukają.

Każdy człowiek logicznie myślący, czytając Stary Testament, musiał z pewnością przy licznych fragmentach poczuć się co najmniej zawiedzionym, odnosząc wrażenie niedoinformowania lub jakby wyciętego tekstu. Takich wersetów w całej Biblii jest mnóstwo. Zatrzymajmy się przy jednym z nich, gdyż będzie miał on ogromne znaczenie w temacie tego rozdziału a tu notki.

Księga Rodzaju albo 1. Mojżeszowa, w zależności od przekładu, podaje chronologicznie żywot potomstwa Adama od jego trzeciego syna Seta, którego spłodził na podobieństwo i wyobrażenie swoje. Tak przy okazji ciekawa konkluzja, albowiem należy zwrócić uwagę tu, iż Bóg stworzył Adama na podobieństwo i wyobrażenie swoje.

Wróćmy jednak do tematu.

Dowiadujemy się dalej, że Adam po spłodzeniu Seta, miał liczne potomstwo synów i córek, a umarł w wieku 930 lat. Od razu zaznaczam, iż nie o wiek tu chodzi najbardziej, choć to również wymaga odrębnego wypracowania. Set, gdy miał 105 lat spłodził Enosa, potem dalsze potomstwo. Set podobnie jak Adam chodził po Ziemi z Bogiem i umarł w wieku 912 lat. Enos spłodził Kenana, potem dalsze potomstwo synów i córek i umarł w wieku 910 lat. Kenan spłodził Mahalaleela oraz jego braci i siostry i umarł, mając 905 lat. Mahalaleel spłodził Jareda i dalsze potomstwo i umarł w wieku 895 lat. Jared licząc sobie 162 lata, spłodził Henocha, potem dalsze potomstwo, chodził z Bogiem po Ziemi i umarł w wieku 962 lat. Henoch spłodził Matuzalema, mając 65 lat itd., itp... A ile miał lat, gdy umarł? Tu jest problem, gdyż Henoch chodził po Ziemi w przyjaźni z Bogiem przez 365 lat i nie umarł, jak jego przodkowie. Kościół najchętniej pozbyłby się nawet tej skromnej wzmianki o Henochu z Biblii:
„Henoch po urodzeniu się Metuszelacha żył w przyjaźni z Bogiem trzysta lat i miał synów i córki. Ogólna liczba lat życia Henocha: trzysta sześćdziesiąt pięć. Żył więc Henoch w przyjaźni z Bogiem, a następnie znikł, bo zabrał go Bóg.” - Księga Rodzaju 22-24 
Księga Henocha
Księga Henocha
Henoch dla Kościoła znikł również z kart Biblii. Dzieci na lekcjach religii, jak można przypuszczać, także nie dowiedzą się, kim był Henoch. Bezlitosny Jozue krwawo wypełniający wolę Boga, baaa... nawet rozkazy samego Boga, by po drodze do zdobycia ziemi obiecanej, wskazanej konkretnie przez niego (Kanaan), wybijać w pień co stanie żywego na drodze włącznie z kobietami, starcami, dziećmi i trzodą chlewną – o TAK! Ten dla Kościoła wart jest uwagi jako wielkiej wagi postać biblijna, wszak zastąpił Mojżesza, który tak przy okazji umarł w cierpieniach na skutek tajemniczej choroby niesłychanie podobnej do dzisiejszej popromiennej tuż po rozmowie twarzą w twarz z samym Bogiem na górze Synaj. Ale Henoch przepełniony mądrością, sprawiedliwy wódz swego narodu, dla Kościoła nic nie znaczy! A dlaczego? Dlatego, gdyż Pisma, które zostawił po sobie, a zostawił, o czym będzie mowa dalej, mogą i powinny nawet wywołać szok wśród wiernych większy, niż powyższe dostępne słowa o Jozue, które to każdy może przeczytać w dzisiejszej Biblii. Skutki takiego szoku są łatwe do przewidzenia – stanowcze osłabienie wpływu kleru!

Kościół zatem starał się za wszelką cenę, aby Henoch został zapomniany, a jego pisma nie trafiły do kanonu Ksiąg Starego testamentu. Na szczęście... uff, dzięki Bogu – Księgę Henocha przyjął do swej Biblii Kościół etiopski, uznając ją za natchnioną.

Henoch w swojej Księdze opisuje Aniołów występujących także w tradycyjnych tekstach, ale w innym zgoła świetle, bardziej przyziemnym i zrozumiałym dla naszego umysłu. W innym świetle opisuje bunt Aniołów, podaje ich w znacznie większej ilości wraz z ich imionami, a nawet samo swoje wzięcie przez Boga do siebie. Nie to ostanie, po którym dla swego ludu znikł, gdyż nie było to jedyne jego wzięcie. Dostaje swego rodzaju NIE poufne zadanie. Bóg polecił mu spisać wszystko, czego doświadczył w niebie i co ujrzał. Dokumentacja ta musiała być dość spora, albowiem Pisma podają liczbę 360 Ksiąg, które to w większości zaginęły, nie bez przyczyny oczywiście. Wszystko, co spisał Henoch, miał przekazać swemu synowi Matuzalemowi z wyraźnym poleceniem przekazywania tego przyszłym pokoleniom. Sam natomiast miał zacząć przygotowania do opuszczenia Ziemi wraz z Bogiem na bardzo długi czas.

Większość ksiąg z dokumentacji Henocha zaginęły, jak wcześniej wspomniałem lub nie zostały jeszcze odnalezione. Wszak działo się to przed potopem, o którym to Henoch został poinformowany, aby ostrzec swój lud. Księgi Henocha dziś znane to przekłady etiopskie i słowiańskie. W obu przypadkach na szczęście i znów dzięki Bogu, zasadnicza treść sprowadza się do tego samego znaczenia. Słowiański przekład zawiera dodatkowo jedynie informacje o tym, jak Henoch wszedł w kontakt z Bogiem, czy raczej jak wcześniej była mowa, z bogami: Księgi świętych przypowieści Henocha, mędrca i wielkiego pisarza, którego Bóg wziął do siebie i ukochał, aby ujrzał miejsce zamieszkania Najwyższego”.

Daremnie szukać podobnych tekstów tradycyjnej Biblii, jak również daremnie szukać konkretnego adresu zamieszkania Boga.

Na obronę wiarygodności Henocha, którego Kościół może uznać za zapomnianego lub mało znanego i niewiarygodnego dodam, że ten numer nie przejdzie. Henoch znany był w starożytnym Egipcie jako jeden z „inżynierów” budowniczych Wielkiej Piramidy pod imieniem Saurid, a wśród Arabów nazywany jest Idris, co oznacza pramędrzec. W języku hebrajskim słowo Henoch znaczy wtajemniczony.

Od dawien dawna Kościół propagował wiernym, narzucał wiedzę równą z niewiedzą historię i wyobrażenie tego, co chciał ukryć wymyślając przeróżne historyjki. Dla najmłodszych wiernych, a taki umysł wchłania wiedzę jak gąbka, najlepiej poprzez kolorowe obrazki rozdawane ochoczo w kościołach w nagrodę za uczestnictwo w mszy świętej oraz, również w nagrodę, eh jaki ten Kościół hojny, za wpuszczenie księdza po kolędzie. Na tych obrazkach uwieczniał w pięknych barwach cudownych aniołów. Wyobraźni wszak należy pomóc.

A co Henoch wie na temat aniołów?

Niech przemówi Księga wyklęta przez Kościół katolicki:

„Kiedy ludzie rozmnożyli się, urodziły im się w owych dniach ładne i piękne córki.Ujrzeli je synowie nieba, aniołowie, i zapragnęli ich. Jeden drugiemu powiedział: Chodźmy, wybierzmy sobie żony z córek ludzkich i spłódźmy sobie dzieci. Szemihaza, który był ich dowódcą, powiedział do nich: Obawiam się, że może nie zechcecie tego zrobić i że tylko ja sam poniosę karę za ten wielki grzech. Wszyscy odpowiadając mu rzekli: Przysięgnijmy wszyscy i zwiążmy się przekleństwami, że nie zmienimy tego planu, ale doprowadzimy zamiar do skutku. Następnie wszyscy razem przysięgli i związali się wzajemnie przekleństwami. Było ich wszystkich dwustu. Zstąpili na Ardis, szczyt góry Hermon. Nazwali ją górą Hermon, albowiem na niej przysięgali i związali się wzajemnie przekleństwami". - Księga Henocha 6, 1-6

Zadziwiające jest tu to, że szósty rozdział Księgi Rodzaju zaczyna się podobnie znaczeniowo, ale bez szczegółów. Tu mamy to coś z wielu co wydaje się być wycięte by poszło w zapomnienie. Mamy za to Potop i olbrzymów czy gigantów, którzy nagle, bez podania przyczyny w Biblii rozmnożyli się na ziemi jak grzyby po deszczu.

Henoch wyjaśnia nam to bardziej dobitnie:

"Ci i wszyscy pozostali, co byli z nimi, wzięli sobie kobiety, każdy z nich wybrał sobie jedną, zaczęli do nich chodzić i zaczęli nieczyste z nimi obcowanie. Nauczyli je czarów, zaklęć i przycinania korzeni i zapoznali je z roślinami. One poczęły i zrodziły wysokich na 300 łokci gigantów. Ci pochłonęli wszystkie zapasy żywności innych ludzi. Kiedy jednak ludzie nie mieli im już co dać, giganci zwrócili się przeciw nim i pożerali ich. Zaczęli niszczyć ptaki, dzikie zwierzęta, płazy i ryby, pożerać swoje własne mięso i spijać własną krew. A wtedy Ziemia zaczęła się uskarżać na niegodziwców". - Księga Henocha 7. 1-6.
Teraz bardziej staje się jasne, że to zdemoralizowana grupa bogów jest odpowiedzialna za gniew Boga, który widząc, co się dzieje i wiedząc dlaczego, postanowił zniszczyć owoc zbuntowanej części ...(?)

Być może Bóg, jakkolwiek byśmy już go nie nazwali to pozostańmy przy tej nazwie nadal, wiedział wcześniej co się dzieje, ale nie ingerował. Sprawa jednak musiała być poważna i musiała wymknąć się spod kontroli, gdyż inny apokryf, Księga Barucha, podaje nawet dokładną liczbę gigantów:

„I sprawił Bóg potop na Ziemię i zniszczył wszystko życie, a także 4 090 000 gigantów”. - Księga Barucha.

Coś zaczyna się pomału wyjaśniać. Nie tylko sama tajemnica wiary, ale także, a może przede wszystkim to, dlaczego wiele zwojów, papirusów i innych dokumentów znalezionych wraz z tymi „właściwymi”, Kościół odrzucił z kanonu świętości i nie włączył celowo do kart Biblii. Aniołowie z pięknych i kolorowych obrazków kościelnych, raczej nie powinny mieć powodów do buntu.
A oto anioły według Księgi Henocha:

„Oto imiona tych aniołów: pierwszym z nich jest Szernijaza, drugim Artakifa, trzecim Armen, czwartym Kokabiel, piątym Turiel, szóstym Ramiel, siódmym Daniel, ósmym Nukael, dziewiątym Barakiel, dziesiątym Azazel, jedenastym Armaros, dwunastym Batriel, trzynastym Basasael, czternastym Ananel, piętnastym Turiel, szesnastym Samsiel, siedemnastym Jedtarel, osiemnastym Tumiel, dziewiętnastym Turiel, dwudziestym Rumiel, dwudziestym pierwszym Azazel.

To są wodzowie aniołów oraz imiona setników, pięćdziesiątników i dziesiętników.
Imię pierwszego jest Jekon. To jest ten, który zwiódł wszystkie byty anielskie. Sprowadził ich na ziemię i uwiódł ich przy pomocy córek ludzkich.
Imię drugiego jest Asbeel. Ten podsunął zły plan świętym bytom anielskim i zwiódł je tak, że zanieczyścili swe ciała z córkami ludzkimi.
Imię trzeciego jest Gadrael. Ten pokazał wszelkie śmiertelne ciosy synom ludzkim. On
zwiódł Ewę i pokazał ludziom oręż śmierci - tarcze, pancerze i miecz do zabijania i wszelki śmiertelny oręż ludzi. To z jego podpuszczenia to wszystko przyszło na mieszkańców ziemi od owego czasu aż na wieki wieków.
Imię czwartego jest Penemue. Ten pokazał ludziom gorycz i słodycz oraz wyjawił im
wszystkie tajemnice wiedzy. Nauczył ludzi sztuki pisania atramentem i wyrobu papieru. Przez to wielu poszło na manowce od dawien dawna aż po dziś dzień.
Ludzie bowiem nie zostali stworzeni po to, aby wzmacniali swoją wiarę piórem i atramentem. Ludzie bowiem zostali stworzeni po to, aby stali się jak aniołowie, czyli sprawiedliwi i czyści, i aby ich nie dotknęła wszystko niszcząca śmierć. Jednakże z powodu owej nauki idą ku zagładzie i z powodu owej mocy niszczy ich śmierć.
Piąty ma na imię Kasdeja. Ten pokazał ludziom wszystkie złe ciosy duchów i demonów
oraz ciosy atakujące embrion w łonie matki tak, że następuje poronienie. Pokazał też ciosy atakujące duszę. Pokazał im ukąszenia węża i porażenia w południe”. - Księga Henocha 69, 2-12


Hmmm, ktoś tu nam coś ściemnia. Czyż Kościół nie obstaje przy tym, iż Ewę uwiódł wąż? Jak się okazuje, ten wąż ma imię Gadrael, i nie jest wężem a... aniołem, jednym z bogów. Pięknych aniołów Kościół ukrywa i nie bez celu, gdyż aniołowie ci jakimś dziwnym trafem mają ziemską hierarchię.

Apokryfy cytuję obszernie, gdyż wiem, że Kościół dołożył wszelkich starań, aby były one niedostępne. Ja przeciwnie. Uważam, iż każdy wierny powinien wiedzieć, co jest przed nim ukrywane. Resztę zostawiam samym wiernym, podkreślając jednak to, że Kościół ma tego dużo więcej w swych archiwach, co może ukryć. Wszak to nie takie wielkie jak watykańskie obserwatorium astronomiczne. Cóż może być w tych archiwach takiego, że Kościół wypatruje Boga w fizycznym niebie przez najnowsze teleskopy?

Chwila, co ja napisałem? Kościół zainwestował we własne obserwatorium astronomiczne? A jakże, i to bardzo drogie i bardzo nowoczesne.

Może warto tu teraz przytoczyć fragmenty wniebowzięcia Henocha:

„W pierwszym miesiącu 365 roku życia, pierwszego dnia pierwszego miesiąca, ja Henoch byłem w domu moim sam (...), i ukazało mi się dwóch nader wielkich mężów, jakich nigdy na Ziemi nie widziałem. A oblicza ich jaśniały jak słońca, oczy ich były niczym pochodnie płonące, z ust ich ogień wychodził; ich pióra wyglądu różnego, ich stopy purpurowe, ich skrzydła bardziej jaśniejące niźli Bóg, ich ramiona bielsze niźli śnieg. I stanęli u wezgłowia łoża mego i wezwali mnie imieniem moim. (…) I przemówili do mnie mężowie owi: Bądź dzielny, Henochu (…) wnijdziesz dziś z nami do nieba. I powiedz swoim synom i wszystkim dzieciom domu twojego, co mają zrobić bez ciebie na Ziemi w domu twoim, i żeby nikt ciebie nie szukał, aż Pan przywiedzie cie z powrotem ku nim. (…).

A teraz mój synu Matuzalemie, opowiem ci wszystko i zapiszę to dla ciebie; odkryłem wszystko przed tobą i przekazałem księgi, które tego dotyczą. Zachowaj, mój synu Matuzalemie, księgi otrzymane z ręki ojca i przekaż je przyszłym pokoleniom świata. (…)

Wtedy unieśli ludzie spojrzenia i ujrzeli zniżający się na niebie kształt rumaka, i rumak w burzy opuszczał się na ziemię. I powiedzieli ludzie Henochowi, co widzą, a Henoch im rzekł: To z mego powodu opuszcza się ten rumak. Nadszedł czas i dzień, że muszę od was odejść i nigdy was już nie zobaczę. A wtedy rumak był tuż i wszyscy ludzie widzieli go wyraźnie. Mówili: Pójdziemy z tobą do miejsca, do którego ty idziesz, tylko śmierć może nas rozłączyć. Ponieważ obstawali przy tym, aby pójść razem z nim, przestał do nich mówić i podążali za nim, i nie zawracali. I stało się, że Henoch w burzy wzniósł się do nieba na ognistych rumakach i w ognistym rydwanie”. 

Następnego dnia wyruszono szukać Henocha i ludzi mu towarzyszących, którzy pomimo zakazu nie chcieli się cofnąć:

„I szukali tego miejsca, z którego Henoch poszedł do nieba. I wtedy doszli tam, zobaczyli, że cała ziemia pokryta była śniegiem, a na śniegu były duże kamienie jakby też ze śniegu. A wtedy rzekli jeden do drugiego: Dalej, odgarnijmy śnieg, abyśmy zobaczyli, czy pod śniegiem nie ma ludzi, którzy przyszli tu z Henochem. I odgarnęli śnieg, i ujrzeli ludzi, którzy przyszli tu z Henochem, że leżą martwi. Szukali też Henocha, ale nie znaleźli go, albowiem poszedł do nieba (…) Stało się w roku sto trzynastym życia Lamecha, syna Matuzalema, że Henoch poszedł do nieba”.
Czy ojcowie Kościoła wstydzą się, że ich Bóg, który wszak stworzył niby cały świat, potrzebuje do przemieszczania się rydwanu, który nie jest też perpetuum mobile, albowiem potrzebuje sporej energii, aby wzbić się do nieba a obserwujący całe zajście z bliska ludzie niczego nie świadomi przypłacili życiem?

Przypomnę, że Eliasz potrzebował również materialnego wozu, aby wstąpić do nieba:

„I stało się, gdy oni szli przed się rozmawiając, oto wóz ognisty i konie ogniste rozłączyły obydwóch (z Elizeuszem). I wstąpił Elijasz w wichrze do nieba”. - 2 Królewska 2.11.
Tego z Biblii nie wycięto, ale i dobrze, dowodzi to jedynie, że nie tylko Henoch dostąpił takiego, materialnego zaszczytu materialnej podróży.

Henoch w swojej Księdza zapowiada dodatkowo sąd nad światem oraz dalej podaje dokładne dane astronomiczne, i to nie tylko dotyczące orbit Ziemi, Księżyca i Słońca. Cała mechanika nieba nie była mu obca. W końcu Bóg poinformował go, dokąd leci, a skąd w tamtych czasach mógł znać takie dane? Jeszcze przed potopem? Zadziwiające? Na pewno tak, ale co bardziej? Czy wiedza Henocha w tamtych czasach? Czy ukrywanie wiedzy, o wiedzy Henocha przez Kościół?

Henoch zapowiedział też przybycie na naszą planetę w przyszłości Mesjasza, tyle tylko, że nic nie wskazuje na to, iż tym Mesjaszem miał być Jezus. Poza tym zresztą sam Jezus, o czym mało kto wie, a ma to wyraźnie napisane w Biblii, zapowiada kogoś po sobie: „I potem ujrzą syna człowieczego przychodzącego w obłoku z mocą i wielką chwałą”. - Ewangelia św. Łukasza 21.27. Więc po co się upierać?

Obraz "Chrzest Chrystusa" namalowany przez Aert Gelder w 1710 roku
"Chrzest Chrystusa"
Czego zatem kościelni przywódcy wypatrują przez najnowocześniejsze teleskopy? Mesjasza? Być może...


Inne apokryfy takie jak: „Księga Barucha”, „4 Księga Ezdraszowa”, „Testamenty Dwunastu Patriarchów” czy „Księgi Sybilińskie”, przekazują nam dokładnie to samo przesłanie i też są naszpikowane niesamowitymi relacjami. Nie sposób je tu wszystkie przytoczyć. Jak wspomniałem na początku, temat ten jest rozszerzony i wkrótce dostępny w książce.

Na przyjście Odkupiciela oczekują wszystkie niemal religie świata. Jedynie chrześcijaństwo uznało Jezusa za Mesjasza. To właśnie dzięki temu Kościół katolicki urósł w potęgę i dostał „piórek”. Bez zbawiciela już narodzonego byłby zapewne niczym, a już na pewno nie miałby aż tylu wiernych, choć wiernych w milionach ma też z innego powodu, o czym będzie mowa gdzie indziej. Między innymi do tego służy właśnie manipulacja, selekcja i naciąganie tekstów oraz najwygodniejsze tłumaczenia z oryginalnych starożytnych języków.

Badania nad Biblią wykazały jednoznacznie, że Stary Testament wymieniany jest w Nowym Testamencie aż 321 razy. Na liczbę tę składają się aż 103 cytaty dosłowne, 100 wersetów niepodanych dosłownie oraz 118 odniesień do starotestamentowych rozmaitych epizodów. Jeśli wziąć stosunkowo niewielką zawartość Nowego testamentu, wówczas jest to zależność wprost uderzająca.

Uderzające jest też podobieństwo stylu życia i nauczania Jezusa z oświeconymi mistrzami innych religii wschodu, jak Budda czy Zaratustra, a wiedząc, że ci działali dużo wcześniej, nasuwa się pytanie – kto z kogo zapożyczał, dając sobie monopol do zbawiania ludzkości. Odpowiedzią może być bardzo negatywne nastawienie Kościoła do nauk niechrześcijańskich z automatycznym przypisaniem Jezusowi wszystkiego, co najlepsze, od oświeconych mistrzów wschodu. A przecież Nowy Testament nie wspomina absolutnie nic o Jezusie od wieku małego dziecka aż do 30-letniego dojrzałego mężczyzny.

To nie ludzkości potrzebna była śmierć Jezusa na krzyżu do zbawienia, ale Kościołowi potrzebny był Mesjasz. Należy to podkreślić z całą stanowczością.

Kto tępi inne religie działające w imię prawdy, pokoju i sprawiedliwości, ten tępi samego Chrystusa dając świadectwo swojej własnej tępoty. Islam też czerpie z mądrych nauk Jezusa i absolutnie nie wypiera się go: „To jest Jezus, syn Marii, słowo Prawdy, w którą powątpiewają”. - Koran, sura 19.

Islamiści zawsze uznawali Jezusa za mędrca, proroka, nauczyciela a jego nauki brali za klucz do zbawienia, ale... za Mesjasza go nie uznali, albowiem na świecie nic się nie zmieniło ani wówczas, ani dziś. Nadal góruje wyzysk, przemoc, niesprawiedliwość i bezsensowne wojny. Dzieje się tak, gdyż kościoły chrześcijańskie ubóstwiają samego Jezusa, a jego nauki zostały całkiem zapomniane gdzieś daleko w tyle.

Czego te nauki mogły dotyczyć? Mowa o pierwotnych naukach, oryginalnych przekazach, zanim kolejni papieże wraz z cesarzami rzymskimi nie objęli ich cenzurą, a tak właśnie było. Tajemnica wiary jest dzisiaj tajemnicą między innymi dlatego, że obecne teksty święte są jedynie cieniem prawdziwej, mądrej nauki Jezusa i innych mędrców starożytnych, jak i również proroków starotestamentowych. Wystarczy bowiem jedno zdanie konkretne przekształcić w formę przypowieści, i już mamy tysiące interpretacji.

Aby być jak najbliżej prawdy, rzeczą niezbędna jest sięgnąć po dzieła najwcześniejszych Ojców Kościoła. Bóg mi świadkiem, jak ciężko do nich dotrzeć, ale kto szuka ten znajdzie. I znalazłem, dzieła Orygenesa. Oczywiście wyklętego przez Kościół. A jakże, i to nie byle jak, bo aż 15 klątw bez ładu i składu zresztą. Pasuje jak najbardziej.

Orygenes żył w latach 185 do 254, a więc okres bardzo interesujący, bo właśnie wówczas selekcjonowano teksty nowotestamentowe. Poświęcił on życie, chroniąc oryginalnych treści Ewangelii. Jego dziesięciotomowe dzieło zatytułowane „Stromata”, zaginęło bez śladu, i wcale nie dziwi mnie to, gdyż Orygenes zajmował się w nim dokumentowaniem nauk chrześcijańskich zgodnych z doktrynami Platona czy Pitagorasa. W dziele „Contra Celsum”, Orygenes jednak stwierdza, co następuje:

„Czy nie zgadza się bardziej z rozumem to, iż każda dusza, dla jakichś tajemniczych przyczyn (…) wprowadzana jest w ciało stosownie do jej zasług i wcześniejszych uczynków? Czy nie jest racjonalnym, że dusze, które użyły swych ciał, aby dokonać jak najwięcej dobra, powinny mieć prawo do ciał obdarzonych możliwościami przewyższającymi ciała innych?” 
Czyżby zatem Biblia mówiła o reinkarnacji? Wszystko na to wskazuje, że tak, gdyż tylko wtedy niezrozumiałe wersety i przypowieści Jezusa nabierają prawdziwego sensu.

„(...) bom ja Pan, Bóg twój, Bóg zawistny w miłości, nienawidzący nieprawość ojców nad syny do trzeciego i do czwartego pokolenia tych, którzy mnie nienawidzą”. - 5. Mojżeszowa 5,9.
Cóż to zatem za Bóg, który stawia sam siebie moralnie w takim świetle? Dlaczego za moje błędy czy grzechy mają cierpieć moje dzieci, wnuki i prawnuki? Ale jeśli zastąpić słowo pokolenie na wcielenie, wówczas wszystko zmienia postać rzeczy. Moje dzieci wówczas nie mają nic wspólnego z moimi grzechami, za które ja sam odpowiadam w innych wcieleniach, a one mają swoje własne „porachunki” z tym i poprzednim istnieniem. W nowym ciele mogę nawet nie pamiętać swojej winy, zna ją jakaś pamięć, którą trudno nazwać tak, aby każdy zrozumiał, która to nieuchronnie prowadzi mnie do sytuacji podobnej, ale już w taki sposób bym miał szansę zrozumieć swój błąd i go naprawić. Jeśli nie skorzystam, poczuję na własnej skórze coś w rodzaju kary, ale tylko w pewnym słowa tego znaczeniu. Jedynie tym sposobem dusza może osiągnąć doskonałość. „Jak ty czyniłeś, tak będą postępować wobec ciebie, odpowiedzialność za czyny twoje spadnie na twoją głowę”. - Księga Abdiasza 1.15.

Czyż nie podobne przesłania zostawił po sobie Swedenborg?

Orygenes w „Contra Celsum” pisze dalej:

„Niematerialna i niewidoczna ze swej natury dusza nie istnieje w żadnym materialnym miejscu nie posiadając ciała dopasowanego do natury tego miejsca. Skutkiem tego pozbywa się w swoim czasie ciała – które dawniej było jej niezbędne, ale już nie wystarcza w jej nowym stanie – i wymienia je na kolejne”.
Wszyscy wiemy doskonale, iż filozofia Jezusa opierała się głównie na zasadzie, zbierzesz to, co zasiejesz. Wiadomo również, że życie jednego człowieka jest zbyt krótkie, by zdążyć, zebrać wszystkie swoje plony, a siejemy dużo, tak dobra, jak i zła. Jezus nauczał o sianiu dobra, zła i o sprawiedliwości Bożej. Efekty tego obserwujemy w życiu codziennym na własne oczy.

Jeden człowiek rodzi się zdrowy w bardzo bogatej rodzinie. Żyje w wolnym i bez konfliktów kraju otoczony uczciwymi ludźmi. W późniejszym wieku również wszystko przychodzi mu z wielką łatwością. Drugi człowiek urodzony w tym samym czasie to jego całkowite przeciwieństwo, choć niby niczemu nie winny to jednak chory od urodzenia w bardzo biednej rodzinie. Aby przeżyć, musi od dzieciństwa samotnie walczyć z wrogim mu dookoła światem, gdzie głód, wojna i przemoc robi swoje. Co zatem jest z tym Bogiem? Ponoć jest sprawiedliwy i niby każdy rodzi się równy. Czy Bóg faworyzuje jednego z nich? Absolutnie, nie. Wiemy przecież doskonale, co za życia siał Hitler, Stalin czy sieją dzisiejsi politycy – a co siała, dajmy na to Matka Teresa z Kalkuty lub Ojciec Pio. Porównanie takie stanu rzeczy odnajdujemy w Liście do Rzymian 9, 11-14:
„Bo, gdy jeszcze się nie urodziły ani nie uczyniły nic dobrego czy podłego (…) powiedziano jej (Rebece): „Starszy będzie niewolnikiem młodszego”. Tak jak jest napisane: „Jakuba umiłowałem lecz Ezawa znienawidziłem”. Cóż więc powiemy? Czy u Boga jest nieprawość? Przenigdy!”.
Orygenes, jak wcześniej wspomniałem, poświęcił całe życie, aby chronić oryginalnych nauk Chrystusa. W „De principiis" przekazuje nam: "Każda dusza przychodzi na świat umocniona przez zwycięstwa, lub osłabiona przez klęski swoich poprzednich wcieleń. Jej miejsce na świecie zdeterminowane jest przez poprzednie zasługi, lub przewiny. Praca duszy na tym świecie determinuje miejsce, jakie zajmie w świecie przyszłym”.


Św. Jeremiasz (340-400), okrzyknął Orygenesa największym nauczycielem Kościoła od czasów Apostołów. Paradoksalnie jak już wiemy, Kościół Orygenesa wyklął. Św. Jeremiasz musiał zatem przyjmować prawdziwe nauki Jezusa, mówiące o reinkarnacji. Zresztą, przy szperaniu w pismach dawnych Ojców Kościoła, nasuwa się zadziwiająca rzecz. Do czasu Soboru w Nicei, który odbył się w 325 roku, niemal wszyscy Ojcowie Kościoła popierali ideę preegzystencji dusz, jako coś oczywistego. Ówczesne teksty Pisma nie były wówczas aż tak wypaczone, jak dziś. Czerpali ze źródeł najbliższych oryginałom i znali nauki Jezusa dosłowne. Św. Grzegorz (257-332), twierdził śmiało, że:
„absolutnie koniecznym jest, aby dusza została uzdrowiona i oczyszczona, a jeśli nie stanie się to za jej życia na ziemi, musi się dokonać w przyszłym wcieleniu”.
Święci Kościoła w tamtym okresie, przed Soborem w Nicei, doskonale rozumieli słowa Jezusa mówiącego: „Zaprawdę, zaprawdę ci mówię: Jeżeli ktoś nie narodzi się ponownie, nie może ujrzeć Królestwa Bożego (…). Co się narodziło z ciała jest ciałem, a co się narodziło z ducha jest duchem (…). Wiatr wieje gdzie chce, i słyszysz jego odgłos, ale nie wiesz skąd przychodzi i dokąd idzie. Tak jest z każdym, kto się narodził z ducha (…). Jeżeli wam mówię o sprawach ziemskich, a nie wierzycie, to jak uwierzycie, jeśli będę wam mówił o sprawach niebiańskich?”. - Ewangelia św. Jana 3, 3-12.

Faktem jest, że od Soboru w Nicei nauka o wędrówce dusz powoli przygasa. Pojawia się w to miejsce natomiast po raz pierwszy i niespodziewanie coś, co trwa do dziś – grzech pierworodny. Być może największe kłamstwo Kościoła i kłamstwo bardzo uzasadnione. Wierzący w reinkarnację jak to pierwotnie nauczał Jezus, wie doskonale, że do zbawienia potrzebuje jedynie żyć uczciwie w poszanowaniu bliźniego i wszystkiego dookoła. Nic poza tym, a już na pewno nie potrzebuje kapłana i budynku z cegły zwanego kościołem i co najważniejsze, za nic nie musi nikomu płacić, aby doskonalić duszę i przechodzić na wyższe egzystencje. Bez grzechu pierworodnego Kościół jest niczym, gdyż według Kościoła tylko katolicy mogą zmyć grzech pierworodny a w innej religii nie.

Wolter w „Słowniku filozoficznym” ocenia to następująco: „Odważyć się stwierdzić, że Bóg stworzył wszystkie kolejne pokolenia ludzkiego rodu tylko po to, aby ukarać nas pod pretekstem, że nasz najdawniejszy przodek zjadł pewien szczególny owoc, znaczy tyle, co oskarżyć Go o najbardziej absurdalne okrucieństwo. Ten świętokradczy zarzut jest tym bardziej niewybaczalny, że ani Pięcioksiąg, ani Ewangelie, czy to apokryficzne czy kanoniczne, ani żadne z pism Ojców Kościoła nie wspomina o grzechu pierworodnym”.

Logiczną nauką Jezusa o reinkarnacji zastąpiono grzechem pierworodnym, którego ani dziś, ani nigdy w przeszłości nikt nie potrafi wyjaśnić sensownie!

W roku 553 cesarz bizantyński Justynian zwołał Piąty Sobór Ekumeniczny w Konstantynopolu, na którym to potępione i zakazane zostały dzieła Orygenesa, a sam Orygenes zostaje wyklęty. Po tym Soborze wszystkie zapiski dotyczące reinkarnacji znikają nie tylko z kart ówczesnej Biblii. Sam temat reinkarnacji jest zastrzeżony, a głoszenie jej jest karane. Znając historię Justyniana I Wielkiego, nie trudno domyśleć się dlaczego. Wraz ze swoją żoną Teodorą wiedli, łagodnie mówiąc, niezbyt święty tryb życia. Oprócz uciech cielesnych prowadził krwawe wojny w Italii z Ostrogotami, w Azji z Persami oraz w Afryce z Wandalami, pragnąc odbudować rzymskie imperium. Musiał zatem i bał się chorobliwie potępienia w przyszłych ciałach. Łatwiej mu było zatem zmienić zasady wiary!

Nie musi również dziwić, dlaczego po śmierci tej pary tyranów, Kościół nie zmienił tego. Wyjaśnienie mamy wyżej.

Biblia, choć przerabiana na różne sposoby, a pamiętajmy, że mamy tu dwa aspekty kłamstw – materialne z najstarszych zapisków apokryficznych mówiące o materialnych bogach i aniołach (Księga Henocha) oraz o duchowym aspekcie doskonalenia i wędrówki dusz.

Cóż to więc za wielka tajemnica wiary, której Kościół nie potrafi sam wyjaśnić?

„Jeżeli kto ucha, niech słucha. Jeżeli kto iść w niewolę, odchodzi do niewoli. Jeżeli ktoś mieczem zabije, musi być mieczem zabity. Tutaj ma znaczenie wytrwałość i wiara świętych”. - Apokalipsa św. Jana 13, 9-10.

Każdy ma rozum dany przez Boga i niech każdy sam to oceni.

Odkopując zakopane tajemnice Kościoła, niemal każdego dnia przybywa nowych, zdumiewających i zaskakujących faktów, jak chociażby nigdy niepublikowana przez Kościół III Tajemnica Fatimska. Dlatego postaram się do tematu wrócić w oddzielnej publikacji. Wielu również jest ludzi, którzy próbują zwertować tajemnicze archiwa Watykanu.

Kościół zna Prawdę. Być może nieliczni wtajemniczeni, ale jednak zna i panicznie boi się rozpowszechnienia jej. Lekceważy nawet słowa skierowane wprost do niego: „Faryzeusze i skrybowie otrzymali klucze poznania i ukryli je. Nie weszli, ani nie pozwolili wejść tym, którzy tego chcieli”. - Koptyjska Ewangelia św. Tomasza.

Jezus poprzez Ewangelie św. Łukasza stwierdza dokładnie to samo, co powyższy apokryf:

„Biada wam uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania; samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli”.

12.12.2017

Boska nauka czy naukowa magia



„Troska o ludzi i ich los powinna być głównym motorem
wszystkich naukowych projektów. Nie zagub tej prawdy
w gmatwaninie równań i wykresów”.

Albert Einstein


To, co dawniej było niemożliwe i nazywane magią, dziś dzięki rozwojowi nauki staje się faktem. Każdego dnia nauka udowadnia, że dawni bogowie nie mieli magicznych właściwości, ale byli bardziej rozwinięci technologicznie.


Portret Alberta Einsteina
A. Einstein Fot/Orren Jack Turner
Przyszłość ma tę charakterystyczną cechę, iż zawsze zapowiada swoje przyjście.

Postęp naukowy jest ogromny, a niemożliwe coraz częściej staje się realne. W 1903 roku laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, Albert Michelson oświadczył, iż wszystkie podstawowe prawa fizyki zostały już odkryte i nie zdarzy się już nic, co mogłoby zrewolucjonizować nauki ścisłe. Jakby na przekór temu, kilka lat później Albert Einstein ogłosił oficjalnie swoją teorię względności. Czarna lista takich naukowych pomyłek jest dużo większa, ale pomińmy ją, gdyż dla nas najważniejsze są tu projekty, które zrealizowano lub nad którymi pracowano dla naszego szeroko pojętego „dobra”. Oceniając naukę XX wieku, możemy jedynie domyślać się, nad czym pracują obecni naukowcy w najbardziej tajnych laboratoriach na świecie oraz jak mało brakuje nam do technologii bogów zaginionych cywilizacji.

Dawna magia to współczesna nauka


Thomas Townsend Brown
Thomas T. Brown
W 1905 roku, w stanie Ohio urodził się Thomas Townsend Brown, którego od najmłodszych lat fascynowała elektryczność, elektronika i magnetyzm. Każdą wolną chwilę poświęcał, aby te trzy rzeczy połączyć w jedno, wiedząc, iż mają one wspólny mianownik. Jego badania bardzo szybko przynosiły mu sukcesy. W wieku szesnastu lat skonstruował pierwsze urządzenie anty-grawitacyjne w czasach nowożytnych. Wynalazek ten miał wielką wagę dla nauki, albowiem był żywym dowodem odkrycia nowego prawa fizyki, o którym do tej pory nikomu nawet się nie śniło. Brown jednak miał sporo problemów z przedstawieniem światu swego odkrycia, gdyż dla naukowców było to zbyt nieprawdopodobne. Dopiero profesor astronomii i fizyki dr Paul Biefeld, zainteresował się pracami Browna, by po wspólnych udoskonaleniach ogłosić światu odkrycie nowego prawa fizyki znanego dziś jako zjawiska, czy efektem Biefelda-Browna. Gdy wybuchła II wojna światowa, Brown będąc porucznikiem rezerwy marynarki, został zmobilizowany i powierzono mu funkcję oficera odpowiedzialnego za badania w dziedzinie wybuchów min akustycznych i magnetycznych, jako że wcześniej pracował w Waszyngtonie jako specjalista spektroskopii, promieniowania i fizyki eksperymentalnej. Jak się później okaże, będzie to miało ogromne znaczenie dla niego, dla nas oraz dla całego świata nauki.

Albert Einstein w 1925 roku odkrył nowe prawo nazwane jednolitą teorią pola, które mówi, że trzy pola; elektryczne, magnetyczne i grawitacyjne można połączyć razem, tworząc jedno pole, a raczej jedną potężną siłę. Einstein odkrycia tego dokonał na podstawie wcześniejszych prac Thomasa Browna, który również tym się zajmował. Obaj naukowcy doskonale sobie zdawali sprawę z tego, jak potężną broń można stworzyć na podstawie ich odkryć. Einstein, rzekomo z przekonania pacyfista, postanowił potajemnie pracować dla marynarki wojennej, gdy w 1940 roku wojna toczyła się na ostro. Gdy dwaj geniusze nauki z takimi odkryciami pracują dla wojska, wyniki muszą być arcyciekawe i tragiczne. Rozpoczęto zatem doświadczenia mające na celu, oficjalnie oczywiście, uczynić okręty niewidoczne dla radarów wroga, ale... i nie tylko.


Amerykański niszczyciel „USS Eldridge”
USS Eldridge
W połowie października 1943 roku w Filadelfii marynarka wojenna USA przeprowadziła pierwszy eksperyment z użyciem pola Einsteina i Browna. Czy owi naukowcy byli bezpośrednio obecni podczas eksperymentu, jest do dziś tajemnicą. Faktem natomiast jest, że w porcie w Filadelfii przygotowano specjalne agregatory wytwarzające potężne pole elektromagnetyczne, by je skierować bezpośrednio na niszczyciel „USS Eldridge”. Załoga tego okrętu przed przystąpieniem do eksperymentu musiała podpisać specjalne oświadczenia, iż wszystko, czego doświadczą, objęte jest ścisłą tajemnicą.

Eksperyment rozpoczęto. Generatory włączono, a same rezultaty były zdumiewające. Najpierw wokół okrętu pojawiło się przymglone zielonkawe światło, które z czasem wypełniło cały okręt, a jednostka wraz z załogą zaczęła rozpływać się w powietrzu na oczach świadków. Jedyne co było widoczne to linia zanurzenia. Jak donoszą inni świadkowie, w tym samym czasie okręt był widoczny na chwilę w stanie Wirginia, by za moment znów zniknąć, jakby został chwilowo teleportowany. Po pewnym czasie znowu pojawił się w macierzystym porcie w Filadelfii. Eksperyment zupełnie zaskoczył samych naukowców i całkowicie wymknął się spod kontroli. Nikt nie przewidział skutków, nikt nie był w stanie obliczyć wyników i nikt nie był pewny niczego. Dla naukowców eksperyment ten w jakimś sensie, choć nieprzewidywalny, był sukcesem, ale co z załogą? Dla załogi okazał się tragedią być może nawet gorszą niż śmierć. Marynarze, którzy nielicznie jakimś cudem przeżyli popadli, oficjalnie powiedzmy, w obłęd. Niektórzy dosłownie znikali na oczach świadków, pojawiali się w różnych miejscach znikąd i zaraz znikali wbrew prawom fizyki.

Człowiek, który badał kulisy „Eksperymentu Filadelfijskiego”, dotarł do wielu świadków tamtych wydarzeń, którzy twierdzili, że siedząc spokojnie w barze, nagle pojawiło się dwóch zszokowanych marynarzy, jakby zmaterializowanych wprost z powietrza, po czym znów nagle zniknęli. Badacz ten, Charles Berlitz, dotarł nawet do człowieka, który twierdził, iż brał bezpośredni udział w eksperymencie i drogą korespondencji poinformował badacza o tym, co działo się z załogą. Berlitz opublikował fragmenty owych listów w swoich książkach poświęconych temu tematowi:
 „Połowa oficerów i załogi tamtego okrętu momentalne kompletnie zwariowała. Niektórzy trzymani są do dzisiaj w specjalnych ośrodkach, gdzie otrzymują specjalną pomoc naukową, jeśli czują, że „unoszą się w powietrzu”, jak to nazywają lub „wiszą w powietrzu i tkwią w nim” (…). „Tkwieniem w bezruchu” jednak nazywają piekłem. Człowiek, który znalazł się w tym stanie nie może poruszać się z własnej woli. Jeśli w takiej chwili nie podbiegnie do niego jeden lub dwóch kolegów znajdujących się z nim w polu i nie dotknie go, to wtedy „zamarza” (…). „Zamrożeni” nie mają takiego poczucia czasu jak my. Przypominają ludzi w stanie zamroczenia umysłu, którzy w prawdzie żyją, oddychają, słyszą, widzą i czują, ale mimo to nie spostrzegają wielu innych rzeczy! To tak jakby wegetowali w czymś w rodzaju podziemnego świata (…). Jeśli byłby Pan w pobliżu lub w porcie marynarki wojennej w Filadelfii i ujrzał grupę marynarzy, którzy trzymaliby ręce na ciele swego kolegi lub wprost w powietrzu, to niech Pan spojrzy na palce tego biednego człowieka. Jeśli będą drżały jakby w gorącym, rozrzedzonym powietrzu, niech Pan do niego podejdzie i położy na nim swoje dłonie, bo jest on pogrążony w głębokiej rozpaczy. Żaden z tych ludzi nie chciałby znów być niewidzialny. Myślę, że nie muszę rozwodzić się dłużej nad tym, dlaczego ludzie nie dojrzeli jeszcze do pracy z polami siłowymi”. 
Autor tych listów opisując skutki działania pola na człowieka, używa takich określeń jak „Zamarznąć”, „zawisnąć w skoku” lub „krążyć” tylko dlatego, gdyż nie potrafi lepiej wyrazić słowami stanu, jak człowiek czuje się, gdy znika, zastyga lub nawet nieświadomie przechodzi w inny wymiar. Wielu marynarzy, którzy zniknęli na oczach świadków, nie odnaleziono do dnia dzisiejszego. Niewykluczone nawet, że gdzieś lub w czymś nadal żyją. Jeden z nich nawet, przeszedł czy raczej przepłynął nieświadomie przez ścianę swojej kwatery na oczach żony i dziecka, by nigdy więcej nie powrócić. Istnieją także relacje mówiące o tym, że ciała niektórych marynarzy znaleziono wtopione w części okrętu, jakby tworzyły jedną całość. Tak jak gdyby potężna siła pola elektromagnetycznego, zmieszała strukturę molekularną ludzi i przedmiotów w jedną całość.

Oficjalnie nic nie wiadomo o powtórzeniu eksperymentu z użyciem pola. Albert Einstein, przynajmniej tak twierdził, do końca życia żałował współpracy z marynarką wojenną, ale Brown kontynuował swoje badania, brnąc dalej w swój własny świat ciemnej strony genialnego umysłu. Pamiętajmy, iż to był rok 1943, a technologia nie lubi stać w miejscu. I jakoś nic nie jest w stanie przekonać mnie, że poziom moralny naukowców idzie w parze z rozwojem technologii na świecie. Mowa oczywiście o tej ciemnej stronie nauki. Jeśli zatem ktoś nagle zobaczy postać pojawiającą się i znikającą jakby z mgły, niech nie weźmie go od razu za ducha, gdyż rzeczywistość może okazać się bardziej fantastyczna niż fikcja.

John Titor, podający się w portalach społecznościowych jako „TimeTravel_0”.
Tak ma wyglądać Titor
Być może John Titor, rzekomy podróżnik w czasie, który miał przybyć do nas z 2036 roku, oszukał miliony internautów przedstawiając swój świat z 2036 roku, nasz teraźniejszy i wydarzenia do jego współczesności opisując wszystko w sieci pod nickiem TimeTravel_0. Być może ktoś miał i ma nadal niezłą zabawę, widząc tak wielu naiwnie oszukanych, i być może trafnie określił świat przyszłości na podstawie cieni nowości naukowych będących jeszcze w powijakach. Być może, ale... do tej pory nikomu nie udało się zidentyfikować, kim jest faktycznie osoba podająca się za Johna Titora.


Z mocą działania fal elektromagnetycznych ma do czynienia każdy w życiu codziennym. Wystarczy podać za przykład kuchenkę mikrofalową, a trzeba wiedzieć, że technologia ta nie tylko służy do szybkiego podgrzewania żywności. Mikrofalami od dawna zajmowali się naukowcy wojenni, a przemysł wojskowy rzadko pozwoli sobie na wypuszczenie informacji innowacyjnych. Zawsze musi być coś ukrytego, co pozwoli na wyciek danych rzekomo jedynie nowych. Na podstawie amerykańskiej ustawy o swobodnym dostępie do informacji, odtajnionych zostało wiele dokumentów, które już są przestarzałe. Jeden z nich „Analiza działania fal mikrofalowych w broni zaporowej” z roku 1972, wyjaśnia:
 „Jednym z ważniejszych zadań jest odpowiednio długie utrzymanie celu w strefie promieniowania (mikrofalowego), co w efekcie prowadzi do śmierci (…). W wyniku działania promieniowania wróg umrze w cierpieniach w ciągu 35 sekund”.
Z dalszych części dokumentu dowiadujemy się, że już w tamtym okresie możliwe było, a nawet stosowano broń mikrofalową, umieszczając odpowiednie nadajniki, aby niszczyć życie na odległość około 300 metrów od nadajnika. Taka broń przynosi wielkie korzyści wojsku, albowiem jest niewidzialna i niemal niemożliwa do wykrycia oraz udowodnienia jej stosowania. Niestety, jest już przestarzała! Jak więc wygląda nowoczesna broń elektromagnetyczna, która jest z pewnością częścią przerażającego, wysoce rozwiniętego i bardzo drogiego arsenału wojennego? Być może spontaniczne pożary i niewyjaśnione samozapłony, które miały miejsce na Sycylii w 2004 i 2014 roku, to jednak eksperymenty wojskowe?


Wizja projektu niemieckiego myśliwca.
Artystyczna wizja V-7
Nie jest moim celem omawianie tajnych operacji wojskowych, ale warto poświęcić tu trochę miejsca technologii, nad którą pracowali naukowcy Hitlera podczas II Wojny Światowej, a nawet i wcześniej. Hitler, mianowicie, jakoś dziwnie przekonany był o zwycięstwie aż do samego końca wojny i kapitulacji Niemiec. To tak, jakby czekał na wyciągnięcie decydującego asa z rękawa. Analitycy zachowania Hitlera myśleli, że ten blefuje lub popadł w jakąś chorobę psychiczną, fanatycznie będąc pewnym potęgi faszystów nawet pod koniec wojny. Jednak... gdy już po wojnie zaczęto stopniowo odkrywać tajne projekty broni Hitlera, które były już niemal ukończone, zdano sobie sprawę, że Niemcy były faktycznie o krok od wygranej. Zdaniem fachowców w tej dziedzinie, gdyby Hitler wstrzymał się z rozpoczęciem wojny, dając czas swoim naukowcom, świat należałby dziś do nazistów. Wiele niemieckich wynalazków tamtych lat daleko wyprzedzały Zachód. Na początek wystarczy wymienić inteligentną rakietę V-2, która miała na swym pokładzie pierwszy na świecie cyfrowy przelicznik balistyczny. Mówiąc wprost, V-2 była skomputeryzowana, zanim większość świata wiedziała coś o cyfrowych przelicznikach.


Projekt niemieckiego myśliwca z okresu drugiej wojny światowej Haunebu 2
Projekt Haunebu
Jeszcze bardziej tajemniczo przedstawia się sprawa z projektami latającego dysku o nazwie V-7, który rzekomo miał działać na zasadzie napędu anty-grawitacyjnego. Dość ciekawe miały być jego zdolności techniczne jak na owe czasy. Prędkość lotu przekraczać miała 2500 km/h, prędkość podczas startu około 60 km/h, udźwig do kilku ton oraz w pełni miał być przystosowany do przenoszenia głowic nuklearnych, których to Niemcy na szczęście jeszcze nie posiadali, ale teoretycznie zasady ich konstrukcji były dobrze im znane. Jako ciekawostkę warto tu zaznaczyć, iż niemiecki super myśliwiec V-7, do złudzenia miał przypominać pojazdy staroindyjskich bogów „Vimany”, które opisują Wedy. Ponadto, Hitler powołał do życia specjalną organizację z grupy SS o nazwie „Vril”, której głównym zadaniem było zgłębianie starych tekstów z nadzieją odkrycia pradawnej wiedzy tajemnej. Całkiem możliwe, że grupa ta odnalazła teksty wedyjskie, opisujące dokładną budowę „vimanów”, a z wiadomych powodów pisma te dzisiaj są nam nieznane. Bo i właściwie kto chciałby się chwalić instrukcją budowy takiego pojazdu jak Haunebu, który swoją technologią miał przewyższać nawet V-7. Haunebu działać miał w oparciu o zasadę przeciwbieżnie wirujących dysków. Jego prędkość dochodzić miała do 6 000 km na godzinę oraz mógł wylatywać poza atmosferę ziemską.

Pamiętajmy cały czas, że opisy tych projektów dotyczą lat 30 – 40 dwudziestego wieku. Na szczęście Hitler rozpoczął wojnę zbyt wcześnie. Zdaniem wielu dzisiejszych historyków i naukowców, gdyby poczekał z inwazją na realizację tajnych projektów, dzisiaj naziści byliby bogami. Kto sięgnie po miano bogów jutro? Z pewnością ci, którzy przejęli wiedzę na temat supertajnych projektów III Rzeszy, a dla nas już nawet będzie bez różnicy czy nowi bogowie będą wywodzić się z zachodu, czy ze wschodu. Cechą charakterystyczną bogów wszystkich czasów jest imperializm. Kto po niego sięga, ten sięga po władzę nad światem, a do tego potrzebne są boskie atrybuty wojenne, które bez nowej technologii nie mają racji bytu. Wschód, Zachód, a może wypaczony Islam czy fanatycy innej religii – bez różnicy, po każdej stronie frontu dość jest głupców, chcących mianować się bogami nowożytności, dążąc do władzy nad światem, i... co za tym idzie kolejnej zagłady cywilizacji. Każdy ma oczy i widzi. Różowe okulary już wychodzą z mody.

Nauka ma dla nas jeszcze wiele niespodzianek, chociaż sama nauka jest jedynie narzędziem w rękach wielu szaleńców chcących dominować nad całą ludzkością. Zdolny hipnotyzer potrafi zrobić z człowiekiem, co tylko zechce. Pod wpływem hipnozy może mu zasugerować wykonanie każdej czynności o każdej porze. Nauka udowodniła to jednoznacznie. Jest to o tyle niebezpieczne, że człowiek poddany działaniu siły psychicznej wykona każdy dosłownie zakodowany w podświadomości rozkaz. Zasada jest prosta. Hipnoza, a w niej zasugerowanie rozkazu na dany sygnał, może być dźwiękowy nawet telefonu komórkowego, bezwzględne wykonanie rozkazu w danym zaprogramowanym czasie. Może być nawet zabicie kogoś konkretnego. Jest okazja, dzwoni telefon, świadomość wycisza się, a na wierzch wychodzi rozkaż zakodowany w podświadomości i bezwzględna chęć, a nawet wewnętrzny przymus wykonania go. Rozkaz wykonany, główna ofiara leży martwa na podłodze a druga, również ofiara, ale ofiara w formie narzędzia zastanawia się, co przed chwilą zrobiła nic nie pamiętając. Nie wie, dlaczego trzyma zakrwawiony nóż w ręku a przy nim leży martwy człowiek.

Opisane wydarzenie nie jest wbrew pozorom fragmentem powieści kryminalnej. Nauka nad podświadomością udowodniła realność takiego scenariusza w realnym świecie. Do czego dążę?

Telewizja opanowała już cały świat. Już teraz w telewizyjnych reklamach stosowane są tak zwane „obrazy tachystoskopowe”. Metoda ich stosowania polega na wplataniu do reklam albo materiału filmowego zdjęć pokazywanych przez tak krótką chwilę, że ludzkie oko nie jest w stanie jego zarejestrować i utrwalić obrazu w świadomości. Nie oznacza to jednak, że obrazu tego nie widzimy. Rejestruje go i utrwala nasza podświadomość, która jest bardziej czuła i działa na innej zasadzie niż świadomość, która jest zawsze odpowiedzialna za „teraz i tu”. Trzeba od razu zaznaczyć, iż technika ta jest tak skuteczna, że obecnie w wielu krajach zabroniona jako fałszowanie świadomości. Ukryte obrazy zazwyczaj przedstawiają obraz reklamowanego produktu z jakimś twardym nakazem kupna go. Wszystko jest w porządku, gdy po takich bombardowaniach siedzimy w domu, oglądając mecz, jemy kolację, kładziemy się spać, żyjemy swoim życiem dalej, ale... gdy jesteśmy w sklepie i widzimy produkt pokrywający się z ukrytym obrazem, w naszej świadomości dzieje się coś dziwnego. Podświadomość nakazuje nam włożenie tego produktu do koszyka a świadomość nie wiedząc dlaczego, ten rozkaz wykonuje. Nie jesteśmy świadomi, że dzieje się tak dzięki temu, iż zostaliśmy ofiarą oszustwa manipulacyjnego. Nie na każdy umysł działa to jednakowo oczywiście, ale badania naukowe wykazały ogromną skuteczność tej metody. Tak skuteczną, że nie bez racji zabroniono jej.

Nie chcę nic sugerować, ale pamiętajmy cały czas, że mówimy o reklamie. Jeden marny zakupiony produkt, który w domu okazuje się zupełnie zbędny. Mała szkoda jednostki, ale wielki zysk korporacji. I właśnie, na tym to wszystko polega. Co, jeśli obraz przestanie być zwykłym niepotrzebnym produktem? Co, jeśli przekaz będzie przekazem politycznym? Typowy przykład sprzed lat – czy George W. Bush miał aż tak ogromną siłę przekonywania, że podczas inwazji na Irak popierało go aż 75% Amerykanów? Czy może zadziałało tu coś niewidzialnego? Tego nie wiemy, ale wiemy z całą pewnością, że dowody pokazane światu co do posiadania przez Irak broni masowego rażenia były tak sfałszowane, że nawet laik by nie uwierzył w ich prawdziwość. Nie mówiąc już o tym, iż agresja na Irak nie miała poparcia ONZ. Ale to historia, która ma konsekwencje dziś, to jednak historia. A co mamy dziś?

Dziś mamy masową i celową politykę mieszania kultur, w której tle co jakiś czas daje o sobie znać walka o dominację jednej z nich, owocując zamachami w Europie. Wszystko co wiemy, wiemy z przekazów medialnych a zamachowiec najczęściej również ginie w zamachu. A co z tymi, których służbom uda się aresztować żywych? Czy media podają raporty z ich przesłuchań? Nie i właściwie nikt już nie interesuje się nie tyle losem żywego zamachowca, ile bodźcem skłaniającym go do zabicia ludzi wiedząc, że sam zginie. Oczywiście nie wykluczam działania na tle religijnym, ale wykazuję, że istnieje również możliwość manipulacji zachowań poszczególnymi ludźmi. A zazwyczaj zamachowcy okazują się ostatnimi ludźmi na świecie, którzy mogliby kogoś skrzywdzić. Bynajmniej takie opinie słyszymy od rodzin, znajomych czy sąsiadów zamachowców.

A co jeśli okaże się, że zamachowcy są narzędziami, nie mającymi pojęcia w danej chwili co robią?
Niczego nie możemy wykluczać.

Technologia działająca na podświadomość jest realnie groźniejsza, niż sama broń nuklearna. Może to doprowadzić do tego nawet, że ludzie nagle zaczną zabijać się sami, nie wiedząc dlaczego.


Ciekawe co miał na myśli Howard Phillips Lovecraft, wygłaszając swoje jak gdyby mroczne proroctwo:
 „Żyjemy na spokojnej wyspie ignorancji pośród czarnych mórz nieskończoności i wcale nie jest powiedziane, że w swej wędrówce zajdziemy daleko. Nauki – a każda z nich dąży we własnym kierunku – nie wyrządziły nam dotąd większej szkody; jednakże pewnego dnia, gdy połączymy rozproszoną wiedzę, otworzą się przed nami tak przerażające perspektywy rzeczywistości, a równocześnie naszej strasznej sytuacji, że albo oszalejemy z powodu tego odkrycia, albo uciekniemy od tego śmiercionośnego światła przenosząc się w spokój i bezpieczeństwo nowego mrocznego wieku”. 

6.12.2017

Genetyka - nauka prehistorycznych bogów i naukowców jutra



„Ujrzawszy go bogini, wnet gniewem motana,
Nieostrożnego wodą pokrapia młodziana
I wyjawiwszy słowy smutne przeznaczenie,
Skropionej głowie rogi przyprawia jelenie,
I uszy mu zaostrza i przedłuża szuję,
Nagle sierść nakrapiana ciało jego kryje;
Ramiona mu w golenie, ręce przeszły mu w nogi.
Wódz, dawniej nieulękły, teraz pełen trwogi,
Ucieka, sam zdumiony, że tak rączy w biegu...”

Owidiusz - „Przemiany




Ukrywane odkrycia archeologiczne dowodzą, że pradawne cywilizacje dysponowały wiedzą, którą dziś sami odkrywamy także w dziedzinie genetyki.


Hybrydy z Sakkary



Czaszka z jednym oczodołem odnaleziona w jaskini w Teksasie
Czaszka z Teksasu Foto. YouTube
Wszyscy niemal uznawali Homera za zdolnego pisarza obdarzonego wybujałą fantazją, gdy opisywał niezwykłe wyczyny Achillesa pod Troją w swym dziele „Iliada”. Jeszcze bardziej zdumiewają niewiarygodne i fantastyczne przygody Odyseusza opisane w „Odysei” w czasie powrotu z wojny trojańskiej. Niewiarygodne, fantastyczne, zdumiewające i mitologiczne... aż za bardzo, aby można było te dwa eposy uznać za prawdziwe wydarzenia. Nikt nawet nie ośmieliłby się coś takiego wysnuć. Obydwa eposy czyta się łatwo i szybko, być może dlatego, iż pisane są wierszem, tak zwanym heksametrem. Być może nie bez celu napisane zostały takim stylem, co się bowiem rymuje, to i łatwo zapamiętuje. Może właśnie dlatego tak były przekazywane, a Homerowi przyszło je jedynie spisać. Być może, gdyż nie wiemy na pewno, że właśnie Homer jest ich autorem. Powstanie eposów datuje się na VIII lub VII wiek p.n.e. Niektórzy historycy twierdzą nawet, że „Iliada” powstała w IX wieku p.n.e., i zanim została zapisana pismem, była dość długo przekazywana ustnie kolejnym pokoleniom.

Treść zbyt fantastyczna, aby była prawdziwa. Nikt nie wątpił, że poematy są wytworem bujnej wyobraźni. Jedynie dla nielicznych dzieła spisane przez Homera stanowiły coś więcej niż jedynie fantazja.

Jednym z tych nielicznych, a może nawet jedynym człowiekiem, który od dzieciństwa pochłonięty był przygodami Odyseusza, Achillesa i innych bohaterów tychże poematów, był niemiecki archeolog Henryk Schliemann (1822 – 1890). Nigdy nie zwątpił w prawdziwość treści eposów i poświęcił życie, aby udowodnić światu, iż opisani bohaterowie istnieli realnie. W roku 1873, po licznych porażkach wreszcie odkopał ruiny grodu Priama – Troję. Udowodnił nie tylko to, że Troja istniała naprawdę, ale i być może przede wszystkim, iż spisane przez Homera przekazy ustne opisują autentyczne wydarzenia.

Historyk Euzebiusz żyjący w IV wieku przytacza w swych dziełach wiedzę kapłana egipskiego, Manethona:
„Spłodzili (bogowie) ludzi o podwójnych skrzydłach; do tego jeszcze innych o poczwórnych skrzydłach i dwóch twarzach i o jednym ciele i dwóch głowach, kobiety i mężczyzn, i o dwóch naturach, męskiej i żeńskiej; następnie jeszcze innych ludzi o udach kozich i z rogami na głowach; i jeszcze innych o nogach końskich, i innych o kształcie końskim z tyłu i kształcie ludzkim z przodu; spłodzili także byki o ludzkich głowach i psy o czterech korpusach, których ogony, podobnie jak ogony ryb, wychodziły z tylnej części ciała; także ludzi i wiele innych potworów”.

Prawdziwość tych relacji podważać może dziś każdy, jednak na pewno powagę zachowają dzisiejsi genetycy. Euzebiusz pisze dalej: „[...] i mnóstwo fantastycznych stworzeń różnorodnie ukształtowanych i różniących się sobą, których podobizny ustawiali obok siebie i przechowywali w świątyni w Belos”. Figurki, rzeźby i malowidła z takimi malowidłami archeolodzy odkopywali już od dawna, wystarczy odwiedzić jakiekolwiek muzeum ze starożytnymi artefaktami, aby się o tym przekonać na własne oczy.

Czy coś takiego było możliwe i realne? Czy zbyt fantastyczne jak niegdyś Homerowe dzieła? Pamiętajmy o przygodach Odyseusza, który spotykał na swej drodze nie tylko „zwykłych” ludzi, a Schliemann udowodnił, iż Troja istniała naprawdę. A może już dawno jest to możliwe, ale o tym jeszcze nie wiemy?

Wykopane szkielety o gigantycznych rozmiarach, które naukowcy starali się ukryć
Zatajane odkrycia archeologiczne
Stary Testament opisuje pojawienie się na ziemi olbrzymów z sześcioma palcami. Henoch potwierdza to i podaje szkody, jakie oni wyrządzili oraz jakim wielkim stali się zagrożeniem (Księga Henocha – Apokryf Starego testamentu). Baruch podaje ich liczbę – 4 090 000 gigantów, których tylko potop mógł wytępić, chociaż wiadomo, że i tak nie wszyscy w nim zginęli. (Księga Barucha – Apokryf Starego Testamentu). Bardziej szczegółowo do tematu Gigantów odniosłem się w notce Giganci istnieli naprawdę, gdzie wykazałem, iż tysiące wykopanych szczątków o olbrzymich kształtach były niszczone przez pseudonaukowców ze Smithsonian Institute.

W labiryncie na Krecie mieszkał Minotaur – na pół byk i na pół człowiek, który tyranizował mieszkańców wyspy. Homer opisuje cyklopów z jednym okiem oraz syreny – piękne kobiety do połowy z płetwami zamiast nóg. Centaurów starożytne legendy przedstawiają jako pół człowieka i pół konia. Pegaz to koń ze skrzydłami. Zagadki piramid w Egipcie pozostają tajemnicą do dzisiaj. Mamy jedynie ślady i dowody na ogromną wiedzę tamtejszych kapłanów nie tylko w dziedzinach astronomii, fizyki, geometrii, matematyki, ale.. także w dziedzinie inżynierii genetycznej. Nietrudno zauważyć jakby na straży tej tajemnej wiedzy leżącego Sfinksa. W Egipcie jednak odnaleźć można inne osobliwości jak ciało lwa z głową barana, psa z głową człowieka, kozła z głową człowieka, ciało barana z głową ptaka, ciało człowieka z głową krokodyla oraz wyżej wymieniony gigantyczny lew z głową człowieka. Wszystkie te hybrydy spoglądają w pustą przestrzeń przed siebie, jakby chciały jednym chórem wykrzyczeć głośne ostrzeżenie dla przyszłych cywilizacji, o treści:

 „Nie manipulujcie genami nigdy w ogóle, jeśli do tego nie dorośliście moralnie!”. 


Czy takie ostrzeżenie wystarczy?

W British Muzeum znajduje się obelisk asyryjskiego króla Salmanasara II, na którym widnieją stworzenia o ludzkich głowach i korpusach lwów. Płaskorzeźba ta jest o tyle ważna i budząca przerażenie, że stworzenia te prowadzone są na łańcuchach. Obelisk podpisany jest pismem klinowym i tłumaczy się go „człekokształtne stworzenia prowadzone do niewoli”. Czy dziś w zoo można zobaczyć takie stworzenia? Tłumaczone pismo klinowe zawsze traktuje się jako dowód historyczny, zatem takie stworzenia musiały istnieć w prawdziwym świecie IX – X wieku p.n.e. Ewolucja raczej nie mogła wyprodukować takie monstra, ale skoro istniały, to musiały one zostać „wyprodukowane” w wyniku modelowania genetycznego. Obecni genetycy, choć może nie wszyscy publicznie, ale jednak tu rację przyznają.

Kultury Olmeków, Majów, Azteków czy Inków dostarczają nam coraz więcej dowodów na doskonałą znajomość genetyki w czasach ich panowania, pomimo że Kościół katolicki tak skrupulatnie je niszczył. Dowody te były cały czas w zasięgu ręku, jednak niewidoczne z powodu bardzo małej lub żadnej wiedzy konkwistadorów, aby można je było zobaczyć we właściwym świetle. Zaszyfrowaną wiedzę uznano oczywiście za zabobony i szatańskie dzieła. Na terenach Ameryki Północnej, Południowej a szczególnie Środkowej, można znaleźć całą gamę symboli o znaczeniu biologicznym. Dla samego zobrazowania tego faktu można podać kilka ważnych odkryć w tym, co przetrwało do naszych czasów.

Kodeks Borgia (trzydziesta strona) – skręcone pasma drogocennych kamieni symbolizujące życie, dziś znamy jako podwójną helisę DNA. Rysunek człowieka połączonego pępowiną z pasmami drogocennych kamieni identyfikuje się jako wyższe organizmy wielokomórkowe wyrastające z plemników i jaj, których połączenie zapoczątkowuje nowy cykl podziałów różnicowania się komórek. Podobizny symboli w Kodeksie Nuttall, odzwierciedlają dzisiejsze zdjęcia mikroskopowe. Znajdujemy tam strukturę osłonki przejrzystej wokół oocytu, jaja przed owulacją. Prążki chromosomu ssaka. W innych Kodeksach i rysunkach naskalnych kontynentów amerykańskich naukowcy odnaleźli strukturę atomu, pasma DNA z trypletami kodu genetycznego, schemat widełek replikacyjnych DNA, chromosomy biwalentne i wiele innych, które nauka dopiero odkrywa. Zbyt mało tu miejsca na szczegółowe wymienianie wszystkiego. Zainteresowanych tym tematem odsyłam do książki Macieja Kuczyńskiego pt. „Czciciele węża”, w której autor opisuje te kwestie dość obficie.

Fragment dzieła Sebalda z 1542 roku, w którym Herkules strzela do Centaura Nessosa
Centaur Nessos
Wszelkie badania niezależnych ekspertów wskazują jasno, że starożytne i wysoko rozwinięte cywilizacje posiadały tak ogromną wiedzę w dziedzinie genetyki, iż rozpoczęły eksperymenty na żywych stworzeniach, a nawet ludziach. Ich rozwój naukowy był tak genialny, że aż głupi moralnie. Wszystkie te cywilizacje w przybliżonym sobie czasie jakoś dziwnym trafem wyginęły w niewyjaśniony sposób. Śmiało możemy przypuszczać, dlaczego tak się stało. Zaślepieni w wiedzy, iż sięgnęli szczytu, błędnie uświadomił im wyimaginowaną tożsamość boską. Skoro okrzyknęli się bogami potrafiącymi stwarzać życie i je modyfikować, rozpoczęli eksperymenty nad świadomymi maszynami przeznaczonymi do wszelakich prac. Brygadzie ze skrzydłami niepotrzebne są rusztowania do prac na wysokościach. Do prac podwodnych można z powodzeniem użyć brygady specjalnie do tego celu spreparowanych genetycznie stworzeń. W razie konfliktów zbrojnych armia super żołnierzy jest lepsza niż ograniczony człowiek. Każdy resort państwowy mógł zamawiać mutanty idealne do swoich potrzeb. Poziom naukowy ciągle szedł w górę, a moralność i prawa natury z czasem zaczęto ignorować coraz bardziej. Kto wie, czy tak nie było. Kto zaneguje na 100%, iż nie powstały nawet firmy oferujące mutanty wysyłkowo na zamówienie.

Gorzej, jeśli takie eksperymenty wymykają się spod kontroli. Wtedy biada wam bogowie imperialiści. W starożytnych tekstach przecież można takie wzmianki znaleźć. Biblia, a jakże i jak najbardziej opisuje bunt aniołów i walki z gigantami. Mogła też sama natura upomnieć się o swoje, a wiadomo powszechnie, iż kto z naturą zadrze, ten z góry staje na przegranej pozycji. Człowiek ignorując prawa naturalne, mógł wywołać szereg niespodziewanych odwetów z jej strony. Plagi, zarazy, epidemie chorób czy niekontrolowane reakcje fauny i flory. To tylko hipotezy.

Najważniejsze i najgroźniejsze jest jednak tu to, że obecni ludzie również pragną dorównać bogom i w niczym nie być w tyle. Chcą ujarzmić naturę. Zabawa w Pana Boga rozpoczęła się już dawno. Wynikiem tego może być tylko jedno – kolejna zagłada tym razem naszej cywilizacji.

Obecni genetycy wypowiedzieli wojnę Naturze, otwierając front na produktach rolnych i żywnościowych. Skrzyżowali już ziemniaka z kalafiorem, pomarańczę z cytryną, pomidora z limonką, pomidora z papryką, czosnek z cebulą i wiele innych warzyw i owoców z czym się tylko da. Nawet truskawka jest już mutantem. Rynek jest już przepełniony genetycznie modyfikowaną żywnością, tyle tylko, że do tych hybryd jakoś nie potrafią wszczepić i wzbogacić, a co najmniej nie stracić na wartościach mineralnych i witamin. A te są niezbędne, organizm nie nasyci się jedynie poprzez wzrok pięknie wyglądających warzyw i owoców. Mamy zatem całym rokiem wszelakie warzywa i owoce, nawet te, które widzimy pierwszy raz w życiu, coraz piękniejsze, większe i coraz bardziej szkodliwe dla zdrowia. Ale to nic, bo tu nie chodzi o zdrowie, ale o pieniądze.

Po sukcesach w genetycznym modelowaniu roślin genetycy podnieśli sobie poprzeczkę, sięgając do świata owadów i niższych stworzeń. Już w roku 1956 w Brazylii, naukowcy połączyli ze sobą dwa gatunki pszczół, łagodną pszczołę europejską z agresywną pszczołą afrykańską. Oczywiście wszyscy wiemy czym te zamiary, a potem czyny były podyktowane oficjalnie. Miód uzyskany z takich pszczół miał być lepszy, zdrowszy i oczywiście droższy. Pszczołom mutantom wystarczył rok, aby w 1957 roku zbuntować się i wydostać na wolność w liczbie 27 rojów hybryd wzbogaconych nowym, bardzo silnym jadem. Rzecz jasna pszczoły te stały się również bardziej agresywne i większe oraz zaczęły atakować także ludzi. Wymknęły się całkowicie spod kontroli i rozpoczęły życie na własną rękę. Ostatni ich atak na ludzi zanotowano kilkanaście lat temu w Meksyku. Póki co hybrydy górą i na pewno jeszcze usłyszymy o nich, tyle że wtedy nie dowiemy się z TV, skąd one się wzięły i dlaczego są aż tak niebezpieczne.

Amerykański stan Minnesota słynie z obfitości płazów zamieszkujących liczne moczary. Jednak na początku lat 80. w niewyjaśniony sposób tamtejsze żaby nagle zniknęły. Nikt nie wiedział, co się z nimi stało. Po kilkunastu latach nieoczekiwanie żaby, albo już i nie żaby, pojawiły się znowu równie nagle, jak zniknęły. Jakby niby nic się nie wydarzyło. Tyle tylko, że te nowe żaby przerastały znacznie te, które zawsze tam zamieszkiwały, a zamiast łap z tułowia powyrastały im długie i rozczepione macki. Tajemnica oficjalnie do dziś jest niewyjaśniona i jakoś nie bardzo przekonują wyjaśnienia o ingerencji obcej cywilizacji, aby zmienić im strukturę genetyczną.

Dzisiejsze eksperymenty z genami homeotycznymi pozwalają naukowcom stworzyć już prawdziwe chimery, sfinksy czy gryfy podobne, a nawet dokładnie takie same, które znamy z przekazów starożytnych i mitologii całego świata. Naukowcy mają to do siebie, że nigdy nie podają do publicznej wiadomości informacji o swoich prawdziwych celach prac oraz efektów swych najciemniejszych odkryć. Społeczeństwo całego świata zawsze dowiadywało się późno i jedynie o starych już odkryciach. Taka celowa dezinformacja ma między innymi na celu sprawdzanie opinii publicznej i przygotowanie go na coś nowego. Ogłoszenie do wiadomości publicznej wyników jakiegoś eksperymentu jest świadectwem tego, że nauka w danej dziedzinie posunęła się faktycznie o kilka już kroków dalej. Wyjątki tu stanowią innowacje technologiczne korporacji w celach biznesowo-marketingowych. Poza tym zawsze za tym jednym uwolnionym do wiadomości publicznej odkryciu, kryje się coś więcej i dużo więcej, o czym ludzkość nie powinna jeszcze się dowiedzieć. Oceńmy zatem to, co już mamy pamiętając, iż to tylko okruchy prawdziwych tajemnic.

W Stanach Zjednoczonych karierę robi naukowiec polskiego pochodzenia, Jeremi Malicki. Pobrane przez niego białko homeotyczne tułowia od myszy, wszczepiono do embriona muszki owocówki w rejonie głowy. Spowodowało to rozwój owada z głową o cechach tułowia i z parą nóg wyrosłych nad oczami w miejscu, gdzie powinny być czułki. W podobnym doświadczeniu, w którym znów lub jeszcze główną rolę gra muszka owocówka, spowodowano wyrośnięcie u niej podwójnego tułowia i drugiej pary skrzydeł. Wyniki tych doświadczeń mają bardzo ważne znaczenie dla całej ludzkości, bowiem dowodzą one, że tworzenie hybryd z piekła rodem jest obecnie możliwe z każdym stworzeniem zamieszkującym naszą planetę. Eksperymenty z genami homeotycznymi praktykuje się, gdzie embriony są jeszcze bryłkami zróżnicowanych komórek. Odpowiednie nimi manipulowanie przesyła informacje, gdzie i czyja ma zostać zbudowana na przykład głowa, ręce, tułów czy ogon. Zwierzęta hodowlane przechodzą takie eksperymenty równie pomyślnie, jak muszki owocówki. W kwietniu 1997 roku, na świat przyszedł cielak mutant. Młody byczek miał dwa nosy, cztery pary uszu i troje oczu. Trzecie oko umiejscowione miał dokładnie na środku czoła jak cyklop u Homera. Pomimo że naukowcy twierdzili, iż nie mają z tym nic wspólnego, to jakoś dziwnie, na co są dowody, interesowali się jego matką przez cały przebieg ciąży. Bardzo też chętnie zabrali go „pod opiekę” od jego właściciela.

Grupa szwajcarskich naukowców przeprowadzała eksperymenty prowadzące do tworzenia się oczu w różnych miejscach na ciele. Wyniki, które oficjalnie ogłosili, dotyczyły jedynie eksperymentów na muszkach. W ten sposób z łatwością stworzyli muszki mające pod oczami drugą parę oczu, oczy na skrzydełkach i oczy na odnóżkach. Ludzkie oczy też potrafią umiejscowić tam, gdzie zechcą, z tym że jeszcze tym oficjalnie się nie chwalą. Kwestia czasu.

Na dowód, że ludzkie geny nie są dla genetyków tajemnicą, wyhodowana została mysz z ludzkim uchem na grzbiecie. Ucho ma wymiary naturalne, nic jednak nie wiadomo czy dzięki temu owa mysz słyszy lepiej. Eksperymenty takie mogą budzić przerażenie, gdyż ewentualna matka może nawet nie wiedzieć, że nosi w sobie dziecko hybrydę. Wszczepienie jej obcego białka homeotycznego jest dla współczesnych genetyków coraz prostszym zabiegiem. Kobiecie nieświadomej w uczestniczeniu w eksperymencie genetycznym, po urodzeniu przez nią hybrydy, można zawsze wmówić, że to „wybryk natury”. Patrząc na to z innej strony przyszłe bogate matki w niedalekiej przyszłości, mogą w specjalnych klinikach przebierać w katalogach i wybierać dosłownie wszystko, aby ulepszać swoje dzieci. Do wyboru formatu i koloru skóry, oczu, uszu, wzrostu itd.

A Natura patrzy, widzi i kiedyś wreszcie zagrzmi!


W świecie nauki zdania są podzielone co do moralnej strony eksperymentów genetycznych. Tym bardziej my laicy w tej dziedzinie, możemy jedynie wyobrażać sobie powagę sytuacji, w którą zostaliśmy nieświadomie wciągnięci. George Wald, laureat Nagrody Nobla, już dawno temu wezwał swoich kolegów do całkowitego zaniechania badań nad rekombinowanym DNA. Również biochemik z Uniwersytetu Columbia, Erwin Chargoff zapytał swych szalonych ziomków po fachu:

„Czy mamy prawo nieodwracalnie niszczyć osiągnięcia ewolucji trwającej wiele milionów lat tylko po to, aby zaspokoić ambicje i ciekawość kilku naukowców?”


Oni stojąc przeciw eksperymentom genetycznym najlepiej wiedzą, jakim niebezpieczeństwem jest zabawa genetyczna w naszej, jeszcze niezaginionej cywilizacji. Przeciwnicy owych eksperymentów a znający się na rzeczy ostrzegali i ostrzegają nadal, że mogą one doprowadzić do stworzenia nowych śmiercionośnych form życia. Częściowo te formy mogą składać się z ludzi będącymi w równym stopniu ofiarą i drapieżnikiem. Coś zbuntować się musi. Już w roku 1977, głośno było o eksperymentach genetycznych z klonowaniem ludzi włącznie. Przed Narodową Akademią Nauk w Waszyngtonie, demonstranci rozpostarli wielkie transparenty z napisami:

Stworzymy doskonałą rasęAdolf Hitler (1933)” oraz „nie będziemy klonowani”.

Według jednej z wersji mitu trojańskiego Hera stworzyła drugie wcielenie Heleny, które to Parys uprowadził do Troi, podczas gdy prawdziwa Helena przebywała w Egipcie. Klonowanie zatem, dla bogów mitologii greckiej, i to nie wyjątek, nie było obce. Obecni bogowie nie mogą być w żadnej mierze gorsi od mitologicznych. Rozpoczęli także, a jakże, badania w tym kierunku.

W roku 1981 chińscy naukowcy ogłosili oficjalnie, że udało im się sklonować rybę. Rzecz jasna większość naukowców wtedy, jak i zawsze, wypowiadała stanowczy sprzeciw wobec klonowania wyżej rozwiniętych organizmów, ale jak to bywa na tym świecie, z partyzanta wyścig trwał. Próby klonowania zwierząt odbywały się w tajnych laboratoriach, a kolejne niewinne zwierzęta ginęły w imię nowej nauki bogów. Wreszcie, oficjalnie już, genetykom z Wielkiej Brytanii udaje się sklonować ssaka, jagnię o imieniu Dolly. Półsierota, bo taki klon nie może mieć siłą rzeczy dwoje rodziców, rodzi się w 1996 roku w Edynburgu w Szkocji. Aby ogłosić światu swój sukces, naukowcy czekają z ogłoszeniem tego ponad rok. Bóg jeden wie, dlaczego tak krótko, przeważnie na takie rzeczy potrzebują kilku lat. Odpowiedzi mogą być dwie, albo ukrywają wyniki bardziej tajemniczego eksperymentu, albo Dolly tak naprawdę jest starsza o kilka lat. Zwłaszcza że Dolly umiera w 2003 roku. Nie wnikając w szczegóły, i tak ich nie poznamy, klonowanie ludzi to tylko kwestia czasu. Choć w Wielkiej Brytanii klonowanie ludzi zostało zakazane Ustawą o Zapładnianiu Ludzi i Embriologii z 1990 roku, to w Stanach Zjednoczonych nie obowiązuje żaden tego rodzaju akt prawny. A trzeba też wiedzieć, iż rząd USA zawsze wykazywał gorące zainteresowanie tym tematem. Warto w tym miejscu dodać jedynie, że aby Dolly mogła się urodzić jako udany klon, 277 niewinnych owiec musiało zginąć w wyniku nieudanych prób i błędów!

Genetycy podobnie jak politycy, pomimo że wykształceni to do mądrości brakuje im kilkaset lat surowej edukacji. Znajomością i perfekcyjnym władaniem hasłami naukowymi, którymi laik połamałby sobie język, imponują wielu ludziom niewtajemniczonym w temat. Przy całym tym cyrku, który jest śmieszny jedynie nie dla zwierząt, umknęły im gdzieś podstawowe prawa moralne i prawa samej przyrody. Potocznie nazywana choroba wściekłych krów jest tego dosadnym dowodem. Wegetarianizm krów jest im z Góry narzucony przez samą Naturę. Człowiek jednak wie lepiej! Tak zwani „mądrzy” ludzie uznali, że krowa żywiąc się roślinami, rośnie zbyt wolno. Ktoś z tych „mądrych” uznał, że krowy należy karmić mączką z przetworzonych zdechłych krów. Tym samym człowiek zmienił krowę na nie tylko mięsożerną, ale co gorsze zmusił je do kanibalizmu! Cóż mogło z tego wyniknąć? Jedynie choroba wściekłych krów. Spróbujcie „mądrzy” ludzie karmić lwy pomarańczami, ale nie zdziwcie się, gdy te również się wściekną.

To są prawa Natury i żaden „mądry” człowiek nigdy tego nie zmieni.

Klonowanie jest również przegraną walką z sama Naturą, albowiem Przyroda nie stworzyła naturalnych kopii w całym wszechświecie. Gdyby tak było, z pewnością wszyscy bylibyśmy jednakowi.

Dnia 27 grudnia 2002 roku, świat obiegła sensacyjna wiadomość. Kierująca towarzystwem klonowania ludzi Clonaid, francuska chemik dr Brigitte Boisselier ogłosiła oficjalnie na konferencji prasowej narodziny pierwszego ludzkiego klona. Boisselier oczywiście nie zdradziła miejsca narodzin, takie dane trzymane są w największej tajemnicy, oświadczyła tylko, iż jest członkiem grupy „Realian”, której to filozofia głosi, że ludzkość została stworzona przez istoty pozaziemskie. Nie jest ona zresztą bezpodstawna, o ile przyjąć na poważnie wszystkie starożytne teksty bez ich selekcjonowania pod względem prawdopodobieństwa. Francuska uczona utrzymuje, że w kolejce czeka dwadzieścia kolejnych klonów, które w niedługim czasie mają się narodzić. Dzięki klonowaniu członkowie sekty „Realian”, mają przetransferować mózgi i dusze. Hmmm.., pewnie i starożytni przewracają się w grobach. O niech próbują, życzymy im dużo szczęścia, w końcu głupota jest nieskończona, jak mawiał Albert Einstein.

Naukowcy dość sceptycznie odnieśli się do wypowiedzi Brigitte Boisselier. Nie powinno nas to jednak uspokajać. Klonowanie jest już faktem. Jeśli nawet nie „Realianie”, to ktoś inny. Byle nie na masową skalę i nie w celach militarnych, albowiem znajome hasło może być wciąż aktualne, ale z innych ust płynące: 
Stworzymy nową rasęTrump, Putin, Kim Dzong Un... a może Komisja Europejska” ? 
Wszak dzisiaj żyjemy w czasach, kiedy ciężko odróżnić znaczenie słów wojna i terroryzm, gdzie jedno z drugim ma wiele wspólnego, a samo nazewnictwo sprawia pewnego rodzaju użycie sił zbrojnych, co opisałem w notce Geneza terroryzmu.