6.02.2019

Żydowski sposób na władzę

Wielu ludzi uważa, że nowy porządek świata (NWO), grupa Bilderberga czy światowy rząd, to tylko teorie spiskowe. Nie ulega jednak wątpliwości, że od kiedy człowiek pojawił się na arenie dziejów, zawsze pewne grupy społeczne dążyły do podboju innych grup, rozszerzając swoje wpływy w miarę sukcesów na zdobycie władzy i zniewolenie kolejnych państw.


Oko na piramidzie, jako masoński symbol
Symbol masoński Foto: YouTube
Kiedyś teorią spiskową były pogłoski, że setki nazistów, zamiast stanąć przed wymiarem sprawiedliwości, zaczęli pracować dla Stanów Zjednoczonych. Dziś wiemy, że w ramach operacji Spinacz przemycono do USA grupę utalentowanych naukowców z dziedzin nazistowskiego przemysłu rakietowego, medycyny i oddziałów ds. broni chemicznej. Kiedyś teorią spiskową były pogłoski, że władze chcą przejąć kontrolę nad ludzkimi umysłami. Dziś wiemy, dzięki częściowemu odtajnieniu projektu MK-Ultra, program miał badać możliwości wpływania na ludzki umysł za pomocą odpowiednich środków chemicznych, wiadomości podprogowych, impulsów elektrycznych i substancji psychoaktywnych. Kiedyś teorią spiskową były wieści o tym, że CIA na Mazurach przetrzymuje i torturuje więźniów podejrzanych o terroryzm. Dziś wiemy, że autor owych wieści zginął w tajemniczych okolicznościach, a w Klewkach jednak "coś" się działo. Kiedyś teorią spiskową były wieści o klubie Bilderberga, który miał nieoficjalnie stanowić rząd światowy. Dziś wiemy, że grupa Bilderberga jest faktem. Kiedyś teorią spiskową były wieści o zbrodniczej, wręcz sadystycznej działalności Kościoła katolickiego. Dziś wiemy, że Kościół w niczym nie ustępował nazizmowi, co szerzej opisałem w notce Piąte – Nie Zabijaj. I tak z wolna dochodzimy do punktu, w którym teorią spiskową są wieści o tym, że naród żydowski od dawna dążył do władzy nad światem, i nadal realizuje owe zamiary.

"Będziemy mieli rząd światowy obojętnie czy wam się podoba czy nie, albo za zgodą albo na drodze podboju". – Paul Warburg, założyciel amerykańskiej Rezerwy Federalnej, przemówienie w amerykańskim senacie.

Kolejna teoria spiskowa, czy ukryta rzeczywistość?

W 1880 roku w „Revue des Etudes Juives” opublikowano dwa listy adresowane Żydom żyjącym w XV wieku. Żydzi z Arles proszą o pomoc Żydów z Konstantynopola z powodu jak to sami ujmują, ich prześladowaniu. Atrybut dobrze nam znany i często towarzyszący tej grupie społecznej od wieków. Żydzi z Konstantynopola zaś, odpisują im w formie doradztwa, co mają uczynić w ramach, nie bójmy się nazwać rzeczy po imieniu, zemsty, która ma przynieść dwie korzyści. Pozytywny aspekt tej zemsty może ma nie być odczuwany natychmiast, ale w przyszłości zaowocować ma korzyścią niemal globalną, aczkolwiek sam plan ma być iście cwaniacki, a nawet dość wredny.

Zagrożeni Żydzi w Arles piszą w języku prowansalskim do Żydów w Konstantynopolu:

"Czcigodni Żydzi pozdrowienie Wam i łaska. Powinniście wiedzieć, że król Francji, zmusza nas nakazem publicznym do przyjęcia wiary chrześcijańskiej, albo opuszczenia kraju. Mieszkańcy Arles, Ais i Marsylii chcą zabrać nasze majętności, grożąc naszemu życiu, burzą nasze synagogi i gnębią nas w rozmaitszy sposób; nie wiemy, jak mamy sobie postąpić według praw Mojżesza. Oto dlaczego Was prosimy zatem, abyście nam mądrze wskazali, co mamy robić". – Chamorre rabin Żydów w Arles 13 grudnia sabatu 1489 rok.

A oto treść listu Żydów z Konstantynopola w odpowiedzi na żale Żydów z Arles:


"Umiłowani Bracia w Mojżeszu, skoro król Francji zmusza was, byście stali się chrześcijanami, uczyńcie tak, bo inaczej postąpić nie możecie, ale zachowajcie prawo Mojżeszowe w waszych sercach. Jeśli wyzuwają was z waszych dóbr, niechaj wasi synowie staną się kupcami, by mogli krok po kroku wyzuwać chrześcijan z ich dóbr. Jeśli są zamachy na wasze życie, niechaj wasi synowie zostaną medykami i farmaceutami, aby mogli odbierać życie chrześcijanom. Jeśli burzą wasze synagogi, niech wasi synowie zostaną kanonikami i klerykami, by mogli zniszczyć ich kościoły. Jeśli prześladują was inaczej, niechaj wasi synowie zostaną adwokatami i rejentami i mieszają się do spraw wszystkich państw, aby chrześcijanie znaleźli się w waszym jarzmie, a zapanujecie nad światem i weźmiecie na nich odwet". – V.S.S.V.F.F. Książę Żydów w Konstantynopolu 21 kasleu 1489 rok.

Ostatnie zdanie jest dość znamienne i brzmi jak teoria spiskowa, ale wiedzieć trzeba, że listy są oryginalne. A czy sama treść nie odzwierciedla rzeczywistości? Nie stwierdzam, ale pytam, nie oczekując odpowiedzi. Odpowiedź bowiem powinna zabrzmieć wewnątrz każdego z nas tak, jak to każdy z nas widzi. Jeśli odpowiedź będzie twierdząca, teoria spiskowa wyblaknie, przenosząc swe kolorowe barwy na rzecz ukrytych rzeczywistości. Te jednak już nie są teorią spiskową, ale faktami, które nigdy nie powinny wyjść zza kulis tajemnic tego, co powinno być zawsze zakamuflowane. Żydzi byli i są narodem, żyjącym życiem odrębnym, podatnym do konspiracji lub też najzupełniej konspiracyjnym, ale to już brzmi jak teoria spiskowa, która jest rodzoną siostrą ukrytej rzeczywistości.

Innym dość osobliwym dokumentem, który stawia przed nami problem panowania nad światem przez naród żydowski jako teorię spiskową, jest pismo uznawane oficjalnie za fałszywkę, jak na teorię spiskową przystało – Protokoły mędrców Syjonu. Skoro oficjalnie uznano dokument za fałszywkę, w porządku, nie sprzeciwiam się, czytając treść dokumentu, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że skądś już to znam:

Kiedy król izraelski wdzieje na swoje święte czoło koronę, zaofiarowaną mu przez Europe, z tą chwilą stanie się patriarchą świata".

Teoria spiskowa, czy ukryta rzeczywistość? Ponowne pytanie skierowane do wewnątrz, bez oczekiwanej odpowiedzi na zewnątrz. Obserwujmy zawsze z większą uwagą to, co dzieje się na drugim i trzecim planie, zamiast tego, czym karmią nas media jako najważniejsze, pamiętając, że media nie są po to, by podawać ważne informacje, ale żeby je tuszować informacjami nieistotnymi, ale odzianymi w oryginalne ciuszki.
"Wielka siła naszego Zakonu leży w jego ukryciu. Niech nigdy nie pojawia się pod swoją własną nazwą, ale zawsze niech będzie objęty innym szyldem i inną funkcją". – Adam Weishaupt, założyciel Zakonu Iluminatów Bawarskich.

4.02.2019

Bombowiec Boeing B-17 widmo

Czasami słyszymy historie o dryfujących statkach widmo, na których wszystko jest na swoim miejscu, oprócz załogi. Opuszczony statek ma prawo dryfować nawet bez załogi przez długi okres, ale co, jeśli znamy udokumentowane historie o dryfujących w przestrzeni powietrznej samolotach, które po wylądowaniu okazują się opuszczone?


Bombowiec Boeing B-17 Flying Fortress
Boeing B-17 Flying Fortress Foto: USAF
Najsłynniejsze relacje o statkach widmo pochodzą z rejonu osławionego Trójkąta Bermudzkiego, o którym dość obszernie napisałem w notce Ofiary Trójkąta Bermudzkiego. Okręty nawet bez załogi, która zazwyczaj znika bezpowrotnie i nagle, mogą spokojnie dryfować po wodach mórz i oceanów przez długi okres. Odnajdywane okręty bez załogi budzą strach i przerażenie, gdyż los zaginionej załogi zawsze stanowi ogromną zagadkę. Rzecz inaczej się ma z samolotami, które w rejonie Trójkąta Bermudzkiego także znikają bez wieści, to jednak tu mamy problem tego typu, że samolot sam bez kontroli doświadczonej załogi prawidłowo funkcjonować nie może. Oczywiście istnieje coś takiego jak autopilot, który w pewnych aspektach zastępuje działania człowieka, tyle tylko, że przypadek opisany poniżej nie dotyczy samolotu z nowoczesnym sprzętem na pokładzie, ale miał miejsce w roku 1944. Samolot ten okazał się samolotem widmo dopiero wtedy, gdy wylądował na lotnisku, a jego pokładu nie opuścił ani jeden człowiek. Wszystko jednak w swoim czasie.

Zagadka Boeinga B-17 Flying Fortress — widmo.


Boeing B-17 Flying Fortress to amerykański czterosilnikowy bombowiec zaprojektowany i wyprodukowany w latach 30. XX wieku przez koncern lotniczy Boeing Airplane Company. Odporność konstrukcji na uszkodzenia w boju, silne uzbrojenie obronne (13 karabinów maszynowych M2 kal. 12,7 mm), daleki zasięg do 2900 km zapewniły B-17 status legendy lotnictwa, a bombowiec zyskał miano Latającej Fortecy (Flying Fortress).

23 listopada 1944 roku jednostka przeciwlotnicza Royal Air Force (RAF), stacjonująca w pobliżu Cortonburg w Belgii, dostrzegła niepewnie zbliżający się z dużą prędkością bombowiec B-17 Flying Fortress. Dowództwo RAF nie miało żadnej informacji o planowanym lądowaniu, jednak widoczne opuszczone podwozie, niestały tor lotu podejścia do lądowania oraz defekt jednego silnika sugerowało, że B-17 podchodzi do lądowania awaryjnego. Obrona przeciwlotnicza przygotowana na kolizję uszkodzonego bombowca zareagowała bardzo szybko, przygotowując odpowiedni sprzęt przeciwpożarowy w razie katastrofy bombowca. B-17 z trudem, ale jednak wylądował bezpiecznie. Wyhamował, wprawiając w radość ekipę ratunkową, lecz trzy sprawne silniki nie gasły przez kolejnych 15 minut, a żołnierze sił przeciwlotniczych wyczekiwali z niecierpliwością na opuszczającą pokład załogę bombowca. Po dwudziestu minutach zaniepokojeni żołnierze RAF postanowili wkroczyć na pokład, by sprawdzić, czy w środku nikt z załogi nie potrzebuje pomocy. Ku ogromnemu zdziwieniu majora Johna V. Crispa, na pokładzie nie było ani jednego człowieka. Spadochrony wisiały na swoim miejscu, co wykluczyło opuszczenie pokładu z uszkodzonego samolotu, a bombowiec przecież bez załogi wylądować nie mógł. Mimo zaawansowanych rozwiązań technicznych zastosowanych w konstrukcji autopilota, start oraz lądowanie samolotu są nadal wykonywane ręcznie przez pilotów. Autopilot włączany jest zwykle dopiero na wysokości około 3500 m. W nowoczesnych samolotach pasażerskich autopilot jest w stanie wylądować samodzielnie na odpowiednio wyposażonych lotniskach dzięki systemowi ILS (Instrument landing system). Pamiętajmy jednak, że opisywany przypadek miał miejsce w roku 1944.
"Przeszukaliśmy dokładnie cały pokład, każdy zakątek, znaleźliśmy starannie poukładane spadochrony, co jeszcze bardziej pogłębiło tajemnicę zniknięcia załogi. W kadłubie leżały skórzane kurtki z napoczętymi batonami w kieszeniach. Wszystko było na swoim miejscu, jakby lot przebiegał normalnie, ale bez załogi" - relacjonował major John V. Crisp.
Podczas gdy łamano sobie głowy nad wyjaśnieniem bezpiecznego wylądowania bombowca B-17, niespodziewanie pojawiają się kojne zagadki.

Wiedząc, z jaką jednostką żołnierze RAF mają do czynienia, szybko ustalono, że ostatnią misją bombowca widmo, było zniszczenie rafinerii w Merseburgu w Niemczech, podczas której został trafiony w jeden z silników i musiał szybko zawracać. Ustalono także, że misję wykonywała 91. Grupa Bombowa, co pozwoliło na identyfikację zaginionych członków załogi. Po zgłoszeniu incydentu do właściwej bazy, żołnierze RAF stanęli wobec kolejnej zagadki. Otóż okazało się, że załoga tajemniczego Boeinga B-17 Flying Fortress jest cała i zdrowa.

Według relacji lotników podczas misji doszło do wymiany ognia, co spowodowało uszkodzenie silnika, i jak wcześniej przypuszczano, B-17 musiał misję przerwać. Oceniając tragicznie stan uszkodzenia, załoga zdecydowała się zmienić kurs do Belgii, uznając, że maszyna nie doleci do Anglii. Znalezione na pokładzie spadochrony należały do ekwipunku zapasowego, a załoga ewakuowała się z uszkodzonego samolotu, używając spadochronów osobistych. Według załogi uszkodzenia bombowca były tak duże, iż mieli pewność, że bombowiec rozbije się razem z nimi. Wielką tajemnicą dla nich była zatem informacja, iż ich B-17 wylądował sam bezpiecznie w Belgii. Można nawet powiedzieć, że zagadką podwójną — jakim cudem bombowiec przetrwał aż takie uszkodzenia, które załoga opisała, a drugą tajemnicą, jakim cudem uszkodzony samolot sam bezpiecznie wylądował. Nawet gdyby był sprawny bez żadnego uszczerbku, nawet po włączeniu autopilota, nie miał prawa sam wylądować.

Co dziwne późniejsze śledztwo w tej sprawie wykazało, że raport załogi nie zgadzał się z uszkodzeniami B-17. Nie znaleziono jednak żadnego logicznego wyjaśnienia, żadnej sensownej przyczyny, dlaczego załoga miałaby w raporcie kłamać. To było bez sensu, a członkowie załogi byli doświadczonymi lotnikami, którzy mieli za sobą wiele misji bojowych.

Ostatecznie zagadka bezzałogowego lądowania nie została wyjaśniona, chociaż na siłę chciano przepchnąć najprostsze wytłumaczenie, czyli splot następujących po sobie zbiegów okoliczności. Samolot dziwnym trafem miał przez przypadek tracić wysokość akurat w miejscu, gdzie można było bezpiecznie wylądować, jego ciężka konstrukcja sprawiła, że bezpiecznie osiadł na podłożu, i wreszcie ostatnim zbiegiem okoliczności miało być samoczynne wyhamowanie samolotu. Prawdę mówiąc, nawet sami autorzy tej teorii, raczej w nią nie wierzyli.

Zagadka pozostaje zagadką do dzisiaj z tym pozytywnym aspektem, że zaginiona załoga szybko się odnalazła cała i zdrowa. Są jednak przypadki zaginięć bardziej dramatyczne, gdyż zdarza się, że ludzie znikają bez wieści i wszelki ślad po nich nagle się urywa, co opisałem w notce Niewyjaśnione Zniknięcia Ludzi.