22.07.2021

Katastrofa klimatyczna a zmiany pod ziemią

Anomalie klimatyczne na Ziemi są już faktem obserwowanym na naszych oczach i nie ma co się oszukiwać optymistycznymi prognozami. Reakcji łańcuchowej nie da się zatrzymać, o ile nie poznamy prawdziwej natury zmian klimatycznych, której źródło znajduje się nie nad, ale pod ziemią.


Powódź w Chinach


Media głównego nurtu bombardują opinię publiczną informacjami z nagłówkami ocieplenie klimatu spowodowane antropogeniczną emisją gazów cieplarnianych od początku epoki przemysłowej. Nie ulega wątpliwości, że globalne ocieplenie jest faktem, a emisja gazów cieplarnianych do tego się przyczynia, ale nie możemy zapominać, że to tylko jeden z wielu trybików w wielkiej machinie zmian klimatycznych, które prowadzą do coraz częściej występujących anomalii klimatycznych. Światem w dużej mierze rządzi informacja, która zazwyczaj jest sowicie wynagradzana, co sprawia, że media podając pewne informacje, tak naprawdę mają na celu zatuszowania innych. Prawdziwa natura zmian klimatycznych wcale nie musi wynikać z powodu emisji gazów cieplarnianych i nie do końca jest prawdą, że tylko i wyłącznie działalność człowieka doprowadziła do anomalnych zmian klimatu.

Ostatnie anomalia klimatyczne, za które mogą odpowiadać gazy cieplarniane.

Niezwykle ulewne deszcze nawiedziły stolicę chińskiej prowincji HenanZhengzhou (10,3 mln mieszkańców) we wtorek 20 lipca 2021 r., powodując ogromne powodzie. To trzeci i najsilniejszy dzień obfitych opadów w tym rejonie. Średnie miesięczne opady w Zhengzhou w lipcu to 193 mm. 20 lipca w ciągu 24 godzin opady wyniosły 457,5 mm.

W lipcu ekstremalne opady deszczu i powodzie nawiedziły Niemcy, Belgię i Holandię. W tym samym czasie podtopionych było wiele miast w Polsce, a ulewnym deszczom towarzyszyły nagłe wichury, uszkadzając budynki, powalając drzewa i pozbawiając wiele tysięcy ludzi prądu.

W czerwcu odnotowano rekordowe temperatury w USA i Kanadzie, które przekraczały 50 st. C.  Miasteczko Lytton położone około 260 kilometrów na północny wschód od Vancouver, w którym padł historyczny rekord temperatury w Kanadzie (49,6 stopni Celsjusza), nie schodzi z czołówek kanadyjskich i amerykańskich portali od dłuższego już czasu. Upały w Kanadzie są tu istotne, ale o tym będzie mowa niżej.

Rekordowe upały w Laponii. Termometry w krainie Świętego Mikołaja pokazały 34,3 stopnie Celsjusza.

Ponad 20 zgonów z powodu ulewnych deszczy i gwałtownych powodzi w Khyber Pakhtunkhwa w Pakistanie.

We wtorek 14 lipca we wsi Nochka, która znajduje się w powiecie wengerowskim, wydarzyło się zjawisko rzadkie dla regionu nowosybirskiego — przeszło tornado, które uszkodziło kilka budynków i zerwało dachy z kilku domów. Prędkość wiatru osiągnęła 31 metrów na sekundę.

Tego typu doniesień z całego świata można mnożyć, a są to doniesienia dość świeże. Oczywiście anomalie klimatyczne występowały zawsze i powodzie nie są niczym nowym, ale zauważyć należy, że zjawiska te nasilają się coraz częściej i faktem jest, iż są one spowodowane drastycznymi zmianami klimatu. Katastrofa klimatyczna jest faktem niezaprzeczalnym i za wszystkie powyżej wymienione katastrofy naturalne mogą odpowiadać gazy cieplarniane.

Media głównego nurtu podkreślają, że za zmiany klimatyczne odpowiadają tylko gazy cieplarniane. I tu jest błąd! Zgodzić się można, iż gazy cieplarniane w wielkim stopniu przyczyniają się do zmian klimatycznych, ale jest to tylko mały trybik w wielkiej machinie zmian na Ziemi.

Zmiany na Ziemi spowodowane zmianami pod ziemią

Upały spowodowały śmierć ryb w rzece Kholova. Pomiary przeprowadzone 9 i 11 lipca wykazały temperaturę wody ponad 28 stopni Celsjusza i niską zawartość tlenu.

Na Terytorium Krasnodarskim pracownicy Południowej Międzyregionalnej Dyrekcji Rossielchoznadzoru opublikowali wyniki badań wody pobranej z jezior Karasun. Na początku lipca 2021 r. odnotowano tam masową śmierć ryb.

"W badanej próbce wody stwierdzono niskie stężenie tlenu rozpuszczonego, które w połączeniu z innymi niekorzystnymi czynnikami — reżimem temperaturowym mógł spowodować śmierć ryb w badanych jeziorach" - podało ministerstwo w oficjalnym komunikacie.

Ryby zabiła zbyt wysoka temperatura wody. Oczywiście za wysoką temperaturę wody jak najbardziej mogą odpowiadać gazy cieplarnie, gdyż ogólnie doświadczamy czegoś w rodzaju ocieplenia klimatu, aczkolwiek nazwa ta nie bardzo pasuje do wszystkich zmian na Ziemi. Katastrofa klimatyczna jest lepszym określenie z powodu, iż zmiany nie dotyczą tylko ocieplenia, ale ogólnie anomalii, o czym przekonamy dalej.

Pod koniec 2020 r. media informowały o nagłej aktywności wulkanicznej. Przypomnieć tu należy tylko kilka z wymienianych.

Etna we Włoszech coraz częściej daje o sobie znać od ponad roku. W tym samym czasie, kiedy przebudziła się Etna doszło do gwałtownej erupcji wulkanu Sakurajima w Japonii. W ciągu zaledwie 9 godzin zarejestrowano aż 50 eksplozji w kraterze wulkanu Telica w Nikaragui w Ameryce Środkowej. Na Indonezji aktywne są aż cztery wulkany, z których trzy przebudziły się w tym samym momencie. Z powodu erupcji wulkanu Lewotolo na wyspie Lembada konieczna okazała się ewakuacja blisko 10 tysięcy mieszkańców okolicznych wiosek. Tysiące ludzi ewakuowanych zostało ze swych domów również w wyniku erupcji wulkanu Semeru na wyspie Jawa. Po wybuchu wulkanu Sinabung na Sumatrze zeszły lawiny piroklastyczne długie na kilometr. Wciąż aktywny pozostaje też wulkan Merapi w środkowej części Jawy, który straszy mieszkańców od lipca 2020 r. Erupcjom wulkanów towarzyszą całe serie bardzo silnych trzęsień ziemi. Erupcja wulkanu Sirung. Wyrzut popiołu zaobserwowano w indonezyjskim wulkanie Sirung, począwszy od 08:44 21 lipca 2021 r. Całkiem świeża informacja.

Oczywiście wulkany budzą się cyklicznie, ale mówimy o nienaturalnie wzmożonej aktywności wulkanicznej. Trzęsienia ziemi także zdarzają się cyklicznie, ale mowa jest o wzmożonej aktywności sejsmicznej. Za to gazy cieplarniane nie mogą odpowiadać. Przyczyn zatem należy szukać pod ziemią, a nie nad.

Geologiczna szczelina we wschodniej części kontynentu afrykańskiego rozszerzyła się w jednej chwili, powodując pęknięcie o długości ponad trzech kilometrów, co opisałem w notce Kontynentalny kataklizmW sierpniu 2016 roku, w Apeninach we Włoszech, odnotowano pęknięcie gruntu ziemi o długości ponad 25 kilometrówPo trzęsieniu ziemi w Nowej Zelandii, dwie główne wyspy zbliżyły się do siebie o około 2 metry, na skutek wypiętrzenia dna pomiędzy wyspami. Stanach Zjednoczonych także w 2016 roku, doszło do dwóch poważnych pęknięć ziemi. Jedno w stanie Pensylwania, a drugie w Utah w Parku Narodowym Canyonlands. W roku 2017 odnotowano ogromne pęknięcia ziemi w hrabstwie Yakima, w stanie Waszyngton, które stale powiększają się o kilkadziesiąt centymetrów tygodniowo. Trzęsieni ziemi w Chile z 2010 r. przesunęło oś Ziemi o 8 cm. Doprowadziło to do skrócenia każdego dnia na Ziemi o 1,26 mikrosekundy. To niewiele, bo mikrosekunda to jedna milionowa sekundy, ale aktywność sejsmiczna wzrasta. Trzęsienie ziemi w Japonii z 2011 r. zaś, przesunęło oś Ziemi o co najmniej 10 cm.

Za wzmożoną aktywność wulkaniczna, i co za tym idzie sejsmiczną nie mają prawa odpowiadać gazy cieplarniane, ale na ten temat media głównego nurtu milczą. Mało tego, gdyż wydaje się, jakby istniała ogólna zmowa milczenia na temat zmian pod ziemią, a na medialną tapetę wykłada się hasła – gazy cieplarniane.

Zastanawiające, co gazy cieplarniane mają do zimy z 2019 r., która niespodziewanie zaatakowała Stany Zjednoczone. W miejscowości Cotton w stanie Minnesota zanotowano około południa czasu lokalnego -48 stopni Celsjusza, a w Dakocie Północnej temperatura odczuwalna wyniosła aż -54 st. C.

Warto tu dodać, że w czerwcu w regionie środkowo-południowym Brazylii, Urugwaju, Argentynie i Paragwaju odnotowano największą anomalię zimna dla tego rejonu. W czerwcu również odnotowano ekstremalne zlodowacenie na GrenlandiiDuński Instytut Meteorologiczny (DMI), oświadczył, że w czerwcu w Grenlandii zarejestrowano 4 giga tony wzrostu lodu w ciągu jednego dnia. Jak na czerwiec to nie jest to naturalne zjawisko nawet dla Grenlandii. Za to gazy cieplarniane nie maja prawa być odpowiedzialne, ale o takich zjawiskach media głównego nurtu milczą.

W Kanadzie, jak wcześniej było omawiane, występują ekstremalnie wysokie temperatury. Media jednak nie wspominają o tym, co się dzieje pod Kanadą. W połowie lat 90. magnetyczny biegun północny przyspieszył z około 15 kilometrów rocznie do około 55 kilometrów rocznie. Naukowcy pracują nad zrozumieniem, dlaczego pole magnetyczne zmienia się tak dramatycznie. Impulsy geomagnetyczne, takie jak to, które wydarzyło się w 2016 r., można przypisać falom „hydromagnetycznym” powstającym z głębi jądra ziemi. Nienaturalnie szybki ruch północnego bieguna magnetycznego można powiązać zaś z szybkim strumieniem ciekłego żelaza pod Kanadą. Przypomnijmy jeszcze raz, że temperatura w Kanadzie przekracza 50 stopni Celsjusza. Szybszy ruch ciekłego żelaza pod Kanada oznacza wyższą temperaturę tego, co znajduje się pod Kanadą. Może niezbyt fortunne porównanie, ale mówiąc zrozumiałym językiem wygląda to tak, jakby ogrzewanie podłogowe Kanady znacznie wzrosło. Uczeni takie wyjaśnienie odrzucają i raczej naciskają na medialne hasło – gazy cieplarniane. Dlaczego? Głównie w grę wchodzi polityka, korporacje i wielkie pieniądze.

Pomińmy jednak politykę i pieniądze, gdyż to walka z cieniem. Faktem jednak jest, że za masowe wymieranie ryb wcale nie muszą odpowiadać słynne gazy cieplarniane, ale zmiany pod ziemią, o których nikt nie mówi. Nagrzewającym się jądrem ziemi wyjaśnić można ekstremalne upały. Zmianami pod skorupą ziemi wyjaśnić można nagłą aktywność wulkaniczną i sejsmiczną, a także ekstremalnie niskie temperatury w niektórych rejonach świata. Jasne jest, że gazy cieplarniane są złem tego świata i trzeba z tym walczyć, ale jeśli chodzi anomalie klimatyczne to są tylko jednym, drobnym trybikiem, który przyczynia się do zachodzących zmian na Ziemi. Chyba, że weźmiemy pod uwagę, że Ziemia zbliża się do kolejnego cyklicznego momentu zagłady życia na Ziemi.


10.07.2021

Cykliczna zagłada życia na Ziemi

Masowe wymieranie gatunków ma charakter cykliczny. Wyliczenia wielu naukowców wskazują na to, że żyjemy w okresie zbliżającego się kolejnego cyklu zagłady życia na Ziemi.


Droga Mleczna
Droga Mleczna Foto: ESO CC BY 4.0


Wszelkie zjawiska w naturze zachodzą w określonych cyklach i wiele z nich potrafimy przewidzieć dlatego, że zachodzą w granicach naszych możliwości obserwacyjnych. Wiemy, że pory dnia są efektem obrotu Ziemi wokół osi naszej planety i dzięki temu wiemy, kiedy nastąpi dzień a po nim noc. Cykl ten następuje dość szybko i jest najprostszym do zaobserwowania. Nie sprawia nam także kłopotu obserwowanie cyklicznie następujących po sobie pór roku, co jest następstwem ruchu obiegowego Ziemi wokół Słońca i nachylenia osi ziemskiej do płaszczyzny tego ruchu. Pełny obrót i powrót w to samo miejsce oznacza, że minął rok i zaczynamy liczyć kolejny, wiedząc, kiedy kolejno nastanie po sobie wiosna, lato, jesień i zima. Wiemy, że w lecie należy spodziewać się upałów, a w zimę mrozów. Wiedza banalnie prosta, więc po co o tym pisać? Otóż warto, gdyż są to zjawiska cykliczne, które obserwujemy za naszego życia i wszyscy zgadzamy się z tym, że powtarzają się po upływie ściśle określonego czasu.

Mechanizm Wszechświata jest jednak szerszy, ale gołym okiem niedostrzegalny z powodu coraz większych trybików w kosmicznej grze cykli. Układ Słoneczny znajduje się w galaktyce Drogi Mlecznej, która jest galaktyką spiralną z poprzeczką o średnicy około 100 tys. lat świetlnych i zawiera około 200 miliardów gwiazd. Zgodnie z konwencjonalną wiedzą wszystkie gwiazdy w Galaktyce obiegają środek Galaktyki, ale ich okres obiegu jest różny w zależności od położenia w Galaktyce. Nas interesuje tylko nasz Układ Słoneczny, który jest w jednym z mniejszych spiralnych ramion Galaktyki, znanym jako Ramię Oriona. Słońce leży w odległości około 25 tys. do 30 tys. lat świetlnych od centrum Galaktyki, a prędkość jego ruchu dookoła centrum Galaktyki to około 220 km/s. Pełny obrót, czyli rok galaktyczny trwa 225–250 milionów lat. Ten trybik w machinie jest dla nas zbyt ogromny, aby przewidzieć "pory roku galaktycznego".

Uczeni z Uniwersytetu w Berkeley po skrupulatnych badaniach skamieniałości z czasów sięgających aż 500 000 000 lat wstecz ogłosili, że życie na Ziemi wymierało i ponownie rozkwitało z tajemniczą regularnością – mianowicie w cyklu trwającym 62 000 000 lat. Wyniki te wywołały zamieszanie wśród badaczy historii, prehistorii i ewolucji życia na Ziemi, ale zdecydowana większość uczonych zgadza się z tym, że istnieje jakiś cykl zgodny z datowaniami. Każdy rozkwit życia i wymierania trwa co najmniej kilka milionów lat, zaś jak wiemy, od ostatniego masowego wymierania minęło około 65 000 000 lat, jeśli uwzględnimy, że właśnie wtedy wyginęły dinozaury wraz z całą paletą innych gatunków. Wiemy również, że wówczas życie na Ziemi pod względem biologicznym było całkowicie inne od tego, które później rozkwitło. Można spekulować czy tamto życie zniknęło po uderzeniu asteroidy, ale nie zmienia to faktu, że rok galaktyczny musi również mieć swoje pory roku, które cyklicznie powracają. Michael Benton dość szczegółowo omówił fazę wymierania gatunków, która miała miejsce około 251 mln lat temu. Zginęło wówczas około 90% życia na Ziemi. Datowanie tej zagłady jest bardzo istotne, jeśli uwzględnimy właściwe datowanie zniknięcia z Ziemi dinozaurów.

Układ Słoneczny wokół centrum Galaktyki porusza się po torze eliptycznym, ale także sinusoidalnym, co w jakimś stopniu powoduje wydłużenie roku kosmicznego. Dokładnych danych sinusoidalnej orbity nie znamy, więc możemy tylko przyjąć w założeniach, że rok galaktyczne może rozciągnąć się w granicach do 251 000 000 lat. Co może z tego wynikać? Nawet biorąc pod uwagę duży margines błędu, że zbliżamy się do punktu krytycznego dla Życia na Ziemi. A co ma z tym wspólnego czas, kiedy wyginęły dinozaury? Przyjmijmy, że rok galaktyczny z uwzględnieniem granicy orbity sinusoidalnej wynosi 248 000 000 lat, to wychodzi nam prosty rachunek: 4 × 62 000 000 = 248 mln lat. Mamy cztery pory roku słonecznego i cztery pory roku galaktycznego. Zmiany świadczące o tym, że z Ziemią coś się dzieje są widoczne już gołym okiem. Oczywiście pomijając medialny alarm z hasłem "gazy cieplarniane", to wydawać się może, iż wcale nie to jest przyczyną obserwowanych wciąż liczniejszych anomalii klimatycznych.

Zmiany obserwujemy nie tylko na Ziemi, ale także na Słońcu oraz Marsie, gdzie zdaniem wielu uczonych również zachodzi coś w rodzaju ocieplenia klimatu. Jesienią ubiegłego roku naukowcy z Cornell University ogłosili, że na Wenus zachodzi wzmożona aktywność wulkaniczna, co według prof. Jonathana Lunine i doktoranta N. Truong'a jest dość zaskakujące, pomimo samej natury planety.

Badacze z Open University odkryli, że około 180 000 000 lat temu wystąpiło ekstremalnie nagłe i fatalne w skutkach ocieplenie klimatu. Odkrycie to może dać istotne wskazówki co do cykliczności globalnego ocieplenia, a nawet do dzisiejszych zmian na Ziemi. Północny biegun magnetyczny wędruje w nieprzewidywalny sposób, który zadziwia odkrywców i naukowców od czasu, gdy James Clark Ross po raz pierwszy zmierzył go w 1831 roku w kanadyjskiej Arktyce. W połowie lat 90. przyspieszył z około 15 kilometrów rocznie do około 55 kilometrów rocznie. Naukowcy pracują nad zrozumieniem, dlaczego pole magnetyczne zmienia się tak dramatycznie. Impulsy geomagnetyczne, takie jak to, które wydarzyło się w 2016 r., można przypisać falom „hydromagnetycznym” powstającym z głębi jądra ziemi. Nienaturalnie szybki ruch północnego bieguna magnetycznego można powiązać zaś z szybkim strumieniem ciekłego żelaza pod Kanadą. Gazy cieplarniane zatem nie mogą powodować anomalii klimatycznych, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że na pewno dokładają swoje trzy grosze. Jeśli jednak przyjmiemy, że ocieplenie klimatu i ogólnie występujące anomalia klimatyczne mają swe źródło w rosnącej temperaturze wnętrza Ziemi, to jednocześnie wyjaśnimy nasilającą się aktywność wulkaniczną oraz sejsmiczną.

Wędrówka Układu Słonecznego wokół centrum Galaktyki może nieść za sobą również inne zagrożenia, co może być zgodne z teorią uderzenia w Ziemię asteroidy ok. 62 mln lat temu, bowiem tak naprawdę wraz ze Słońcem każdego dnia odbywamy podróż w nieznane rejony kosmosu. Trzeba brać jednak pod uwagę, że z badań uczonych z Berkeley jasno wynika, że katastrofalne zdarzenia miały miejsce co około 62 mln lat. Oznacza to, że występują co najmniej cztery krytyczne punkty, kiedy nasz Układ Słoneczny przechodzi przez śmiertelnie niebezpieczną strefę, gdzie występują nieodkryte źródła destrukcji życia na Ziemi. Jeśli przyjąć, że tak jest w istocie, a ostatni raz w tej strefie byliśmy 62 mln lat temu, to dziś jesteśmy w punkcie zero.