16.11.2017

Geneza terroryzmu



„Nie pożądaj ziemi sąsiada i nie naruszaj
jej granic, bo chciwiec, który tak czyni,
nie bywa szczęśliwy”

Nauki faraona Amenemope




Indiański wódz Seattle
Seattle (wódz) Fot. Wikimedia
„Każda część naszej Ziemi jest święta dla moich ludzi. Każde zbocze górskie, każda dolina, każda równina i każdy gaj są święte dzięki jakiemuś smutnemu wydarzeniu z czasów dawno minionych. Nawet skały, które wydają się martwe i głuche, kiedy wygrzewają się na słońcu wzdłuż cichego brzegu morza, wzdrygają się na wspomnienie wstrząsających wydarzeń związanych z życiem mojego ludu”.

Powyższe słowa wypowiedział indiański wódz Seattle, od którego nazwane zostało miasto na wybrzeżu Pacyfiku. Wypowiadając te słowa w roku 1858, miał w pamięci żywe wspomnienia tragedii swojego ludu oraz świętej ziemi, która należała do Indian. Należała i nadal należy, choć wszyscy się łudzą, iż tak nie jest. Indianie, którzy zawsze żyli w zgodzie z przyrodą, wierzą, że ich ziemia będzie znów im przywrócona, a biali terroryści grabiący ich tereny i mordujący ich rodziny znikną na zawsze z ich świętej ojczyzny. Według indiańskich legend przyjdzie dzień, w którym Duchy Przyrody zjednoczą się przeciwko białemu człowiekowi, gdyż zbezcześcił on świętą ziemię krwią, czyniąc ją tym samym przeklętą dla białego plemienia.

Terroryzm według rdzennych mieszkańców Ameryki


Wojny na świecie toczyły się od zawsze i przeważnie o byle co, ale terroryzm nie jest zwyczajną wojną. Konflikt dwóch stron, które mają między sobą równe siły, umówione zasady i poczucie honoru niepozwalające im na złamanie tych zasad oraz ściśle określony czas i miejsce rozpoczęcia działań wojennych – możemy nazwać wojną. Oczywiście każda wojna świadczy o ludzkim niedorozwoju umysłowym i nie ma czegoś takiego jak wojna sprawiedliwa czy religijna, albowiem każda wojna zawsze toczy się o coś, zazwyczaj o władzę lub pieniądze, a w tym bogactwa naturalne lub zagarnięcie ziemi przeciwnika. Jednakże, gdy w jakimś konflikcie nie są spełnione wyżej wymienione czynniki i warunki, śmiało można nazwać, zbrodnią przeciw ludzkości, zwyczajnym złodziejstwem i jak najbardziej terroryzmem. Terroryzm jest może nowym słowem, ale cała jego idea jest wypaczana na własną korzyść jednej ze stron, a przy tym wszystkim każdy zapomina, iż przechodził on celowo niezauważany od dawna. Wyżej cytowany indiański wódz Si'hl (Seattle), doskonale wiedział, jak i gdzie narodził się terroryzm. Może warto przypomnieć warunki i historię jego powstania oraz rozprzestrzeniania się na ogromną, globalną skalę, który pojęciowo ewoluuje do nazw pozytywnych.

Indianie żyli spokojnie na swoim naturalnym i własnym kontynencie amerykańskim aż do czasu fatalnej dla nich pomyłki Krzysztofa Kolumba, który chcąc dopłynąć do Indii, przypadkowo odkrył nowy kontynent w 1492 roku. Tak na marginesie to nie Kolumb odkrył Amerykę, ale Leif Eriksson na początku XI wieku, a sam Kolumb myślał, iż dotarł do wysp japońskich, a później, że do Indii. Tak czy siak zamotał się zupełnie, a tubylców poza wyspami na stałym lądzie nazwał Indianami i tak zostało do dziś. Kolumb opisał swoich Indian, czyli prawdziwych i prawowitych mieszkańców kontynentu amerykańskiego, jako ludzi przyjaznych wszystkim, pogodnych, uprzejmych i wolnych od zakłamania.

Wraz z odkrywcami przybyli ludzie żądni bogactwa, taniej siły roboczej oraz całych nowych terenów, a w Ameryce tego nie brakowało. Hiszpanie, którzy jako pierwsi zdołali krwawo podporządkować sobie ludność indiańską, stworzyli w Ameryce własne imperium kolonialne. Sami siebie uczynili panami a Indian swoimi niewolnikami. Hiszpania domagała się od konkwistadorów wciąż nowych dostaw towarów, bogactw naturalny a przede wszystkim złota i srebra. Zniewolonych Indian wykorzystywano zatem do prac kopalnianych a choroby, niedożywienie i złe traktowanie Indian stało się przyczyną zgonów tysięcy rdzennych mieszkańców Ameryki.

W dalszej kolejności na podbój indiańskiej ziemi przybywali Portugalczycy, Holendrzy, Francuzi, a przede wszystkim Anglicy. Mordując Indian, którzy bronili swojej ziemi i swoje rodziny, zdobywali swoje kolonie, bogacili macierzyste ojczyzny, a w Ameryce umacniali swoje pozycje i władzę mając Indian za nic. Hiszpańskie władze w Ameryce Północnej zakończyły się dopiero około roku 1821.

Francja była pierwszym krajem po Hiszpanii, który rozpoczął kolonizację Ameryki Północnej, jednakże trzeba przyznać, że Francuzi wykazywali się cywilizowanymi cechami w odróżnieniu od swych hiszpańskich konkurentów. W stosunkach z Indianami osiągnęli największe sukcesy dyplomatyczne ze wszystkich państw europejskich. Kiedy bowiem Hiszpanie zdobywając tereny indiańskie za wszelką cenę i przede wszystkim siłą starali się im sobie podporządkować, to Francuzi tylko w ostateczności używali przemocy wobec tubylców. Dlatego Indianie znienawidzili sadystycznych Hiszpanów, a z Francuzami utrzymywali w miarę dobre stosunki. Nie ma tajemnicy w tym, że między koloniami różnych państw trwały rywalizacje w tworzeniu imperium kolonialnego na kontynencie amerykańskim. Wszystkie kraje mające swoje podbite tereny, zbroiły poszczególne plemiona Indian i buntowały je przeciw swym kolonialnym konkurentom oraz plemionom indiańskim „zaprzyjaźnionym” z nimi. Było to początkiem wybuchu wówczas licznych powstań, buntów a na koniec rzezi samych indiańskich wojowników. Oczywiście korzyści z tego czerpali sami Europejczycy.

Holandia posiadała swoje kolonie w Ameryce Północnej w latach 1609 – 1665 na terenach większej części obecnego stanu New York. Wówczas nazywały się one Nowe Niderlandy. Holendrzy sąsiadowali z Francuzami w tamtejszej Kanadzie, a z Anglikami w Wirginii i Nowej Anglii. Między tymi trzema koloniami trwały przeważnie nieprzyjazne stosunki, głównie stanowiąc między sobą konkurencję w handlu futrzanym. Cierpieli na tym głównie indiańskie plemiona Mohawk i Abnaki, które stały po przeciwnych stronach, i które zmuszane były do walk między sobą i kolejnych rzezi Indian. Konflikt holendersko-francuski nie trwał zbyt długo i do tej pory jeszcze, nie ma mowy o narodzinach terroryzmu. Terroryzm bowiem dopiero zaczynał powstawać za przyczyną osadnictwa anglosaskiego.

Anglicy wywarli największe piętno na los ludności indiańskiej w Ameryce Północnej, doprowadzając do systematycznego wypierania Indian z ich własnej ziemi plemiennej i do zamykania ich w rezerwatach. Coś na wzór, a raczej pierwowzór żydowskiego getta w okupowanej przez Niemców Warszawie podczas II Wojny Światowej. Anglicy tępili Indian bezlitośnie, dziesiątkując tubylczą ludność. Od samego początku swego pobytu w Ameryce, czyli od 1607 roku, jako jedyni kolonizatorzy europejscy, nie mieli wcale zamiaru wycofać się kiedykolwiek z okupowanej ziemi. Od samego początku również zjawiali się tam z całymi rodzinami, zasiedlając się komfortowo na nowej skradzionej ziemi. Indianie bardzo szybko zrozumieli, że oprawcy wcale nie mają zamiaru opuścić ich terenów. Stało się jasne dla nich, że Anglicy przybyli aby nie tylko okraść ich tereny, ale głównie zagrabić całą ziemię na stałe zwłaszcza, iż wciąż byli świadkami pojawiania się nowych całych angielskich rodzin. Rzecz naturalna Indianom taka perspektywa jakoś nie pasowała i nie ma co im się dziwić, że swej ziemi oddać dobrowolnie nie chcieli. Musiało to doprowadzić do starcia dwóch ras – białej i czerwonej, agresorów i obrońców czy może jeszcze inaczej; okupantów i partyzantów. Kto był kim? Pytanie oczywiście retoryczne, a tu już jesteśmy bliscy sensu słowa terroryzm. Anglicy odnieśli ogromny „sukces” mordując ponad tysiąc Indian z plemienia Powhatan. Tak na początek, bo po wojnie zakończonej w 1646 roku, konfederacja Indian Powhatan praktycznie przestała istnieć. Zachęceni tym niechlubnym zwycięstwem Brytyjczycy, zajmowali coraz większe tereny i umacniali swoją władzę na zagrabionych terenach.

Kolejne wyprawy na plemiona indiańskie miały na celu zniszczenie morale wojowników o swoją wolność i ziemię Indian oraz pojmanie ich do niewoli i niewolniczej pracy. Ktoś musiał wyżywić tyranów, a Anglicy do pracy zawsze mieli dwie lewe ręce. Pojmanymi Indianami także handlowano pomiędzy różnymi koloniami, byli traktowani na swej ziemi jak towar handlowy i maszyny do pracy. Później dopiero zaczęto sprowadzać niewolników z Afryki, którzy byli dwukrotnie drożsi. Jakby nie było, Brytyjczycy do biznesu nadawali się idealnie.

W 1761 roku armia brytyjska ruszyła na podbój ziemi Indian Cherokee, mordując wszystko, co miało inną karnację skóry niż Brytyjczycy. Palono wioski, osady i niszczono pola kukurydzy, aby indiańskie niedobitki powymierali z głodu. Akcje tego typu systematycznie powtarzano. W tym samym czasie Francuzi stracili Kanadę na skutek wzmożonych sił armii brytyjskiej przybyłej ze starego kontynentu, a Hiszpanie stracili Florydę. Od 1763 roku Anglia staje się najsilniejszym kolonizatorem Ameryki Północnej. Aby pozbyć się Indian, którzy stawiali największy opór w obronie swej ojczyzny, generał Jeffrey Amherst, użył specjalnie tresowanych psów do zabijania Indian. Wojownicy z plemienia Delaware skutecznie jednak odpierali nietypowe i nieuczciwe ataki agresora i wiele Anglikom nie dało tresowanie wściekłych psów. Zwycięstwo było dla Amhersta najważniejsze i ponad wszystko. Zdolny był użyć wszystkiego, by pokonać, już niemal wydawałoby się, wroga nie do pokonania. Aby uratować honor w iście niehonorowy sposób, zapisał się w kartach historii jako pierwszy człowiek, który użył broni masowego rażenia i to w najwredniejszy w świecie sposób. Pod pretekstem pokoju podarował Indianom Delaware setki koców, ale nie byle jakich. Koce bowiem wcześniej kazał skazić wirusem wietrznej ospy! Epidemia wybuchła niemal natychmiast, kładąc trupem tysiące Indian, a śmiertelny wirus nie selekcjonował ofiary. W cierpieniach umierali dzieci, kobiety, starcy i oczywiście silni wojownicy. W tym samym czasie doszło do bezkarnego wymordowania całej wioski Susquehanna przez pułkownika Paxtona. Wymordowano również wszystkich Indian przebywających w więzieniu kolonialnym. Celem angielskich dyktatorów było przejęcie całej Ameryki Północnej na własność.

Brytyjscy osadnicy zakorzenili się w Ameryce Północnej już na dobre, a to nie uśmiechało się zbytnio władzom w Londynie. Koloniści uznali swoje podbite tereny jako ich nowy kraj, nazywając się oczywiście patriotami. To akurat znamy dobrze. Władze brytyjskie wysłały zatem wojska, aby przywołać do porządku osadników, z których już Anglia nie czerpała korzyści. Wybuchła nowa wojna między kolonistami a armią brytyjską. W roku 1776 koloniści ogłosili Deklarację Niepodległości i utworzyli własne państwo grabiąc ziemię naturalnym właścicielom i zdradzając ojczystą Anglię. Niektóre plemiona Indiańskie były zmuszone pomóc im w walce z Brytyjczykami, gdyż tylko w taki sposób widzieli swoje wyzwolenie na i tak już przegranej pozycji. Oczywiście koloniści słowa nie dotrzymali, a w 1811 roku pod Tippecanoe, Amerykanie dokonali kolejnej masakry Indian.

Już oficjalne z nazwą używaną do dziś Amerykanie, w 1846 roku zaatakowali Meksyk, który już wcześniej ogłosił swoją niepodległość i miał bardzo szersze tereny niż dziś. Po dwóch latach walk Meksykanie zostali pokonani i zmuszeni do wycofania się ze swoich wcześniejszych terenów. W ten sposób w roku 1848 Stany Zjednoczone zajmują, a raczej zagrabiają Teksas, Nowy Meksyk, Kalifornię, Arizonę, Nevadę, Utah oraz część Kolorado i Wyoming.

Kolejna masakra Indian datowana jest na rok 1864. Amerykańska armia dosłownie wyrżnęła w Sand Creek plemię Indian Cheyenne, krwawo dziesiątkując szczep. W tym samym roku plemię Nawaho zapędzono z ich własnej ziemi do wydzielonych rezerwatów w Bosque Rodendo. Do kolejnej i nie ostatniej wielkiej masakry dochodzi w 1890 roku w Wounded Knee. Stosunkowo to całkiem niedawno.

Nikt jeszcze nie doliczył się ofiar indiańskich wojowników broniących własnej ziemi, ich rodzin w tym oczywiście kobiet, dzieci i starców na skutek – teraz możemy już śmiało to nazwać, amerykańskiego terroryzmu. Nikt też tego nigdy nie policzy. Rejestrowano jedynie większe masakry, a trzeba liczyć się z tym, iż wtedy dezinformacja również odgrywała dużą rolę w imperialistycznej polityce Stanów Zjednoczonych.

Amerykański rząd zawsze działał pod przykrywką podstępu i dlatego niemal zawsze z taką łatwością przychodziło mu zdobywanie nowych terenów. W 1898 roku armia Stanów Zjednoczonych podjęła zbrojne działania w Kubie i na Filipinach pod pretekstem udzielenia pomocy mieszkańcom tych państw w walce z Hiszpanią. Prawdziwym jednak celem było wykorzystanie broniących się bojowników o niepodległość, aby przejąć tereny kolonialne Hiszpanów. W ten sposób Stany Zjednoczone opanowały Puerto Rico, Filipiny, Guam oraz uzyskały protektorat nad Kubą. W takich warunkach fałszu i krwi niewinnych obrońców swych ziem i rodzin powstała słynna Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych, która każdy może przeczytać i porównać z rzeczywistą historią, tą prawdziwa w rzeczy samej. W taki również sposób powstała amerykańska demokracja, kapitalizm i niewolnictwo, dzięki którym w wielu miejscach świata powstały tak zwane kraje Trzeciego Świata, gdzie głód, nędza i choroby są znakiem rozpoznawczym. W takich warunkach też powstał prawdziwy terroryzm, albowiem wiadomo, iż to, co rządy państw imperialistycznych po podbiciu zagrabionych ziem i wymordowaniu ich mieszkańców uznają w papierkach za własne, wcale nie oznacza, że tak jest w rzeczywistości. Koniec wojny uznany przez agresora, wcale nie oznacza końca wojny dla ofiary.

Od czasu uzyskania niepodległości tj. od 1776 roku, Stany Zjednoczone przeprowadziły około 400 wielkich akcji zbrojnych w ponad stu krajach. Do tego można doliczyć około 6 tys. akcji zakamuflowanych, które dopiero od niedawna wychodzą na światło dzienne. Chcąc zdać pełną relację z wszystkich tego typu agresji na całym świecie, należałoby napisać oddzielną książkę, nie przesadzając nawet, coś w rodzaju encyklopedii zalegalizowanych zbrodni Stanów Zjednoczonych. Z pewnością byłaby to fascynująca, choć upiorna lektura.

Swoją potęgę i głupotę albo w połączeniu potężną głupotę, Stany Zjednoczone udowodniły już podczas II Wojny Światowej, zrzucając na Japonię bombę atomową, i to zrzucając ją w rejon najbardziej zaludniony ludnością cywilną. Dlaczego? Bo chciano szybko zakończyć wojnę, pokazując swoją potęgę? Oficjalnie każdy powie, że tak. Nikt nie bierze jednak pod uwagę, że Hiroszima nie była przypadkowym celem. Przy okazji albo głównie przeprowadzono szereg badań eksperymentalnych na żywych organizmach ludzkich. Do tej pory testowano broń jądrową jedynie na martwych polach pustyni ze sztucznymi miasteczkami i atrapami ludzi. Ludność cywilna Japonii posłużyła amerykanom jako króliki doświadczalne. Broń jądrowa okazała swą potęgę w realiach i wystarczyłaby w zupełności do zakończenia wojny. Świat zobaczył, a Japonia poczuła na własnej skórze niszczycielską siłę. Ludzka tragedia w Hiroszimie już przypieczętowała losy wojny. Ale... jak się okazuje... Nie! Amerykanom nie starczyła tragedia Hiroszimy. Eksperyment trzeba było powtórzyć, aby potwierdzić amerykańską matematykę śmierci. Jeśli nie Hiroszima, to już kolejna bomba nawet silniejsza na Nagasaki, była tragicznym aktem terrorystycznym, mającym jedynie potwierdzić obliczenia cierpień i upodlić ludność cywilną.

Japońscy naukowcy pod dowództwem gen. Shiro Ishii, tworzyli w czasie II Wojny Światowej zespół pod nazwą Odział 731, który prowadził badania nad bronią chemiczną i biologiczną. Jako króliki doświadczalne służyli im jeńcy wojenni. Dwa lata po wojnie amerykański wywiad dowiedział się o całej sprawie i rozpoczął negocjacje z dowództwem „Oddziału 731”. Straszliwe opowieści jeńców wojennych zostały utajnione a gen. Shiro Ishii i jego naukowcom zapewniono całkowitą nietykalność oraz wypłacono sumę 250 tys. dolarów w zamian za wyniki ich pracy. W ten sposób rząd amerykański wszedł w posiadanie szczegółowych informacji o zgubnym wpływie japońskiej broni chemicznej i biologicznej na ludzkie organizmy i oczywiście wykorzystywał je w swoich prywatnych wojnach. Najpierw jednak należało przeprowadzić szereg testów w celu ustalenia najbardziej efektywnych metod rozprzestrzeniania chorób. I choć japońscy naukowcy swoje badania przeprowadzali na jeńcach wojennych, to ludzie z Pentagonu wykazali się dużo większą perfidią działania, albowiem swoimi testami objęli amerykańską ludność cywilną.

W latach 50. na zamieszkane tereny w Savannah w stanie Georgia oraz w Avon Park na Florydzie zrzucono z myśliwców roje komarów celowo zainfekowanych żółtą febrą. Ludzie ukąszeni przez komary zapadali na dziwne choroby, z którymi medycyna cywilna nie mogła sobie poradzić. Ofiary nieświadome uczestnictwa w eksperymencie wojskowym trafiały w ręce naukowców z Pentagonu, którzy wykonywali wszystkie niezbędne i zaplanowane testy, zdobywając doświadczenie, jak gdyby miało to miejsce na poligonie. Doświadczenia takie powtarzano dość często, a obszary testów obejmowały niemal całe tereny Stanów Zjednoczonych, Kanady, Meksyku i Wielkiej Brytania, która również prowadziła swoje badania nad bronią biologiczną. Rządy USA i Wielkiej Brytanii oczywiście dość długo temu zaprzeczały. Nie ma jednak takiej tajemnicy, która nie miałaby wyjść na jaw.

Armia USA pierwszy raz swoje doświadczenia z bronią biologiczną wykorzystała podczas wojny z Koreą. Nocą z 4 na 5 kwietnia 1952 roku, amerykański myśliwiec F-82 w okolicach miasteczka Min-Chung, oficjalnie odbywał lot patrolowy. Jak się okazało, z jego pokładu rozpylone zostały na tereny cywilne bakterie dżumy, który powaliły wszystkie ptaki na terenach zrzutu oraz zaraziły masowo ludność cywilną. Sprawa okazała się na tyle poważna, że w celu jej wyjaśnienia zwołano specjalną komisję międzynarodową. Finalnie udowodniono użycie broni biologicznej, ale... kto wierzy w ukaranie rządów mocarstw, ten nie wie, na jakim świecie żyje.

Broni biologicznej i chemicznej Pentagon używał także w wojnie wietnamskiej. Rozpylanie różnego rodzaju środków chemicznych nad gęstymi dżunglami, oficjalnie tłumaczono, że jest to konieczne w celu pozbycia się gęstej roślinności, w której ukrywać się mieli partyzanci wroga. Faktyczny jednak celowo niszczono uprawy zbóż, co prowadziło do masowej klęski głodowej ludności cywilnej. Ale nie tylko, albowiem z amerykańskich helikopterów zrzucano dużo groźniejsze środki ludobójcze. Defoliant 245-T z mieszaniną kilku zabójczych dioksyn nazywano potocznie pomarańczowym proszkiem. Rzekomo miał on służyć do wyniszczania lasów, jednak amerykańscy weterani wojny wietnamskiej doskonale wiedzą co oznacza bezpośredni kontakt z proszkiem. Wiedzą, a bardziej wiedzieli, gdyż umierali w krótkim okresie czasu po powrocie do domu, o czym sprawa była dość głośna z licznymi głośnymi procesami, po których rząd USA musiał wypłacać weteranom wojennym i ich rodzinom spore odszkodowania. Zatuszować wszystkiego się nie da, a nikt nie liczył zgonów w cierpieniach ludności cywilnej Wietnamu, na skutek użycia zakazanej broni. Im odszkodowań nikt nigdy nie wypłacił i nie wypłaci. Wietnamskie kobiety do dzisiaj rodzą zmutowane i zdeformowane dzieci, a liczba martwych płodów zwiększyła się dwukrotnie.

W roku 1968 rozpylono substancje chemiczne na obszarze 528 tys. Hektarów, a w samym styczniu 1969 r. "obsiano" teren 323 tys. Hektarów, co zniszczyło całą roślinność na tych terenach i spowodowało śmierć tysięcy cywili. Bombowce B-52 przez niemal całą wojnę zrzucały systematycznie do 2 ton bomb dziennie. Odziały zielonych beretów na terenie Wietnamu, dopuszczały się licznych zbrodni na ludności cywilnej. Z najgłośniejszych można wyliczyć choćby tę, ze stycznia 1969 r. Na płw. Ba Lang An, 11 tys. mieszkańców zapędzono do obozu niszcząc mienie osobiste, a następnie pod pretekstem przeniesienia do innego obozu, kilkaset osób wywieziono na pełne morze i utopiono. 26 lutego 1969 r., zniszczono kompletnie wieś Thai Hiep, zabijając prawie wszystkich jej mieszkańców. W wiosce tej nie znaleziono ani jednego partyzanta i żołnierza wietnamskiego. W październiku i listopadzie tego samego roku, podczas przeczesywania kilkunastu wsi w powiatach Thanh Binh i Duy Yuyen, zabito około tysiąca osób cywilnych. Podobne akcje w prowincji Quang Nam pociągnęły za sobą ponad 5 tys. ofiar głównie wśród kobiet, dzieci i starców. Największym echem odbiła się masakra dokonana w dniu 16 marca 1969 r. w wiosce My Lai. W dniu tym jedna z kompanii amerykańskiej przeprowadzając tak zwaną pacyfikację, wymordowała prawie całą bezbronną ludność cywilną wioski, w tym kobiety, dzieci i starców. Według różnych źródeł zabito wtedy od 350 do 560 osób. Z całej kompanii jedynie jedna osoba, porucznik Calley, po naciskach komisji międzynarodowej stanął przed sądem. Zresztą nie ma w tym nic zaskakującego, gdyż ówczesna amerykańska zasada brzmiała: „Tylko wioska, w której nie ma żywego człowieka, jest w pełni spacyfikowana”.

Tak na marginesie warto tu zaznaczyć, że rząd USA nigdy oficjalnie nie wypowiedział wojny Wietnamowi. Agresja na ten kraj była zwykłym na wielką skalę atakiem terrorystycznym. W wyniku tego aktu zginęło ponad 2 miliony Wietnamczyków, z czego połowa to ludność cywilna.

Art. 51 Konwencji Genewskiej mówi jednoznacznie, że ludność cywilna i pojedynczy cywile nie mogą być nigdy celem zamierzonych ataków i zabrania ataków, jeżeli przewiduje się, iż w ich wyniku mogą zginąć cywile.

Art. 52 natomiast stwierdza, że w przypadku wątpliwości co do natury celu należy przyjąć, iż jest on cywilny.


Warto to zapamiętać, gdyż Stany Zjednoczone to kraj, który świadomie łamał, łamie i będzie łamał wszelkie międzynarodowe ustawy Konwencji genewskiej. Bezkarność USA jest tu oczywista – będąc imperium militarnym żadne komisje międzynarodowe i instytucje tego typu im nie podskoczą. Trzeba powiedzieć jasno, nikt nigdy nie rozliczy ze zbrodni kraju, który jest potęgą militarną i nigdy żaden przywódca takiego kraju nie zostanie ukarany.

Nikt jeszcze tu nie dostrzeże zapewne terroryzmu takiego, jakiego dziś znamy. Ale wszystko w swoim czasie...

Od wczesnych lat 60. oprócz Wietnamu, „chrześcijańskie” Stany Zjednoczone terroryzowały również Laos i Kambodżę, bombardując te kraje niedozwolonymi środkami masowego rażenia takimi jak: bomby kulkowe, napalm, środki chemiczne i biologiczne. Bronie te (o ile można nazwać je broniami) dziesiątkowały głównie ludność cywilną.

W tamtym czasie w Stanach Zjednoczonych, na łamach czasopisma „Newsweek”, ukazał się artykuł o degradacji chrześcijaństwa, potępiając zarazem terrorystyczną politykę rządu amerykańskiego. Artykuł zawierał rysunek przedstawiający diabła wywołującego trzęsienie ziemi, które nawiedziło wówczas Amerykę Południową. Na skutek kataklizmu zginęło wiele tysięcy ludzi. Rysunek i artykuł przypisywał to diabłu, ale tuż obok diabła stał Richard Nixon, podający się za zwolennika Chrystusa, i bombardujący południowo-wschodnią Azję, na skutek czego zginęło kilkakrotnie więcej niewinnych ludzi niż w katastrofie naturalnej. Na rysunku diabeł zwraca się do Nixona, mówiąc:

  „Dotrzymanie kroku chrześcijanom, to piekło”


W roku 1969 rząd amerykański przyznał armii kilkadziesiąt milionów dolarów z przeznaczeniem na rozwój ośrodka, który miał przeprowadzać badania prowadzące do stworzenia środka biologicznego, atakującego układ odpornościowy człowieka. Dziwnym zbiegiem okoliczności kilka lat później w Afryce, odnotowano pierwszy przypadek AIDS, kiedy to zarażona małpa pogryzła człowieka. Nie czas i miejsce, by się rozwodzić nad tym, czy małpy mają skłonności do homoseksualizmu i nad tym, czy lubią dawać sobie w żyłę. Pewne jest natomiast, iż Henry Kissinger, jako doradca Amerykańskiego Biura Bezpieczeństwa, sporządził dokument wyrażający zaniepokojenie wielkością populacji w krajach Trzeciego Świata. Dokument ten pochodzący z lat 70. został odtajniony po niemal dwudziestu latach, a słowa Kissingera w nim zawarte stwierdzają jednoznacznie: „Redukcja liczby ludności krajów Trzeciego Świata jest sprawą istotną dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych”. Nie trzeba tego specjalnie komentować. AIDS najlepiej oczyszcza te kraje ze „zbędnej” dla USA ludności. Wielu zresztą uznanych naukowców jest zdania, że AIDS jest wynikiem długoletnich badań w dziedzinie bakteriologii. W roku 1986, profesor biologi Jakob Segal, opublikował książkę pt. „AIDS – zaraza amerykańskiej produkcji”, w której wykazał, że AIDS nie mógł w żaden sposób narodzić się naturalnie. Utrzymuje on, iż w tajnym laboratorium w Ford Detrick w latach 70., naukowcy będący na liście płac Pentagonu, połączyli wirusy VISNY, śmiertelne dla niektórych zwierząt, z wirusem białaczki T o nazwie HTLV – 1. Efektem tego połączenia było powstanie nowej śmiertelnej na ogromną skalę broni biologicznej. Wirus HIV nie był ani naturalny i ani przypadkowy. Skutecznie oczyszcza, zdaniem Kissingera, szumowiny krajów Trzeciego Świata tak bardzo niebezpieczne dla USA. Pentagon i rząd USA oczywiście temu zaprzeczają i mają tę przewagę, iż wszelkie dowody są niszczone i nieosiągalne dla światowych mediów. A nawet jeśli ktoś je zdobędzie, winni i tak nie zostaną ukarani.


Gdy w roku 1980 prezydentem USA zostaje Ronald Reagan, ten z miejsca rozpoczyna politykę anty libijską, mając na celu podporządkowanie sobie Kadafiego i całej Libii jako nielegalnej kolonii. Oczywiście to jeden z powodów, ale ograniczmy się do niego. Kilka miesięcy później amerykańskie myśliwce zestrzeliły dwa samoloty libijskie, podając powód, iż te były bronią terrorystów. Napięcie, nie bez powodu, ciągle rosło, aż w końcu amerykanie zbombardowali Trypolis. Stany Zjednoczone posunęły się tak daleko, że nawet oficjalnie zagroziły Libii zniszczeniem bronią nuklearną.

A tak na marginesie, za brak towarów w polskich sklepach w latach 80.odpowiedzialny jest głównie R. Reagan, gdyż nałożył wówczas na Polskę ogromne sankcje, które doprowadziły do zablokowania polskiego handlu międzynarodowego, czego efektem była napięta sytuacja wewnątrz kraju. Dodajmy do tego towary okradane nam przez ZSRR a wszystko się wyjaśnia. Ale to zbyt długa i inna, choć ciekawa historia.

W latach 80. tuż po Libii wrogiem numer jeden dla USA był Iran. Wrogo nastawiony w tym czasie do Iranu, nie przez przypadek, był także Irak. Faktu tego oczywiście rząd USA nie mógł nie wykorzystać, co doprowadziło do układów między rządem USA z Saddamem Husajnem. Mając wspólnego wroga, Stany Zjednoczone rozpoczęły zbrojenie Iraku z planami, by ten wykorzystał tę broń przeciw Iranowi. W ramach testów nowej broni Irak zagazował około 5 tys. Kurdów, co nic nie przejęło rządu USA. Wszak Saddam kota w worku nie będzie kupował. Wśród broni dostarczanej przez USA do Iraku znajdowały się m.in. bakterie wąglika, bakterie E coli, gaz paraliżujący VX, półfabrykaty chemicznych środków bojowych, ekwipunek do produkcji rakiet i ich systemów, ekwipunek do napełniania bojowym materiałem chemicznym oraz (ciężko tę informację jednoznacznie potwierdzić) materiały do produkcji broni nuklearnej. S. Husajn byłby z pewnością nadal przyjacielem USA, gdyby nie dwie rzeczy. Pierwsza to taka, że przywódca Iraku lubił od czasu do czasu przesłać kilka rakiet na tereny kontrolowane przez Izrael, naruszając tym wielką przyjaźń amerykańsko-żydowską. Było to nie do przyjęcia przez amerykańskich Żydów zakamuflowanych w Waszyngtonie. Druga, która ostatecznie dopełniła akt rozwodu Husajna z USA, to najazd Iraku na amerykańską żyłę ropy, czyli Kuwejt. Wobec powyższych incydentów Stany Zjednoczone musiały, łagodnie mówiąc, rozbroić Husajna z broni, w którą sami zaopatrzyli Irak i ratować finanse z własnej ropy w Kuwejcie, oszukując przy tym świat, że Irak posiada broń masowego rażenia i jest zagrożeniem dla reszty świata.

W roku 1985 w Nikaragui wybuchła epidemia Dengi. Jest to ostra wirusowa choroba, nigdy wcześniej nienotowana w tym kraju. Dodać należy, iż epidemia wybuchła tuż po serii amerykańskich lotów zwiadowczych nad Nikaraguą. Przypadek? W tego rodzaju przypadki nie wierzę, zwłaszcza że Reagan zapowiedział okres zbrojeniowy od 5 do 7 lat, który miał kosztować około 2 biliony dolarów. Trochę zbyt wygórowana suma, jeśli chodzi o wydatki na obronę. Chyba że Reagan przygotowywał obronę przed resztą świata lub inną galaktyką.

W roku 1991 George Bush senior, rozpoczął bombardowanie Iraku. Jak podają źródła w Iraku dokonano 112 tys. najazdów lotniczych, zrzucono ponad 141 tys. ton bomb i materiałów wybuchowych, wystrzelono 940 tys. pocisków uranowych zwykłych oraz 14 tys. pocisków uranowych dużego kalibru. Od czasu agresji Stanów Zjednoczonych na Irak, w kraju tym radioaktywność wzrosła stokrotnie. Zachorowalność na białaczkę wśród dzieci w tym kraju wzrosła o 60%, a na nowotwory złośliwe o 120%. Amerykańskie bomby miały taką siłę rażenia, że jedynie dwie z nich zrzucone na Al - Ameria Shelter zabiły, a raczej zwęgliły ponad 400 osób cywilnych. Agresorzy nawet tego zbytnio nie ukrywali, albowiem materiał z tej zbiorowej zbrodni pokazała stacja CNN. Po wycofaniu wojsk lądowych i wbrew pozorom zakończeniu wojny, lotnictwo amerykańskie i brytyjskie bombardowało Irak nadal, aż do roku 2003. Nie zapominajmy o oficjalnej kontynuacji inwazji na Irak dokonanej przez G.W. Busha juniora, syna poprzedniej. Niech nas więc nie dziwi, że niemal pół milionowa armia łącznie ze sługusami Busha (w tym Polska) tak szybko zdobyła Irak już niemal kompletnie rozbrojony.

Niech nas nie zdziwi jeszcze jeden, być może ważniejszy fakt. Ogromna nienawiść ludności Bliskiego Wschodu do USA oraz innych narodów, które przy boku USA brały udział w inwazjach na ich kraje, mordując miliony niewinnych osób cywilnych. A nie ma chyba człowieka, który dobrze życzy komuś, kto zbombardował jego kraj i zabił mu rodzinę i przyjaciół.

W roku 1998 armia USA dała o sobie znowu znać w Afryce. Wszak ropa naftowa i nie tylko, na tym kontynencie również występuje obficie. Rząd amerykański już od roku 1983 finansował i zbroił sudańskich partyzantów, aby ci przejęli władzę w Sudanie w zamian, nieoficjalnie oczywiście, za kontrolę nad złożami ropy naftowej. W tamtym czasie tylko w jednej dekadzie, za amerykańskie pieniądze i w imię ropy naftowej, zginęło 1,5 miliona ludzi. Przy czym należy dodać, udzielając pomocy partyzantom z powietrza, amerykanie zbombardowali większe miasto w Sudanie, Chartum. Nie tylko Bliski Wschód ma powody do nienawiści kraju, który winien jest śmierć i zniszczeń w ich kraju. Powody mają mieszkańcy na wszystkich kontynentach, gdzie występują bogactwa naturalne oraz ci, którzy mieszkają na terenach ściśle strategicznych, a sprawowanie kontroli nad tymi ziemiami jest bardzo istotna politycznie.

Pominę kilkaset innych agresji terrorystycznych, bo śmiało już można tak to nazwać, Pentagonu na terenie całego świata. Zbyt mało tu miejsca, by je wszystkie opisać. Masakrowanie państw małych i biednych jak Gwatemala, Grenada, Afganistan i wiele innych, budzi nienawiść do USA w każdym zakątku świata. Do USA, ale należy zauważyć, iż nie tylko, bowiem kraje europejskie jak Anglia, Francja, Holandia, Niemcy czy Hiszpania, tylko nieznacznie odbiegają od polityki Stanów Zjednoczonych. Wszystkie te kraje do niedawna żyły z podbojów kolonialnych krajów Trzeciego Świata. W mieszkańcach podbitych państw, którzy całe życie żyli życiem niewolniczym, musiała kwitnąć ogromna nienawiść i chęć zemsty. Byłoby nienormalne, gdyby było inaczej.

Podczas II Wojny Światowej, w okupowanej Polsce działało podziemie i partyzantka, która przy każdej okazji organizowała zamachy na hitlerowców i niszczyła ich ważne obiekty. Nikt przy zdrowych zmysłach nie nazwie te zamachy aktami terrorystycznymi ani nie nazwie polskich partyzantów terrorystami. Nikt, oprócz samych Niemców oczywiście. Dziś sprawa z pojmowaniem słowa terroryzm, wygląda podobnie.

Po upadku ZSRR równowaga militarna na świecie została zachwiana, ale wyścig zbrojeń nie zakończył się, jak niektórzy sądzą. Armia USA na cele wojenne przeznacza rocznie blisko 400 miliardów dolarów. Dla porównania Rosja jedyne, choć dla nas ogromne, około 60 miliardów. Trzeba śmiało nazwać rzeczy po imieniu, te pieniądze nie są przeznaczane na obronę, ale na kolejne ciche wojny i bombardowanie kolejnych krajów, gdzie znajdują się bogate złoża ropy, gazu i innych cennych towarów. Za sumę 400 miliardów dolarów, można z powodzeniem wymordować wszystkich mieszkańców, tak groźnych dla USA zdaniem Kissingera, krajów Trzeciego Świata i przygotować się na podboje innych krajów. Inne kraje, bogatsze i muzułmańskie już to dostrzegły.

Bush, szukając pretekstu i przekonania opinii publicznej do słuszności ataku na Irak, wymyśla historię o posiadaniu przez Husajna broni masowego rażenia, którą zamierza użyć na inne kraje i podbić co najmniej Bliski Wschód z Izraelem włącznie. Jako dowód pokazuję zdjęcia z satelity, których jakość jest gorsza od zdjęć sprzed I Wojny Światowej. Wspaniale, tyle że świat nie zwraca uwagi, iż w tym okresie w Iraku, przebywający tam inspektorzy rozbrojeniowi ONZ, niczego nie znajdują oprócz broni typowo przeznaczonej do samoobrony. Inspektorzy znajdują także inną broń jak pociski Al Samud-2, do których Husajn nie przyznaje się i są one oficjalnie niszczone. Rada Bezpieczeństwa ONZ ogłasza ostatecznie, że Irak nie posiada broni masowego rażenia, o czym Bush wiedział doskonale. W tym czasie w parlamencie brytyjskim, co do ataku na Irak, zdania są bardzo podzielone, a Harold Pinter oświadczył: „Bush i jego klika, szykują się do tego, aby kontrolować cały świat i jego bogactwa naturalne mając gdzieś, ilu ludzi trzeba będzie zamordować, by ten cel osiągnąć”. Premier Wielkiej Brytanii Tony Blair, jednak trzymał z Bushem, bowiem agresję na Irak poparł.

Agresja Busha juniora na Irak, w świetle prawa międzynarodowego, również była całkowicie bezprawna. Można z czystym sumieniem nazwać ją zmasowanych atakiem terrorystycznym. Przypomnę, że również wzięliśmy w niej udział. Kilka lat wcześniej Stany Zjednoczone nałożyły na Irak sankcje, które doprowadziły do śmierci głodowej około milina Irakijczyków. Bush, a co za tym idzie i media przychylne Bushowi, na świat ogłaszał, iż za biedę w Iraku odpowiedzialny jest S. Husajn. Oczywiście część prawdy w tym jest, ale o winie USA nikt nigdy i nigdzie nie wspomniał w tamtym czasie. Zwłaszcza że przed tym okresem nikt w Iraku nie narzekał na aż tak wielką biedę. Potwierdzi to każdy Polak, który przed tym okresem był w Iraku na kontrakcie. Pomijając jednak to, wróćmy do argumentów agresji Busha, oprócz tej z września 2001.

Tuż przed samym atakiem koalicji Busha na Irak, rada Bezpieczeństwa ONZ jeszcze raz wypowiedziała się jednoznacznie – NIE. Żeby świat nie miał złudzeń co do stanowiska ONZ, sekretarz generalny ONZ ostatecznie i oficjalnie powiedział: „Irak nie posiada żadnej broni masowego rażenia, która zagraża światowemu bezpieczeństwu. Nie widzę żadnych powodów do akcji militarnych teraz”. Bush jednak nie pozwolił dokończyć pracy inspektorom rozbrojeniowym, bojąc się, że ci znajdą jedynie broń amerykańską, którą Stany Zjednoczone nielegalnie dostarczały Husajnowi, z przeznaczeniem użycia na Iran. Otumania przywódców takich państw jak Francja, Kanada, Anglia, Niemcy i, a jakże Polska, i napada na Irak w 2003 roku, zapowiadając krótką wojnę mającą na celu jedynie obalenia rządów S. Husajna. Jak wszyscy wiemy, ta wojna trwa do dziś i pochłonęła miliony niewinnych osób, głównie cywilnych. Można się domyślić, że ci, którzy przeżyli do dziś, a którzy stracili w wieloletniej wojnie bliskich, żyją nieposkromioną żądzą zemsty na ludności krajów, którzy na nich napadli.

Oczywiście nie pochwalam aktów terroru czy zemsty na niewinnych ludziach, a wręcz przeciwnie. Moim celem jest tu jedynie i aż dowieść, iż akcja wywołuje reakcję, i że nic nie dzieje się przez przypadek. Z jednej i drugiej strony zawsze giną ludzie niewinni, a odpowiedzialność za ofiary zawsze ponoszą rządy. Rządy jednak są nietykalne i tak będzie zawsze, gdyż narody poszkodowane są tak manipulowane, by tego nie dostrzegały, a giną niewinni.

W lipcu 2016 roku doszło we Francji w Nicei do zamachu, który wszyscy pamiętamy. Tragedia niewinnych ludzi różnych narodowości ogromna, a sami Francuzi pytali „dlaczego”? Odpowiedzi udzielił sam prezydent Francji Francois Hollande, zapowiadając zwiększenie bombardowania Syrii i działań wojennych w Iraku. To bardzo ważne, ale Francuzi i inne narody tego nie dostrzegają. Przypomnę, że działania wojenne w Iraku z udziałem francuskiej armii trwają od roku 1991, a w Syrii od 2011. Zatem Hollande przyznał tym, iż Francja jest w stanie wojny z tymi krajami. Nie przyznał jednak, że wojna ma dwa fronty i że za zamachy we Francji nie odpowiadają sami zamachowcy, ale on sam jako prezydent kraju, który zabija niewinnych ludzi na ich własnym terenie.

Tylko idiota nie weźmie pod uwagę faktu, że zapraszając uchodźców z krajów, w których zabija się niewinnych cywili, nie "przecisną" się bojownicy walczący o własny kraj lub zwykli cywile, ale jedynie z ogromną żądzą zemsty. Oczywiście to jedno z wyjaśnień współczesnych ataków terrorystycznych na terenie krajów Unii Europejskiej, albowiem tu sprawa jest bardziej skomplikowana na tyle, iż nie można oprzeć się wrażeniu, celowego sprowadzania emigrantów, a wśród nich zamachowców. Pominę tu kwestię kulturowe i religijne, choć to też ważny element, albowiem każda kultura i religia od zawsze chciała dominować bez względu na liczbę ofiar kultury i religii przeciwnej. Tu trzeba być obiektywnym i przyznać, że nie ma usprawiedliwienia dla Kościoła katolickiego, Islamu czy Judaizmu. Każda z tych religii jest zbrukana krwią religią pozostałych. Trzeba jednak jasno powiedzieć, iż wyrównanie liczebności ludzi tych religii, prowadzić będzie do walki o dominację jednej z nich. I to jest pewniejsze nawet niż śmierć i podatki. Po wpuszczeniu/zaproszeniu odpowiedniej liczby ludzi odmiennej kultury wystarczy organizować systematycznie na różnych terenach zamachy, podkreślając ich religijny aspekt (Allah Akbar), by po jakimś czasie konflikt przerodził się w prawdziwą wewnętrzną wojnę dwóch kultur. Tak, dwóch. A co z trzecią? Czy ta trzecia siedzi cicho i nie wtrąca się? Odpowiedź brzmi NIE. Trzecia ma swoich przedstawicieli w rządach krajów, które masowo zapraszają emigrantów na tereny odmiennej kultury, wiedząc, że do konfliktu dojść musi. I co najważniejsze, ma swoich przedstawicieli w samym centrum dowodzenia Unią Europejską, Brukseli. Oczywiście nic nie stawiam za pewnik, to już każdy sam musi ocenić, patrząc na wydarzenia obiektywnie i z różnych perspektyw. Chcę jedynie tu zaznaczyć, iż to, co obecnie obserwujemy, a niektórzy z nas są ofiarami zamachów, to jedynie podkład pod coś większego, groźniejszego i bardzo tragicznego. I to nie my za to odpowiadamy, ale rządy, które wiedzą doskonale, do czego to prowadzi, a być może nawet robią to celowo.

Warto w tym miejscu wrócić i wspomnieć polski udział w wojnie o amerykańską ropę i wpływy na Bliskim Wschodzie. Śmiało można powiedzieć, iż polscy żołnierze walczyli w Iraku nie do końca legalnie. Skoro w Polsce mamy demokrację, to mówi ona wyraźnie, iż większość społeczeństwa ma rację i należy się liczyć z głosem narodu. W dniu, w którym prezydent Kwaśniewski i premier Miller wysłali polskie wojsko do Iraku, 78% społeczeństwa było przeciw wojnie i przeciw wysłaniu polskich żołnierzy. Jest to zdecydowana większość, zwłaszcza że Polska nie była w stanie wojny z Irakiem, a wręcz przeciwnie. Po drugie, Art. 26 Konstytucji RP mówi wyraźnie: „Siły zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic”. Może coś przeoczyłem, ale z tego, co mi wiadomo, Husajn nie zamierzał napadać na Polskę i naruszać naszych granic, a układy z Irakiem, Polska miała zawsze raczej przyjazne z dużą ilością kontraktów pracowniczych. Art. 136 natomiast, mówi, że siły zbrojne RP mogą być użyte jedynie do obrony kraju. Fakt, Polska należy do NATO, z tym tylko, że NATO nie brało udziału w agresji na Irak, więc i tu nie mieliśmy prawa się wtrącać. Jeśli mało, to proszę Art. 116: „Sejm może podjąć uchwałę o stanie wojny jedynie w razie zbrojnej napaści na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej lub gdy z umów międzynarodowych wynika zobowiązanie do wspólnej obrony przeciwko agresji”. Wszystko, więc wyklucza legalny udział Polski w tej wojnie, gdyż wzięliśmy udział w napaści, a nie obronie. Usprawiedliwić można jedynie pojedyncze konkretne akcje i nic więcej. 

W Polsce na szczęście i oby tak zostało, do tej pory nie doszło do zamachów. Trudno powiedzieć co będzie w bliskim czasie, a to uzależnione jest głównie od tego, czy narody Europy Zachodniej zrozumieją istotę zamachów i plany działania własnych rządów. Jeśli narody te nie przeciwstawią się legalnemu zapraszaniu ludzi, którzy ich zabijają, Europa już dziś jest stracona. Wtedy nikogo już nie będzie obchodziło, czym jest i kto finansuje tak zwane ISIS, która istnieje jedynie po to, by zmanipulować Europejczyków i przyznać się do zamachów, które organizowane są całkiem gdzie indziej. A jak wiadomo najciemniej zawsze pod latarnią.

Prawdziwi terroryści chodzą w białych, czystych koszulach i krawatach, niezabrudzonych krwią z zewnątrz. Wszyscy ich znamy widząc na co dzień, klepiących się z uśmiechem po ramionach, nie zdając sobie sprawy, kim tak naprawdę są. Nigdy, póki sami tego nie zrozumiemy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz