20.11.2017

Demokracja orwellowska

Na wstępie wyjaśniam, iż poniższa notka nie jest pisana z punktu widzenia żadnego ugrupowania politycznego i nie ma na celu popierania lub krytykowania ani Prawicy, i ani Lewicy. Walka polityczna mnie nie interesuje i zawsze staram się patrzeć wzrokiem obiektywnym. Jeśli miałbym w komentarzach wyjaśniać jakiekolwiek zarzuty wobec poglądów, to wyjaśniam na wstępie, iż ta notka pisana jest w obronie ludzi najmniej zarabiających w Polsce, o których żadna partia już nie pamięta i każda partia grupę tę ignoruje.





Demokracja

1. «ustrój polityczny, w którym władzę sprawuje społeczeństwo poprzez swych
przedstawicieli; też: państwo o takim ustroju»

2. «forma organizacji życia społecznego, w której wszyscy uczestniczą w podejmowaniu
decyzji i szanują prawa i wolność innych ludzi»


Słownik Języka Polskiego PWN


Powieśc Goerga Orwella "Rok 1984"
G. Orwell "Rok 1984"

Czy Polska jest krajem demokratycznym?

 
System czy ustrój, jaki występuje w naszym kraju, jest raczej niemożliwy do jednoznacznego określenia. Socjalizm już mieliśmy. W prawdziwym kapitalizmie przynajmniej istnieją związki zawodowe chroniące nieco praw pracowników. Wiem, że padną słowa sprzeciwu, bo niby w Polsce są... ale gdzie? Tylko w dużych spółkach akcyjnych i jeszcze firmach państwowych (czy takie jeszcze istnieją? Uznajmy, że istnieją). Ogromna większość firm prywatnych nie pozwoli sobie założyć w swych zakładach takich związków, pomimo prawnej zgody. Jeśli natomiast większa prywatna firma przyjmie na swe barki układ ze związkami, będzie to układ – właściciel firmy płaci pracownikom i związkom, a ci siedzą cicho i robią coś dla oka,  nagłaśniając swoją udawaną działalność. Tańczą zatem, jak właściciel zagra i siedzą cicho. Inaczej też stracą dobrze płatną posadkę, jedynie za siedzenie w milczeniu. Każda próba stworzenia prawdziwych związków zawodowych w polskich firmach skończy się zwolnieniami pomysłodawców i prowokatorów.

Łudzili się ludzie i łudzą nadal, że takimi związkami jest "Solidarność". Po zdobyciu przez nich stołów robotnicy znowu zostali olani i sami. Pod przykrywką kłamliwej walki z umowami śmieciowymi, okazało się, że Solidarność sama zatrudniała pracowników na umowy śmieciowe. Choćby przykład pływalni "Morska Odyseja" w Kołobrzegu, w której dziewięciu ratowników miało nie mieć umów o pracę. Czy Solidarność rzekomo walcząca o likwidację umów śmieciowych nadal zatrudnia na śmieciówkach? Nie wiadomo, ale wiadomo, że do dziś udają tę walkę. W Polsce obecnie pracowników zatrudnionych na umowy śmieciowe (w tym cywilnoprawne omijające Kodeks Pracy) jest więcej, niż kiedykolwiek w dziejach Polski. Pamiętajmy, że podstawą tych umów jest najniższa krajowa, a raczej głodowa krajowa. Związki Zawodowe niby są po to, by walczyć o prawa i godne zarobki pracowników, a więc i o jak największą najniższą krajową. I walczyły o podwyższenie najniższej stawki godzinowej do 12 zł brutto od 2017 r. I od 2017 r., najniższa stawka godzinowa wzrosła faktycznie, ale nie na 12 zł brutto, jak żądały związki zawodowe z przewodniczącym Solidarności, Piotrem Dudą na czele, ale na 13 zł brutto, w wyniku podpisania przez Prezydenta RP Andrzeja Dudę nowelizacji prawa. Jak polski pracownik z trzeciej klasy społecznej, najliczniejszej i najmniej zarabiającej powinien to odczytywać? Cieszyć się, pomimo że ta podwyżka i tak mało co zmienią? W jakimś sensie z pewnością tak, ale tylko i wyłącznie z decyzji Prezydenta Polski. Chociaż o faktycznej radości tu mówić nie można, gdyż na takich stawkach są zatrudniani pracownicy z długoletnim stażem pracy na zasadzie, „nie podoba się, przyjdzie inny”. I w takich umowach tkwią aż do głodowej, wynikającej z długich lat zatrudnienia na najniższych krajowych, emerytur.

A co ze związkami zawodowymi na czele z Piotrem Dudą? Odpowiedź tkwi raczej w honorze Piotra Dudy, albowiem co oznacza decyzja rządu i Prezydenta RP o wyższej kwocie minimalnej niż żądana przez związki zawodowe? Oznacza w podtekście, żeby Piotr Duda sam spróbował przeżyć choć miesiąc, z pensji, o jaką walczył dla milionów Polaków tkwiących w trzeciej, orwellowskiej klasie społecznej. Każdy człowiek mający honor, po takim policzku powinien podać się do dymisji. Piotr Duda jednak nadal udaje obrońcę praw pracowników. Ale nie tych z trzeciej klasy społecznej. Pracowników w krawatach podobnych sobie w barwach kłamliwych związków zawodowych.

Piotr Duda nadal udaje przedstawiciela związków zawodowych (udaje, gdyż związki zawodowe nie spełniają swego powołania, a od pewnego czasu stały się mini partią przy partii rządzącej), walcząc o wolne niedziele dla pracowników handlu. Ciekawe bardzo, gdyż tu nie chodzi o pracowników pracujących w niedzielę ogólnie, ale tylko i wyłącznie o pracowników pracujących w handlu w marketach. Zatem pracownik pracujący przy stacji benzynowej, kelnerka w restauracji, pracownicy pracujący w kinach, zoo czy sprzedawczyni w budce z hot dogami mają w niedziele pracować, a dziwnym trafem na szczególną łaskę ze strony związków zawodowych zasługują jedynie pracownice marketów. Coś tu zatem nie gra, a związki zawodowe na pewno mijają się z powołaniem. Zwłaszcza że zamiast walczyć o godziwe zarobki za te niedziele plus dni wolne, znów udają walkę na... ominę wpis na czyją korzyść. Nie omieszkam jednak zaznaczyć, iż "Solidarność" nie ma już żadnych praw nazywania się związkami zawodowymi, zwłaszcza że dziwnym trafem od dnia 25 października 2015 roku, pracownicy wykorzystywani przez wiele lat otrzymując od pracodawcy jałmużnę, dla "Solidarności" nie istnieją.

Jak wcześniej wspomniałem, w Polsce pracownik z wieloletnim stażem pracy w prywatnej firmie zarabia najczęściej najniższą krajową. W obcych hiper, mega, supermarketach jeszcze mniej licząc czas spędzany w pracy proporcjonalnie do czasu pracy godzinowo w miesiącu. Pamiętajmy, że jest to niewiele więcej od zasiłku dla bezrobotnych, który tak przy okazji jest chyba jedynie po to, aby formalnie coś „dać” bezrobotnym. Najniższa, głodowa krajowa oczywiście nie starcza na opłaty za czynsz, gaz, prąd itd. pozbawiając takiego pracownika środków do życia, który jest zmuszony brać kredyt na to życie. Gdy czas ten wydłuża się, nie płaci czynszu lub omyka ratę kredytu a pieniędzy wciąż potrzeba więcej. Dochodzą odsetki za spóźnione raty, więc bierze kredyt, ale już w parabanku celowo do tego stworzonym. Ostatnia deska ratunku i zabójcza. W niedługim czasie nie stać go już na czynsz, raty w banku, raty w parabanku lichwiarskim i oczywiście nie ma pieniędzy na życie. Traci mieszkanie, a co z tym się wiąże i pracę. Jeśli pracownik (były już) ma jeszcze zdrowie, siły do życia i przede wszystkim chęć, co najmniej nie jest już patriotą. Nikt mu nie wyperswaduje, że to ojczyzna doprowadziła do stanu, w którym się znalazł. Wszak przekonany jest, iż całe życie pracował uczciwie, ale miał tę jedyną wadę, że nawet będąc fachowcem w swej dziedzinie, nie potrafił walczyć o swoje. A takich ludzi jest mnóstwo i nie można im mieć tego za złe.

Już jakbym słyszał „to nonsens, budżet rośnie, portfele puchną, a Polacy coraz więcej zarabiają”. Oczywiście to prawda. Rząd po dwóch latach rządów podwyższył nawet dwa razy, ale... posłom, czyli samym sobie i kolegom z tych samych piaskownic, w których razem bawili się w dzieciństwie, o 2 tys. zł. Razem coś ponad 4 tys. zł. Rząd zrealizował program 500+ na dzieci. Tak, ale na wszystkie dzieci niezależnie czy to dzieci prezesów banków, polityków, komorników, biznesmenów czy komornikom zabierającym ostatni grosz najbiedniejszym tkwiącym całe życie na pensjach z najniższą krajową, którzy pomimo swej biedy nie otrzymują żadnej pomocy socjalnej. Nie otrzymują także 500+ na dzieci, gdyż ich nie mają. Mają jedynie biedę i długi w parabankach a komornik otrzymujący socjal odbiera im ostatni grosz. Nikt nawet nie zastanowi się, że to właśnie ten biedny nieotrzymujący żadnej pomocy od państwa, płaci z podatków na dzieci prezesów banków i parabanków, w których jest zadłużony oraz na dzieci komornika, który zabiera mu ostatni grosz.

Jeśli zatem ktoś stwierdzi, że program 500+ dla dzieci jest programem, który wyeliminował biedę, jak to często słyszę, to zauważam, iż to dokładnie to samo co twierdzić, że bogaci mają pieniądze, wille, najdroższe samochody, ale przy tym ich własne dzieci żyją na pograniczu nędzy. A to sprawia, że program 500+ walczy z biedą w dokładnie równym stopniu, co zamiast dzieciom, dawać 500 zł każdemu blondynowi lub szatynowi. Wszak wśród blondynów lub szatynów są ludzie i bogaci i biedni, a eliminacja biedy jest w dokładnie takim samym stopniu losowa.

Nie ma co się oszukiwać. Podobny scenariusz dotyczy tysięcy Polaków. Liczba ludzi bezdomnych stale rośnie (około 400 tys. na 2016 r.). Głodujących także. Szacuje się, że na 2017 rok, co dwudziesty Polak żyje w skrajnej nędzy. Media na ten temat milczą lub poświęcają zbyt mało uwagi, udając, że problemu nie ma. Kościół całkiem milczy i umywa ręce niczym Poncjusz Piłat po wydaniu Chrystusa na śmierć. Posłowie w Sejmie i w portalach społecznościowych wywołują sztuczne wojny mające na celu stworzenia sztucznej mgły, w której tle zajmują się nieoficjalnie napełnianiem prywatnych kont bankowych na koszt podatnika i kamuflowaniem kolejnych afer.

Pracownik żyjący z najniższej krajowej przez długie lata, nie ma ani czasu, ani chęci walczyć głośno o swoje. Taki człowiek nie wypowie się o swym życiu publicznie ani na ulicy, ani w portalach społecznościowych, gdzie pracownicy polityczni mają masę lewych kont tylko po to, by krytykować i zagłuszać głosy biednych ludzi. W innych przypadkach tacy ludzie nawet nie mają sprzętów do tego celu, a jeśli, to nie potrafią walczyć nawet poprzez Internet.


Czy żyjemy w wolnym demokratycznym i suwerennym państwie?


Nie dla każdego Polska jest krajem wolnym, gdyż wolność to coś więcej niż dorabianie kilkuset komunistycznych kapitalistów po zmianie nazw i frontów, przez 38-milionowy naród.


Prawdą jest, że jeszcze nigdy nie stworzono systemu idealnego, który zadowoliłby każdego. Ten system jednak, który stworzono po okrągłym stole i podzieleniu się w Magdalence stołkami poprzedniej i dzisiejszej władzy – jest po prostu fatalny. Ten system trwa do dziś. System orwellowski.

Dla trzeciej klasy społecznej, z pewnością to demokracja orwellowska.

Nawiązując do powieści George'a Orwella "1984", w Polsce mamy zawsze trzy klasy społeczne:

Klasa górna – spełniająca obecną władzę i napychająca własne konta bankowe ile tylko można, bo wie, że władza kiedyś się skończy a tym samym i dostęp do "koryta".

Klasa średnia – ta, która sprawowała władzę, ale nie ma zamiaru odpuścić. Wszelkimi siłami dąży do przejęcia władzy i "koryta". Wie jednak, że sama tego osiągnąć nie może, więc zawsze sięga po pomoc do klasy najniższej, dolnej, gdyż ta jest najliczniejsza, zdesperowana i podatna na wszelkie sugestie klasy średniej. Tumani więc klasę najniższą obietnicami o drugiej Japonii, gdy tylko stanie się klasą górną. Obiecuje gruszki na wierzbie, wiedząc, że najniższa zawsze jest naiwna i podatna na wszelkie obietnice.

Klasa górna i średnia często zamieniają się rolami i zawsze przy pomocy klasy dolnej najniższej.

Klasa dolna, najniższa – robotnicy, urzędnicy, bezrobotni, najbiedniejsi itp., zawsze jest klasą najniższą i najliczniejszą. Jest jednak niezbędna dla klasy średniej, by ta obaliła klasę górną, a klasie górnej jest niezbędna do napełniania "koryta". Klasa zawsze oszukiwana przez dwie powyższe. Najliczniejsza i najnaiwniejsza. O czym wiedzą wykorzystując to dwie klasy wyższe.

Dwa lata nowego rządu dla klasy trzeciej, najniższej nie zmieniły kompletnie nic. Czy mogą mieć nadzieję!?!

Pytanie to raczej należy zaliczyć do retorycznych. Propaganda sukcesu puchnących portfeli Polaków trwa w najlepsze. A obecny rząd na tę propagandę własnego wątpliwego sukcesu dwóch lat rządów, wydaję 50 tys. zł, na krótki spot nadawany jedynie w sieci społecznościowej. Być może ktoś powie, że 50 tys. zł to dla budżetu grosze. Fakt, grosze, ale ten rząd ustalił właśnie to, by zarobić te 50 tys. zł, Polak powinien pracować przeszło 2 lata. Proszę powiedzieć bezdomnemu, który tej zimy być może zamarznie na dworze, że rząd wydał jedyne 50 tys. zł na to, by skłamać Polakom, iż biedy już nie ma.

Koszt spotu, który trwa zaledwie kilkadziesiąt sekund w cenie blisko 50 tys. zł.
Dokument kosztu krótkiego spotu w cenie blisko aż 50 tys. zł.

Kosztem spotu zainteresował się poseł Kukiz'15, wicemarszałek Sejmu VIII kadencji, Stanisław Tyszka, który informację tę opublikował w serwisie społecznościowym Twitter. A ten jeden spot to promil w skali bezsensownie wydawanych pieniędzy, które kumulują się w miliony, a nawet miliardy.

Oczywiście ktoś też powie, że to nic w porównaniu z kosztem spotu za 7 mln zł "Hej Jude".  Oczywiście, ale jak napisałem wyżej proszę to mówić tym, którzy tej zimy zamarzną na mrozie i tym, którzy przez 2 lata pracują za 50 tys. zł. Proszę im wmawiać, że astronomiczne sumy nagród po ujawnieniu Afery nagrodowej PiS, politykom i członkom partii PiS się należały.

Dla szarych ludzi z trzeciej klasy społecznej, zmiany po wygraniu wyborów przez partię Prawo i Sprawiedliwość, nie ma żadnej.


1 komentarz:

  1. Świetny artykuł, świetna książka i bardzo dobre spostrzeżenia.
    -Nudziarz

    OdpowiedzUsuń